Tytuł relacji może trochę enigmatyczny, ale nawiązuje on do mojej poprzedniej relacji z Wielkiej Fatry z zeszłego roku. Wycieczka miała miejsce 07.05.2016.
Ledwo wypakowaliśmy graty (to ja) i upraliśmy ciuchy górskie (to żona) po majowym weekendzie, prognozy bezlitośnie zapowiadają ładną pogodę na sobotę. Wieczorem docieramy do Rużomberoka, gdzie spędzamy noc. Plany były na północne rejony Wielkiej Fatry, ale po pobudce rano i sprawdzeniu prognoz zmieniamy je i ruszamy z kolei w część południową, bardziej odkrytą i widokową. Po kilkudziesięciu minutach gnania drogą krajową 59 docieramy do osady Korytnica-kupele w Górach Starohorskich, czyli uzdrowiska oferującego wodę mineralną o właściwościach leczniczych pochodzącą z miejscowych źródeł. Osada jest mocno dotknięta duchem czasu, większość budynków uzdrowiskowych to waląca się ruina. Zajeżdżamy prosto na oznaczony na mapie parking, gdzie widnieje informacja, że koszt postoju za godzinę to 1€, więc szybko licząc, przy naszym 10-godzinnym pobycie to jakieś 45zł. Zataczam więc kółeczko po owym gościnnym parkingu i zjeżdżam jakieś 100 metrów niżej, gdzie zostawiamy auto w dogodnym miejscu. My tu się przecież nie będziemy leczyć - rzucamy groźnie w stronę parkingu. Ale czy na pewno?
Słońce grzeje, wietrzyk wieje; uskuteczniamy mądrą dyskusję na podejściu niebieskim szlakiem na Hiadelske sedlo. I tak sobie nagle patrzę na mapę, a tu proszę, po drodze punkt widokowy na szczycie Baba. Wystarczy nieco zboczyć ze szlaku i pokonać jakieś 200 metrów przewyższenia. Po pół godzinie meldujemy się na szczytowej łące - widoki warte każdego zrobionego metra do góry - polecam. To już nasza druga zdobyta tegoroczna Baba w Niżnych Tatrach i przez to mamy lekkie poczucie zbabienia, szczególnie ja.



Powrót z Baby tą samą droga i trawers na Hiadelske sedlo, gdzie natrafiamy na rozłożone namioty i na linie wysokiego napięcia. Najwyższe napięcie osiągają jednak nasze mięśnie nóg po pokonaniu podejścia na Kozi Grzbiet. Dla osób bardziej leniwych, mniej graniowych, bądź też dla tych, co po prostu w swoim górskim CV odhaczyli już Kozi Grzbiet polecam trawers żółtym szlakiem poprowadzony po jego północnym zboczu, który wyznakował pewnie jakiś słowacki myśliciel. My już kiedyś byliśmy na Kozim Grzbiecie, co dodatkowo świadczy o naszej wyjątkowości i naszym honornym podejściu do zdobywania i eksploracji gór, wśród innych narodów świata.


Na szczycie czas na odpoczynek i rozluźnienie mięśni.


Teraz czeka na nas esencja wycieczki, czyli marsz przez malownicze łąki Handliarki i Kecki.




Czerwonym szlakiem E8 schodzimy na pogranicze dwóch pasm: Wielkiej Fatry i Gór Starohorskich, które mieści się w Donovalach. Zresztą czuć to po napotkanych osobnikach, których mijamy. Nasze cześć nie brzmi jak ahoj, więc co nieco przykuwamy uwagę. W Donovalach, wiadomo Audi A4, tym razem wystawili srebrnego kombika. Sezon narciarski dawno się skończył; czuć więc pewną nostalgię.


Teraz czeka nas 500 metrów przewyższenia na Zvolen, który jest naszym następnym celem. Czyż to nie jest logiczne: zejść, żeby znowu wejść? Przemyślcie i oceńcie to sami.

To nasza pierwsza wizyta na Zvolenu i na pewno nie ostatnia, pomimo kolejki na Novą Holę jest dość kameralnie. A widoki - na wszystkie strony świata.



Opuszczamy Zvolen i przez Novą Holę schodzimy stokiem narciarskim żółtym szlakiem, którym kontynuujemy dalej zejście aż do drogi krajowej. Szlak jest dość mylny, warto śledzić znaki i być przygotowanym na nieracjonalne rozwiązania.



Po dziesięciu godzinach nasza trasa kończy się w Korytnicach-Kupele, gdzie pętla się zamyka. W trakcie tej wycieczki słońce schowało się za chmurami tylko raz (na ok. 10 minut), co widać po moich zmarszczkach na czole, śladzie po zegarku na ręce i rękawkach. Wróciliśmy uleczeni.