Beskid Śląski to dla mnie jedno z ważniejszych miejsc w górach.
Pierwszy poważny, świadomy wyjazd górski (wielkie dzięki Aniu jeśli jakimś cudem to przeczytasz!). Pierwszy samotny wyjazd w góry. Pierwszy "tysięcznik". Pierwsza zima. Jednym słowem to w okolicach Ustronia i Wisły stawiałem parę lat temu swoje pierwsze górskie kroki.
Celem wyjazdu miał być test podejściówek szykowanych na tatrzańskie lato. Jednak jako, że butów nie udało mi się kupić wyjazd ważył się do ostatnich godzin. W zimowych Garmontach przecież nie pojadę a z innymi butami był problem. W końcu znalazłem jakieś stare Salomony, zgadałem się z Mateuszem i z przesiadkami w Warszawie i Katowicach pomknąłem w kierunku Beskidów.
Dzień 1Mateusz wsiadł mniej więcej w połowie drogi między Katowicami i Ustroniem i od razu oznajmił, że trzeba pić ponieważ on w plecaku tego nosił nie będzie! Więc dzień zaczął się tak jak trzeba!
Wysiedliśmy na stacji Ustroń Polana i ruszyliśmy w kierunku Równicy (884 m n.p.m.).
Przekraczamy Wisłę:

Teraz przed nami kilkaset metrów asfaltem. Ruch jak na Marszałkowskiej. Już oczyma wyobraźni widzę ten cały burdel w okolicach szczytu. Na szczęście po jakimś czasie szlak odbija w las i tam robimy przerwę na kolejne piwo. Opróżniamy z zapałem puszeczki i lecimy dalej. Wszak pod szczytem jest schronisko gdzie będziemy mogli grzmotnąć kolejnego browara!
Dochodzimy pod szczyt. Tak jak się spodziewałem: parking pełny, ludzi tłumy.
Pogoda nie rozpieszcza widokami. Mówiąc wprost: gówno widać. Plus jest taki, że nie jest gorąco. Podobno po południu ma być ładniej.
Siadamy pod schroniskiem i konsumujemy piwko.
Plan jest taki, że ciśniemy na Równicę a potem grzbietem tak daleko jak nam się będzie chciało.
Co też czynimy.
Na samym szczycie już inny świat: pusto i ciszej.
Na reszcie trasy zresztą podobnie. Mijamy tylko pojedyncze grupki turystów.
Schodzimy niespiesznie w kierunku Przełęczy Beskidek (688 m n.p.m.)
Coś tam nawet lekko zaczyna się przecierać:

Zaczynamy podejście w kierunku Orłowej a ja przypominam sobie, że kiedyś było tu prywatne schronisko czy bufet. W każdym razie na pewno jadłem tu i piłem. Pojawia się nadzieja na piwo!
Dochodzimy do domku. Wszystko zamknięte na cztery spusty.
Nici z browaru ale robimy chwilę przerwy na popas.

Mijamy szczyt Orłowej (813 m n.p.m.) i w okolicach Świniorki (700 m n.p.m.) mamy pierwsze konkretne prześwity błękitu.

Stąd już prosto na południe idziemy w kierunku Trzech Kopców Wiślańskich (810 m n.p.m.)
Co jakiś czas mamy widoki na zachód i północny-zachód:


W Telesforówce znów robimy przerwę na browary. Pogoda stabilna, nic nas nie goni, mamy wszystko w dupie. Lubię taki luz w górach.
W końcu decydujemy się schodzić żółtym szlakiem do Wisły.
Pierwszy dzień na plus!
Dzień 2Niby mają być burze ale rano pogoda petarda.
"Przed startem zrobimy jakiegoś browara" - proponuje Mateusz.
"Ciśnijmy lepiej bo jak się zrypie pogoda to będziemy w dupie a tak to sobie browca zrobimy na Czantorii. I to czeskiego!" - ripostuję.
Łapiemy transport do Ustronia i żółtym szlakiem kierujemy się w kierunku Małej Czantorii.
Jest pięknie:

Tyle, że gorąco w cholerę! Oj jakby się teraz tego zimnego browca łyknęło.
No ale jesteśmy już na niemiłosiernym zadupiu. Widzimy jakiś parking i ławki. Obok jakiś drewniany barak
Mateusz informuje: "Na tych ławkach przerwa na wodę"
Dochodząc w pobliże nie ukrywamy naszego zachwytu! Drewniany barak okazał się bufetem! Jest piwo! Zimne piwo! Przerwa!
Po opróżnieniu kufelka nie ma już zmiłuj - pniemy się powoli acz systematycznie w górę.
Dochodzimy do tabliczki szczytowej. Zawsze irytują mnie takie miejsca - z mapy wynika jednoznacznie, że szczyt jest z 200 metrów północny-wschód.
Robimy chwilę przerwy z widokami na dalszą trasę:

Idziemy dalej.
Widać coś nawet po czeskiej stronie:

Rzut oka na Ustroń:

Dochodzimy do czeskiego bufetu pod szczytem Wielkiej Czantorii i robimy przerwę na kofolę i Radegasta. Ludzi tłum ale w tych okolicznościach przyrody specjalnie nam to nie przeszkadza. Pijemy piwo i debatujemy o urodzie przechadzających się turystek. Słowa nie są w stanie oddać ich piękna. Liczby już tak, np. 7/10, 4/10

W końcu zawijamy się w dalszą drogę.
Mijamy szczyt:

I schodzimy w kierunku Przełęczy Beskidek (684 m n.p.m.). Jak widać Przełęczy Beskidek w Beskidzie Śląskim dostatek

Zaczyna się podejście na Soszów. W perspektywie znów piwo w schronisku!
Plan oczywiście realizujemy!
Po piwie czas ruszać w dalszą drogę na południe.
Okolice Soszowa Wielkiego (885 m n.p.m.):


Okolice Cieślara (920 m n.p.m.):

Dochodzimy pod Stożek Mały (843 m n.p.m.) i zaczynamy zejście w kierunku Wisły. Tu też tabliczka szczytowa oddalona jest od szczytu. Tym razem pewnie o ok 100 metrów.
Zgodnie z czasem ze znaków będziemy na dole na styk aby zdążyć na ostatni pociąg.
Trzeba więc ruszyć dupy!
Po drodze jeszcze ostatnie zdjęcie:

Gdy dochodzimy do asfaltu dobiegają do nas pierwsze pomruki burzy. A pierwsze krople deszczu łapią nas na stacji. Zdążyliśmy!
To też był dobry dzień!