Wakacje minęły i trzeba przyznać, że pogoda w naszych rodzimych górach była bardzo dobra, z czego korzystaliśmy ile się dało. Podczas wędrówek snuliśmy plany co do urlopu we wrześniu i wycieczek w Alpach. Powstawały plany A, B, C, a nawet D w razie zupełnej dupówy. Nie ma co ukrywać, że chcieliśmy też trochę odpocząć – wycieczki miały być więc stosunkowo krótkie, ale w miarę widokowe, co umożliwiać nam miały podjazdy wysoko samochodem. Prognozy były takie sobie, a pogoda... pogoda utwierdziła mnie w przekonaniu, że aby w Alpach trafić w tzw. „złotą godzinę” najlepiej jest po prostu się obudzić na szczycie.
11.09
Pfaffenstein, Hochschwab.
Nasza akcja górska rozpoczęła się o świcie na niewielkim parkingu w Eisenerz pod tytułowym szczytem. Obok parkingu tablica – oczywiście wszystko pięknie i skrzętnie opisane – jak to u Austriaków. Podejście zaskakująco strome – jakoś mija. Ferrata Eisenerzer Klettersteig o trudności C/D rozpoczyna się od pokonania stromej ścianki, jak chyba większość nowoczesnych ferrat. Nam się ten wyczyn udaje – możemy więc iść dalej.

Skąd wzięła się nazwa ferraty dowiadujemy się podczas pokonywania kolejnych metrów, podczas których nieustannie towarzyszy nam widok na miasto. Wiele różnorodnych miejsc, rozsądnie poprzeplatanych z miejscami na odpoczynek nie pozwala się na niej nudzić.


Za łatwym i fotogenicznym trawersem jest miejsce kluczowe – gładka płyta z prętami po której następuje strome zacięcie z klamrami. Lufa na kilkaset metrów.

Jeszcze kilka trudniejszych miejsc i stajemy na szczycie. Widoczność nie powala - co zrobić, na Reichensteinie wiszą chmury jak przy halniaku, ale generalnie coś tam widać.


Wpisy do książki wejść na szczycie i schodzimy w kierunku ferraty B Schrabachersteig. Za nami podąża dwójka Austriaków.


Szlak wiedzie stromym żlebem, skrajnie narażonym na zrzucanie kamieni. Na szczęście żona założyła kask, bo Austriacy, będący kilkanaście metrów nad nami spuścili jej przelatujący obok głowy kamulec wielkości mikrofalówki. Po tym wydarzeniu, chcąc uniknąć skomplikowanej operacji czaszki, ubrałem również swój kask.
Na parkingu zaskoczenie – żadnego austriackiego wozu – za to w pełnej obsadzie grupa wyszehradzka. Tym razem Polska się nie wyłamała.
Jedziemy dalej. 5 kilometrów od zjazdu na Wurzenpass w Villach na autostradzie policjant macha mi ochoczo lizakiem. Aua. Twierdzi, że ostro przekroczyłem prędkość dopuszczalną i na kartce pisze mi, że kosztować to powinno 280 euro – on jednak opuszcza do 150. No tak, w końcu nie siedzimy w Ferrari. Coś tam bełkocze do niego po angielsku i ostatecznie wytargowałem do stówy. Jednak trochę bolało...
12.09
Prisojnik, Alpy Julijskie.
Noc na parkingu pod przełęczą Vršič była bardzo gwieździsta i zapowiadała piękna pogodę. Parkingowy kasował już przed szóstą rano – biegał jak w ukropie – nie ma chłop lekkiej pracy.
Ruszamy przezornie dość wcześnie, chcąc uniknąć tłumów – wiedząc, że wejście przez Wielkie Okno to tutejszy klasyk. Początkowemu podejściu towarzyszy unikalny widok na Ajdovską Deklicę.

A potem droga zabiera nas w skalny świat południowych ścian Prisanka i dalej przez komin...

...w kierunku Wielkiego Okna.

Zaczyna się łatwa grań Prisojnika, wzdłuż której biegnie szlak.

Widoki są bardzo rozległe, jednak mimo zapowiadanego bezchmurnego super dnia szybko i dość wcześnie tworzą się chmury, które z czasem siadają na szczytach. Czym bliżej wierzchołka tym frekwencja robi się coraz większa.

Panorama z Prisojnika jest świetna, szczególnie na pobliski Razor. Sądząc po książce wpisów Słoweńcy dość często schodzą przez Małe Okno. I to jest chyba najlepsza pętla, jednak my nie mieliśmy na nią czasu tego dnia. Jest nawet wpis pary z Bilbao z dnia poprzedniego. Schodzimy normalną drogą. Trasa niezbyt długa, lecz wystarczająca jak na jeden fajny dzień spędzony w górach – polecam każdemu.


16.09
ÖTK Klettersteig w wąwozie Pirknerklamm, Dolomity Lienckie.
Na ten dzień prognozy pogody były niepewne, a raczej pewne było, że nie będzie pogody. Jedziemy więc w wąwozy.
Pierwszy ma być ÖTK Klettersteig o trudnościach D, choć na miejscu okazuje się, że wyceniają go na C. I bądź tu mądry.
Ferratę rozpoczyna stroma ścianka (coś takiego?) i dalej trasa prowadzi wzdłuż zacienionego potoku. Wąwóz jest piękny, przejście jest bardzo fajne – chociaż skała mokra i strasznie wyślizgana – trzeba uważać.




Nie spotkaliśmy nikogo – to też nieźle świadczy o frekwencji w rejonie.
Kolejnym celem miał być wąwóz Mauthner Klamm z ferratą Klabautersteig. Na miejscu dowiedzieliśmy się jednak, że szlak jest zamknięty z jakichś tam powodów, napisanych na tablicy po niemiecku. Zniesmaczeni daliśmy więc spokój, chociaż niektórzy śmiałkowie szli dalej, pomimo zalegających zdemontowanych stalowych lin i drabinek na wejściu do wąwozu. Nie wiem, może przeszli.
18.09
Monte Pramaggiore, Alpy Karnickie.
Na parkingu Meluzzo pod schroniskiem Rifugio Pordenone w Dolinie Val Cimoliana meldujemy się dość późno, bo około południa. Już sama podróż samochodem przez dolinę w to miejsce to przygoda; asfalt występuje w niej dość rzadko, głównie trzeba lawirować między kamieniami. Prognozy po kilku dniach ciężkiego zachmurzenia dają wieczorne przejaśnienia, w które zamierzamy się wbić. Chociaż, gdy opuszczamy samochód i spoglądamy na otoczenie mamy wrażenie, że jesteśmy w tym postanowieniu jedyni i troszkę naiwni.

Najpierw trzeba przejść dość płaski odcinek Doliny Val Postegae z pięknym widokiem na niezwykle postrzępioną grań Spalti Di Toro. Później szlak wznosi się bardziej stromo, lasem, lewą strona Doliny Val Dell’ Inferno.


Docieramy do górnej części doliny i kierujemy się w stronę wąskiej przełączki Forcella La Sidon. Widoki stają się coraz bardziej rozległe i co najważniejsze chmury podnoszą się nad wierzchołki gór i nieśmiało zaczyna przyświecać słońce, co niezmiernie nas cieszy. Na pierwszym planie Croda Del Sion.

Po krótkim odcinku grani do Przełęczy Forcella Pramaggiore następuje ostatnie przewyższenie w kierunku szczytu gęsto oznaczone czerwonymi kropkami. Teren jest dość kruchy – takie tatrzańskie 0+/I. Owe kropki są rozmieszczone idealnie wzdłuż najłatwiejszej linii podejścia – nie ma co szukać własnych wariantów.

W końcu stajemy obok krzyża z figurką Jezusa na szczycie Monte Pramaggiore. Podziwiamy widoki dość długo – było widać nawet Tre Cime di Lavaredo – niestety mój zoom nie pozwolił mi tego uchwycić na zdjęciu, więc musicie mi wierzyć na słowo.



Wieczorem niebo jest już prawie całkiem czyste, schodzimy więc w promieniach zachodzącego słońca.


20.09
Hochtriste, Wysokie Taury, Grupa Kreuzecka.
W dzień powrotu do kraju chcieliśmy jeszcze zahaczyć o jakieś góry – padło więc na Hochtriste ze względu na wysoko umieszczony parking pod licznymi hotelami górskimi na Emberger Alm. Poza tym trasa, którą zamierzaliśmy przejść nadawała się świetnie na rekonesans w Grupie Kreuzecka, w której jeszcze nie byliśmy.

Po godzinie podejścia zdobywamy niezbyt wybitny wierzchołek o nazwie Nassfeldriegel (2238 npm), z którego widać dokładnie cel naszej wycieczki. Stąd na szczyt już tylko półtora godziny, jak podają oznaczenia.

Widok w stronę Hohe Warte.

Scharnik i Hochkreuz nad Doliną Drassnitztal.

Hochtriste (2536 npm).

Widoki na północ. Jak widać chmur nie brakowało.

Zejście w sąsiedztwie dwóch jeziorek o niezbyt oryginalnej nazwie - Zwei Seen.

Na koniec niespodzianka. Takie coś przy szlaku. Pełna samoobsługa, lemoniada po 1 euro, browar 1.50.

W drodze powrotnej przezornie hamowałem na wszystkich możliwych ograniczeniach na autostradzie, co skutkowało wyprzedzaniem mnie przez wszystkie inne samochody, autobusy, a nawet wozy przewożące łódki na przyczepach.