Czas też na moje podsumowanie. W 2015 udało się fajnie podziałać, choć nie wszystkie wyznaczone cele udało się zrealizować. Odczucia pozostają nieco mieszane, ale najważniejsze, że cały czas się górsko rozwijam i stawiam sobie coraz śmielsze cele. Ale po kolei
Styczeń 2015Nowy rok rozpoczął się od trzech jednodniowych wyjazdów. Pierwszy to w zasadzie kontynuacja sylwestrowego wypadu w Góry Stołowe. W Nowy Rok zrobiliśmy sobie rundkę dookoła Szczelińca, z Pasterki przez Karłów i powrót do Pasterki.
Zaraz po sylwestrowym wypadzie przyszedł czas na zimowy wypad w Karkonosze, kontynuacje mini-programu sudeckiej turystyki zimowej, zapoczątkowanej poprzedniego roku grudniową wizytą na Śnieżce. Tym razem padło na Halę Izerską i Śnieżne Kotły. Trasa w lecie banalna, wtedy nas solidnie przeczołgała. Wtedy po raz pierwszy zdarzyło mi się, aby powieka przymarzła mi do oka.
Kolejny wyjazd to moje pierwsze w życiu wejście na Śnieżnik i to od razu w warunkach zimowych. Okno pogodowe przez cały dzień trwało może z pięć minut, co z perspektywy czasu uważam za doskonały wynik. Pogoda nie tak agresywna jak dwa tygodnie wcześniej w Karkonoszach, ale też trochę nas wypizgało. W drodze powrotnej troszkę pobłądziliśmy, ale koniec końców wróciliśmy cali i zdrowi.
Luty 2015W lutym zanotowałem tylko jeden wyjazd z ekipą. Tym razem padło na Góry Izerskie. Zrobiliśmy pętlę od Świeradowa, przez Stóg Izerski, Rozdroże pod Smerkiem, Chatkę Górzystą i z powrotem zboczem Wysokiej Kopy do Świeradowa. Podczas tego wyjazdu trafiliśmy znacznie lepszą pogodę, a niebo wieczorem było kapitalnie rozgwieżdżone. Ten wyjazd był na swój sposób szczególny, bo podczas niego udało się zmerge’ować dwie górskie ekipy.

Marzec 2015
Kwiecień 2015Po ponad miesięcznym okresie posuchy trzeba było wznowić sezon. Co ciekawe, wiosnę rozpoczęliśmy... na ferratach w Czechach. Padło na Kocicy Kameny nieopodal Hubertki i Vodni Branę w Semily (Jizerske Hory). Z całego wyjazdu chyba najbardziej zapamiętam fakt, że pod koniec kwietnia zastała nas warstwa 30cm śniegu na drodze – odcięta jak od linijki, co zmusiło nas od odwrotu i szukania innej drogi z Hubertki do Semily. Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17420#p688743.
Dwa tygodnie później, jeszcze w kwietniu udaliśmy się z rewizytą do naszych południowych sąsiadów. Znów w celach ferratowego łojenia. Tym razem padło na legendarny Deczyn, gdzie solidnie podziałaliśmy cały dzień, robiąc chyba cztery drogi. Bardzo udany wyjazd, świetna pogoda i dobre jedzenie mimo średniej obsługi w czeskiej knajpie to główne wspomnienia z tego wyjazdu. Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17420#p688981
Maj 2015Majówkę spędziliśmy w czwórkę w Beskidach, przygotowując się kondycyjnie do zbliżającego się wyjazdu do Maroka. W trzy dni zdobyliśmy cztery szczyty Korony Gór Polski: Turbacz, Mogielicę, Babią Górę i Skrzyczne, robiąc w tym czasie ok 80 km i ponad 4000 przewyższenia. Świetna wyprawa, solidna wyrypa i doskonała weryfikacja przygotowania kondycyjnego przed walką z Atlasem Wysokim. Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17432 
Kolejny wyjazd to najważniejszy punkt na mojej górskiej mapie z tego roku, czyli wyjazd do Maroka. Ekspedycję przygotowywaliśmy już od początku roku i trzeba przyznać, że wyszło fantastycznie. Zobaczyliśmy kawał innego kraju i zdobyliśmy dwie solidne górki: Jbel Toubkal (4167) i Jbel Ayachi (3747). Zwłaszcza ta druga to powód do dumy, bo wejście na nią oznacza konieczność wjechania w totalną marokańską pustynną dzicz. Żeby zdobyć najwyższy szczyt Atlasu Wschodniego musieliśmy przejechać kilkadziesiąt kilometrów na pace terenowego auta, a potem spać w lepiance. Ale warto było. Być może to pierwsze opisane w języku polskim wejście na Ayachi. Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17460
Czerwiec 2015Niedługo po powrocie z Maroka znów ruszaliśmy w trasę. Tym razem w znacznie okrojonym składzie, ale co nie znaczy, że gorszym. Celem była walijska Snowdonia, a w szczególności legendarna grań Crib Goch. Udało się zrealizować plan wycieczki, który oprócz przejścia Crib Goch i wejścia na Snowdona zakładał też zdobycie Tryfana. Dodatkowo zrobiliśmy niesamowicie efektowną trasę na Glyder Fawr i Glyder Fach. I wszystko byłoby super, gdyby nie awaria kolana, ktorej tam doznałem i która wyeliminowała mnie z planowanej na sierpień wyprawy na Mont Blanc

Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17505
Lipiec 2015Pierwszy miesiąc wakacji minął mi pod znakiem rehabilitacji i modlitwy, żeby w tym kolanie nie trzeba było za bardzo grzebać... Chyba moje modły zostały wysłuchane, bo po serii fizjoterapii kolano zaczęło wracać do sprawności.
Sierpień 2015W sierpniu jeszcze nie byłem gotowy na żadne zwariowane wyjazdy, bo kolano cały czas wymagało spokojnej rehabilitacji. Pierwszym jednak testem dla niego był wyjazd w Karkonosze pod koniec miesiąca, kiedy powtórzyliśmy w nieco innej ekipie trasę ze stycznia, czyli przejście ze Szklarskiej Poręby na Halę Szrenicką i potem przez Śnieżne Kotły i Schronisko Pod Łabskim Szczytem zejście znów do Szklarskiej Poręby. Kolano wytrzymało, co stanowiło obiecujący prognostyk przed kolejnymi miesiącami.
W sierpniu jeszcze zrobiliśmy sobie jeden krótki wyjazd na Ślężę, aby tam oglądać Noc Perseidów. W zasadzie szczyt został zdobyty, więc można dopisać, jako kolejne górskie wyjście
Wrzesień 2015Początek miesiąca to jedna krótka wycieczka na Śnieżkę. W planach był wschód słońca, ale skończyło się na wejściu w chmurach. Ponieważ jednak ekipa była skromna, ale doskonale zgrana, wejście na Śnieżkę wraz z zejściem na parking zajęło nam w sumie 3 godzinki.
Wyprawa na Śnieżkę miała być tylko krótkim przygotowaniem do wycieczki w Tatry, zaplanowanej na drugą połowę miesiąca. Chodziło też o sprawdzenie postępów w odnowie kolana. W Tatrach udało się złoić Rysy, a następnego dnia Granaty. Trasę z Palenicy do Morskiego, potem na Rysy, z powrotem do Morskiego i znów do Palenicy zrobiliśmy w dziewięć godzin. Myślę, że to całkiem dobry wynik biorąc pod uwagę, że trzy miesiące wcześniej byłem na etapie inwalidztwa.

W międzyczasie był jeszcze jeden krótki wyjazd na Wielką Sowę, gdzie nocą oglądaliśmy Krwawy Superksiężyc. Niestety niebo było trochę zachmurzone, więc Księżyc nie prezentował się szczególnie okazale, ale noc spędzona na Sowie to bardzo przyjemne doświadczenie.
Październik 2015W październiku miał miejsce jeden duży wyjazd, czyli wycieczka na Korsykę. Cele były dość ambitne bo zakładałem dla grupy zdobycie Monte Cinto (2704), Monte Rotondo (2622) i Paglia Orba (2525). Skończyło się tylko na Monte Cinto, ale w zamian odbiliśmy sobie na ferratach, smakując trzech, choć kończąc tylko jedną. Wyjazd na Korsykę służył razem obeznaniu z okolicą przez ponownym przyjazdem celem złojenia GR20, czego nie spocznę nim nie uczynię

Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17974
Listopad 2015Niestety zaczęło sie robić coraz zimniej, to i organizować różne wyjazdy było trudniej. Jednak udało się jeszcze raz wyskoczyć na pobliskie ferraty. Tym razem nie do Czech, ale do Niemiec, choć w zasadzie to już prawie Czechy. Byliśmy bowiem na Trójstyku granic polskiej, czeskiej i niemieckiej, łojąc trzy ferraty w pobliżu Oybina. Wyjazd fajny, bo ekipa dość duża. Niestety pogoda nieszczególnie dopisała, wiec trzeba było trochę działać w deszczu. Po drodze zdobyliśmy też jeden szczyt – Oberoderwitzer Spitzberg (511). Relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17420#p705702
Grudzień 2015W grudniu ponownie udało się wyskoczyć na Śnieżnik. Był to wyjazd w poszukiwaniu zimy, bo u nas (w okolicach Świdnicy i Wrocławia) śniegu nie było wcale. Śnieżnik w istocie był zaśnieżony, ale też oczywiście schowany w chmurach. Znów nas tam wypizgało, a ponadto spaliliśmy sobie metę w schronisku na Hali pod Śnieżnikiem, bo kolega dość ekspresyjnie otworzył piwo, znacząc tym samym teren w promieniu kilku metrów.
Drugi grudniowy wyjazd to zimowy wypad w Tatry. Miał to być rewanż na Rysach za nieudaną zeszłoroczną próbę zdobycia. Tym razem wszystko się idealnie skleiło. Pogoda super, warunki praktycznie idealne. Tak, że zimowe wejście na Rysy zajęło prawie tyle samo czasu co wejście letnie. Podczas tego wyjazdu udało się też zdobyć Szpiglasową Przełęcz i Szpiglasowy Wierch (a niektórym z ekipy nawet Miedziane) oraz podjęliśmy nieudaną próbę wejścia na Przełęcz pod Chłopkiem, gdzie – słusznie – zawróciliśmy nieco ponad Bandziochem.
