Prognozy najlepsze nie były, ale wyżebrałem wolną niedzielę i poszedł w góry. Czyli standard wyjazd w sobotę w nocy, krótka drzemka na parkingu. Droga do Zielonego Stawu upłynęła w towarzystwie. Dwa autokary przywiozły turystów z jakiegoś Koła Tatrzańskiego z Bielska – Białej. Dużo ich tam było, ale turystki z Bielska naprawdę nie powiem, urocze.

Potem stado poszło na Jagnięcy a ja w lewo na Rakuską Czubę. Wypatrywałem tego momentu gdzie mistrze liną się wiązali
viewtopic.php?f=11&t=9159 i wypatrzyłem, istotnie mroczne miejsce.
Potem taka jedna się wyłoniła

Rakuską Czubę zaliczyłem i trzeba było opuścić jasną stronę mocy. Chmury kłębiły się w Dolinie Huncowskiej, a że nigdy tam nie byłem to i nie bardzo wiedziałem jak w takim mleku iść.


Czasu było dość zatem siedziałem sobie i czekałem kiedy coś tam się wyłoni z mgły. Paręset kroków i znowu przerwa na widoczność. W końcu jakoś się doczłapałem do żlebu i nim na Huncowską Przełęcz.
Kolejka na Łomnicę

Według moich prognoz około 13 miało się przejaśnić niebo. To i tak z tym czasem wycelowałem żeby wtedy być już w okolicach szczytu. Wyszedłem na grań, a tu niespodzianka. Chmura, śnieg i wichura. Zasypało wszystko na momencie białym i śliskim. I co teraz ? Wejść to jeszcze wejdę, ale jak dalej tak zasypie to nie zejdę, a jutro do roboty to kto za mnie pójdzie ?
Na chwilę zdjąłem plecak, żeby założyć kurtkę i tak to wyglądało. Potem przez dłuższy czas miałem głęboko w ... robienie zdjęć.

Psycha siada momentalnie. Zimno, gile z nosa, nic nie widać. Człowiek sam w nieznanym miejscu, bez znajomości terenu. Wiatr, śnieg to wszystko jest w górach do zaakceptowania. Mgła, brak widoczności to gubi, peszy.
Decyzja o wycofie jest dla mnie trudna, bo to zawsze 700 km psu w dupę, ale dojrzewałem. Gdy nagle wtem ze śnieżycy idąc od szczytu wyłonił się Słowak w takich półsandałach i się mnie pyta którędy do Skalnatego Plesa ? No to się przełamałem i poszedłem dalej.
Właściwie po dojściu na Wyżnią Kieżmarską Przełęcz śnieżyca ustała. Zaczęło za to tak wiać, że mnie zdmuchnęło. Taki głupi nieregularny wiatr, tylko podmuchy, ale siekiernie mocne. Kiedyś skakałem na bungee i to co najbardziej zapamiętałem to właśnie hałas powietrza przy spadaniu. Teraz też tak dudniło.
Poszedłem na Mały Kieżmarski, chowając się przed wiatrem. Wracając na Wyżnią Przełęcz chciałem ją przeskoczyć, bo tam był największy gwizdek. Ja hop – a tu akurat ucichło. Nikt nie widział, dobrze, bo na pewno głupio wyglądało.
Kieżmarski z Małego Kieżmarskiego


Wiatr miał ogromną zaletę, bo śnieg zniknął w kilka minut. Kieżmarski Szczyt i opóźnione o godzinę przejaśnienia. Troszkę na szczycie pobiesiadowałem, czekając żeby śnieg stajał ostatecznie i bez dalszych przygód wróciłem na Huncowską Przełęcz.

Ktoś wpadł na podobnego nicka

Telewizja



Droga na szczyt widziana z Huncowskiego

Z niej na Huncowski Szczyt i dalej w dół po złomach do Skalnatego Plesa.

Kalejdoskop pogodowy był taki, że kiedy pojawiał się ładny widok na Bielskie zrzucałem plecak, wyciągałem aparat i … fotografowałem mleko. No zmieniało się naprawdę błyskawicznie.
Dalej z powrotem do parkingu niebieskim szlakiem. Na parkingu jeszcze mała utarczka z parkingowym i 400 km do domu. W domu byłem o 2h, o 6h obudziło mnie moje dziecko, żebym go wcześniej zawiózł do szkoły, bo on chce na świetlicę iść przed lekcjami…
Reasumując była kwintesencja górskiej przygody. Deszcz, śnieg, mgła, odrobina adrenaliny, piękne widoki i satysfakcja.