A głównie w obrazkach, bo co tu pisać? Lepiej obejrzeć obrazki

. Zwłaszcza, że liczby niemal identyczne, jak przed rokiem.
(tu dla przypomnienia:
viewtopic.php?f=11&t=17146 )
Obrazki z podróży - też jakby podobne, z małymi wyjątkami. Cóż: w niestabilnej rzeczywistości przynajmniej poziom warto trzymać względnie stały

.
Krótkie podsumowanie:
- 2760km biegiem,
- około 1200km na rowerze,
- 24 dni w górach (ciągle za mało …), ile metrów podejść – nie wiem, nie liczę …
- 10 dni w skałach (też nie za wiele, zważając na to, że w trzech raptem wyjazdach)
Sezon rozpoczęłam dopiero w marcu, od wspinania w hiszpańskich skałach. Padła skromna "życiówka" - 6a

, ale na satysfakcję w wyjazdu wpłynął tzw. całokształt, no, może poza pogodą, która mało hiszpańska się jakoś trafiła ...
Jednakże, zarówno Margalef, jak i Siurana przypadły mi do gustu, a przestrzeń i wybór dróg po skromnej Jurze robią wrażenie – trzeba będzie tam wrócić, może już w tym sezonie.




W czerwcu były wiosenne, solowe Tatry w przewalającej się mgle. Wyjazd krótki, ale konkretny, w kompletnej pustce przeszłam się całą polską częścią grani Tatr Zachodnich.





Pod koniec czerwca krótki wypad na Jurę na również krótką powtórkę ze wspinania tradowego i innych operacji sprzętowych, niezbędnych do wspinania się w górach.

W lipcu tradycyjnie wyjazd Alpy Julijskie. Pogoda tym razem nieco pokrzyżowała plany. Na początku dziki upał i wczesne burze, a od połowy wyjazdu dziki deszcz od rana do rana.
Coś tam jednak udało się zrobić, wprawdzie dróg wspinaczkowych niewiele a i do rekordu sumy podejść daleko, ale zważając na trudne okoliczności – jest co wspominać – walka z deszczem i mgłą na pewno była, a determinacji nie zabrakło do końca

Tu szersza relacja:
viewtopic.php?f=11&t=17706







Na przełomie sierpnia i września odwiedziłam przyjaciół w Szwajcarii, którzy z Lozanny przenieśli się już w samo serce Alp. Ech, tam mogłabym mieszkać! Zrobiłam kilka ambitnych, długich wycieczek po 2 tys,. metrów podejść, część sama, a część w towarzystwie. A i wymagającą, długą via ferratę udało się zaliczyć. Po słoweńskich, poprowadzonych dość intuicyjnie i względnie prostych ferratach była to pewna odmiana …









Październik minął nie wiadomo kiedy i nie wiadomo na czym, a skąpa ilość urlopu kazała optymalnie wybrać termin jesiennego wypadu w Tatry. Ostatecznie wyruszyłam 30 października, korzystając zarazem ze słońca jak i z pierwszych, poważniej zimowych warunków – wokół jesień w pełni, ale raki nie były już przesadą.






Poza wycieczkami górskimi było oczywiście bieganie, rower i wspinanie na ścianie. Oraz trochę innych wyjazdów, przygód i zdarzeń.





Wszystkim towarzyszom ubiegłorocznych wycieczek serdecznie dziękuję!
W zasadzie mogłabym wspomnieć na zakończenie o jeszcze jednej, okrągłej liczbie, a wynikającej z daty urodzin. Liczba ta jednak na tyle skłoniła mnie do różnych przemyśleń, że w relacji już o niej nie wspomnę
Rok zakończyłam z bolącym biodrem i spuchniętym kolanem – tak to jest na starość – ale rozpoczęłam od biegania, wspinania i skonkretyzowania wyjazdowych planów, więc myślę, że w 2016 co nieco uda się również zrealizować
