Obiecałem na facebooku relację - oto i ona
Tytuł zaś relacji jest zwodniczy, bo dotyczy ona nie tylko przejścia wzmiankowanej drogi, ale - szerzej - lipcowego pobytu w Alpach Julijskich. A nawet w swoim fragmencie odnosi się do czerwcowego wyjazdu w tamte strony.
Tytuł relacji jest jednak zwodniczy podwójnie, bo relacja nie dotyczy tylko wspinania, ale również trekkingu, zwykłego chodzenia po górach. I jedno, i drugie lubię, jedno i drugie dostarcza mi podobnej, choć oczywiście nieco różnej satysfakcji. Ważne są góry, na nie patrzenie i bycie, męczenie się w nich. Chodzenie, trekking, wspinanie to tylko środki do tych celów. Dlatego też nie chciałem ograniczyć relacji jedynie do wątku wspinania na Ścianie, ani nawet do innych wspinaczek - miałbym bowiem wrażenie, że wspomnienia z innych aktywności, w żaden sposób nie gorszych, w ten sposób bym jakoś deprecjonował. Nie chciałem też pisać osobnych relacji, bo w moich latach - nawet jeśli samochwalstwo ma się wciąż dobrze
- sił już na to mi nie starcza a innym mogłoby braknąć cierpliwości
No ale obiecałem relację z przejścia tej akurat drogi - stąd też taki i tytuł
Relacja jest dość długa, ale i obejmuje intensywnie przeżyte dwa lipcowe tygodnie w Alpach.
Zdjęcia - częściowo z telefonu za 199 zł, w dodatku nie obrabiane, bo ani się na tym znam, ani to lubię
Można się więc i zmęczyć czytając, i oglądając
Tegoroczny lipiec był w Alpach Julijskich wyjątkowy. Śnieżny i pochmurny.
Podróż gdzieś się zawsze zaczyna - w tym wypadku rozpoczęła się w pociągu relacji Warszawa - Villach. Choć długa, to stosunkowo tania (39 euro w jedną stronę) i dość wygodna. Tym razem jednak - inaczej niż w poprzednich latach - zamiast godzinnego oczekiwania w Villach na pociąg do słoweńskich
Jesenic, zaskoczenie: "Nie ma pociągu, jest za 5 minut autobus". Z koleżanką Saxifragą biegniemy więc do niego. Szczęśliwie, udaje nam się do niego wsiąść, choć nie mamy kupionego biletu - kierowca przewozi nas do
Jesenic za uśmiech, czyli za darmo
Tam - zamiast zwyczajowego długiego i mozolnego marszu z plecakiem do
Mojstrany, w dodatku wzdłuż ruchliwej drogi - kolejna przyjemna niespodzianka: autobus lokalny, który podwozi nas do
Mojstrany. Szybko więc lądujemy w całkiem przytulnym hostelu. Pogoda na razie dopisuje, czas porozmyślać o planach.
Plany były dość proste - zmęczyć się, nachodzić, ale również trochę się powspinać. Pomimo zmiennej aury udało się je zrealizować. Suma pokonanych podejść przekroczyła 11 tysięcy metrów, zrobiłem 3 drogi wielowyciągowe oraz 20 sportowych. Więcej wycisnąć się chyba nie dało.
Zaczęliśmy jednak od przejazdu na przeł.
Vrsic. Tam zwykle nabieram sił do gór, oswajam się z widokami, na nowo zżywam z tymi górami. Choć jest niedziela, na przełęczy - dość pusto. Zamiast zwykle licznych tu aut, motocykli i rowerów, głośnego tłumu, niemal puste schronisko. Godzina jest wczesna, wybieramy się więc na pobliską
Mojstrovkę. Błyskawicznie podchodzimy pod doskonale znaną ferratę. Wejście w nią zagradza zmrożony płat śniegu. Na szczęście bez większych kłopotów, choć po mokrej i śliskiej skale, udaje się go wyminąć.
Widoki są trochę ograniczone, tym szybciej więc dochodzimy do szczytu. Wieje. Posępne chmury wiszą nad głową. Schodzimy więc szybko do schroniska. Jest wcześnie, bierzemy więc linę i sprzęt i idziemy wspinać się na pobliskie, obite drogi. Obite są wzorowo, drogi zaś są długie (do 35 m) i ciekawe. Szkoda tylko, że skała jest wciąż mokra, więc trochę ogranicza to nasze możliwości wyboru - po upatrzonej wcześniej na zdjęciach drodze płynie jeszcze woda... Niemniej - jest typowa wspinaczkowa gimnastyka, lina hula, mięśnie pracują, głowa odpoczywa.
Wracamy do schroniska na kolację zmęczeni i zadowoleni. W nagrodę więc wino (pyszny Refosk)!
Kolejnego dnia miał być niebotyczny
Prisojnik. Niestety - od rana pada, mży. Pogoda licha. Cóż robić. Czekamy. Kawa. Kawa. Wtem - trochę się przejaśnia. Szybka decyzja - biegiem na
Mojstrovkę. Lepsze to, niż siedzieć. Szybko, bo szybko (1h25m) wchodzimy na szczyt, niemniej deszcz łapie nas po drodze. Trudno, z cukru nie jesteśmy.
Po drodze zastanawiam się, który to raz zwiedziłem
Mojstrovkę. I - ogólniej - który to rok przyjeżdżam do Słowenii. Wydaje mi się, że w tym roku mija 20. rocznica, że pierwszy raz przyjechałem (autostopem z Cieszyna) w te okolice w 1994 r. Ale pewny nie jestem. W każdym razie ponieważ chyba co roku zdobywałem
Mojstrovkę, a niekiedy - jak np. w tym - więcej niż raz, to prosty rachunek pozwala odpowiedzieć na wyjściowe pytanie - byłem na
Mojstrovce co najmniej 20 razy. Dlaczego więc ciągle tam wracam? Dlaczego wycieczka ta wciąż wydaje mi się pociągająca? Czy decyduje o tym jedynie to, że jest relatywnie krótka, że sam ferrata jest akurat taka, żeby się trochę na niej pogimnastykować, rozruszać po miejskim bezruchu? Nie umiem sobie odpowiedzieć na te pytania. Wiem zaś, że z pewnością - którykolwiek miałby nie być to raz - na
Mojstrovce - jeśli piorun we mnie nie strzeli - stanę jeszcze w przyszłości ponownie.
Jest wtorek - pogoda nie jest wyśmienita, ale nie jest też zła. Nie jest gorąco, nie pada - może będzie. Bierzemy szpej i idziemy wspinać się po drodze
Fokn u okn, na południowej ścianie
Prisojnika. Droga prowadzi niedaleko od znanego
Wielkiego Prisojnikowego Okna, największego okna skalnego Alp.
Dochodzimy do niego i drugim od niego żlebem obniżamy się do początku drogi.
Pierwszy spit umieszczony jest dwa-trzy metry od podstawy grzędy, którą droga najpierw prowadzi. Nie jest przesadnie długa. 230 m. Trudności sięgają rzekomo V+, choć pierwsze trzy wyciągi są prostsze (III). Stąd jej wycena V+/III (niekiedy niektórzy Słoweńcy podają jednak V/III lub nawet V-/III - nie będę rozstrzygał tej sprawy - ja odczułem to na pewno jako "piątkę" - czy z plusem, czy z minusem - nieistotne
). Najdłuższy jest chyba pierwszy wyciąg. Prowadzę go na prawie całą długość 60-metrowej liny. Odczuwam brak rozwspinania i mokrą skałę - stąd pierwsze ruchy, choć w prostym terenie, wydają mi się niezgrabne i nieco ociężałe. No ale to w pewnym sensie - droga na otwarcie sezonu, mogę sobie więc tę niezgrabność wybaczyć
Drugi wyciąg, również długi, również bez kontaktu wzrokowego z Saxifragą, kończę w innym miejscu, niż trzeba - rozglądam się za stanowiskiem z pętli, elegancko wyrysowanym na papierowym topo tej drogi, nie mogę nigdzie go dostrzec, zakładam więc własne. Kiedy startuję w trzeci wyciąg, po 7-10 metrach dostrzegam poszukiwaną pętlę. Przenosimy więc szybko stanowisko (w celu nie przesztywniania liny). Kolejny, trzeci wyciąg jest wyraźnie już krótszy od poprzednich, kończy się przed ewidentną ścianą. Super. W końcu jakieś poważniejsze wspinanie. Mam trochę zbyt ciężki plecak, więc lekkości może mi brak, ale siły starcza i pokonuję ten wyceniony na V+ pasaż
Bardzo mi się on, mimo zbędnego obciążenia, podoba - świetna skała, świetny wapień, fajne ruchu - nawet gdzieś po drodze należy dość wysoko wstawić prawą nogę. Lubię taką gimnastykę!
Ubezpieczony spitami może nie specjalnie gęsto, ale i trudności tego przecież nie wymagają. Ostatni wyciąg prowadzi krasowymi żłobkami (trudności V), (właściwie idę jednym, równoległym tylko się przyglądając) i jest naprawdę bardzo piękny i przyjemny. Szorstko, stromo,wprost do góry.
Ech, gdyby całe życie prowadziło po takiej skale.....
Po dojściu do stanowiska
jeszcze kilka metrów w górę i jesteśmy na szlaku grzbietowym.
Nie idziemy dalej na główny szczyt
Prisojnika - trochę może żal, ale osobiście byłem na nim nascie już razy... - lecz zbiegamy szybko z powrotem do schroniska. Wracając, oglądamy drogę, którą się wspinaliśmy - świetnie ją widać ze szlaku: nie dziwi więc to, że byliśmy obiektem obserwacji i zdjęć turystów, którzy akurat przechodzili widowiskowym szlakiem obok lub przez Wielkie
Prisojnikowe Okno.
Opisana droga jest bardzo ładna, raczej nietrudna orientacyjnie, oferuje umiarkowane trudności. Myślę, że jeszcze kiedyś się nią wespnę.
A polecić można ją każdemu, kogo takie umiarkowane trudności nie zatrzymują
W środę zmykamy do dol.
Tamar. Idziemy przez
Grlo. Podchodzimy więc z plecakami (około 18 kg) na przeł.
Vratca, z której schodzimy 700m do
Tamar. W końcowym odcinku zejście prowadzi niewygodnym, stromym i sypkim piargiem
Ten fragment zejścia wyraźnie mi się dłuży - dobrze, że choć idziemy w cieniu (piarg jest w głębokim żlebie), gdyż pogoda tego dnia dopisuje. Ponieważ dopisuje, wybieramy się na
Poncę. Początek tego znanego mi szlaku upływa w rozterce - iść mi się nie chce, jest parno, a szlak - jak wiadomo - prowadzi tu ostro, bez wytchnienia do góry. Po drodze trzeba jeszcze go szukać, bo powalone licznie drzewa przegradzają go i wprowadzają w manowce. Poobdzierany zaciskam mężnie zęby i idę. Idę, idę, idę. Idę. Wejście na
Poncę zajmuje jednak 2 h i trochę.
I tak nieźle, jak na te piekielne warunki. Dalej Saxifradze - ale i mi - iść się już nie chce, choć do
Visoka Ponca jest już naprawdę niedaleko. Byłem, widziałem - fajnie tam, ale nie na tyle, żeby iść dalej w przypiekającym dziś słońcu. Zawracamy. Droga powrotna jakoś się dłuży. Jest coraz goręcej, coraz słoneczniej, cień w lesie daje tylko niewielkie wytchnienie.
W schronisku popas, szybkie pranie, prysznic. Znajduję leżak, padam na niego. Czytam książkę. Zasypiam. Jest błogo.
Dolina Tamar to jedno z ulubionych miejsc w tych stronach. Wieczorem i rankiem ciche, bezludne, z pięknymi widokami i przyjaznym schroniskiem.
Niby cztery dni nie były specjalnie intensywne (3700 m podjeść), ale czuję zmęczenie w nogach. Zasłużyliśmy na chwilę wytchnienia. Z dol. Tamar przechodzimy do dol.
Vrata. Do schroniska
Aljazev dom w tejże dolinie dojeżdżamy autostopem. Dzień spędzam na odpoczynku - przejście poprzedniego dnia z ciężkim plecakiem, wejście na
Poncę dało mi się we znaki. Czuję, że muszę odpocząć. Choć trochę. Niedługo mam się przecież znowu wspinać.
Następnego dnia idę sobie
Sovatna w kierunku szczytu
Bav. Gamsovca.
Idąc, nie wiem, czy dojdę na szczyt. Chcę oszczędzić siły - następnego dnia czeka mnie wspinaczka nieznaną mi drogą
Skalaska z Ladjo (1000 m, V+). W planach mam więc zrobienie jedynie 1000 metrów podejścia. 1000 m wydaje mi się takim minimum górskiej przyzwoitości
Po 1000 metrach decyduję się iść dalej - godzina młoda, pogoda dość dobra, szczyt
Bav. Gamsovca - blisko. Pomimo dość spokojnego tempa, po 2h30m od wyjścia z
Aljazev dom jestem na szczycie. Pusto. Po drodze jedynie koziorożec i wyprzedzony jeden turysta. Tu i tam - leży wciąż śnieg. Kilka razy trzeba było nim przejść. Raki i czekan jednak nie okazały się potrzebne.
Schodząc ze szczytu, ucieka mi stopa. Au! Boleśnie naciągam sobie coś w pachwinie. Nachodzą mnie przykre wątpliwości i rozterki - czy nie przełożyć, a może odwołać, jutrzejszej wspinaczki?
Skalaska z Ladjo na
Północnej Ścianie Triglava to droga wymagająca. Długa, klasyczna. Lepiej nie dać na niej ciała. Po starcie - jak to w tych julijskich ścianach - nie ma jakiegoś łatwego zachodu, którym można by zejść - to nie drogi kursowe w Tatrach. Albo zjazd/zejście tą samą drogą, albo śmigło... Wątpliwości rozwiązuję postanowieniem wzięcia rano solidnej dawki Ibupromu.
Sobota. Pobudka. Jest po 4. Powoli jem, piję, biorę tabletkę środka przeciwbólowego. Po nocy noga może jakoś nie boli, ale - przeczulony na jej punkcie - znajduję niepokojące objawy. Schronisko również powoli się budzi. Prognozy są bardzo dobre, wszyscy chcą wykorzystać pogodę i zdobyć
Triglav. Jest 5:20 - pod schroniskiem spotykam Gregora. Bez dalszych ceregieli startujemy. Zanim podejdziemy pod drogę, będzie czas na pogaduchy. Idziemy sprawnie, oszczędnie gospodarując siłami. Opowiadamy sobie, jak minął rok. Minął dobrze. Więc jest dobrze. I dobrze.
Choć u podstawy
Ściany wciąż leży trochę śniegu, a w plecakach mamy lekkie czekany, udaje nam się ominąć płaty i suchą stopą wgryzamy się w drogę. Ogólny przebieg drogi jest dobrzy widoczny z oddali. Ogólny jej przebieg można zobaczyć na tym zdjęciu
Wydaje się prosty i logiczny. Przebiega w samym środku ściany, tam gdzie wydaje się ona najbardziej niebotyczna i groźna. Zresztą - cała ściana - jej ogrom - zniewala. Trudno, patrząc na nią, uwierzyć, że można ją - w umiarkowanych w końcu trudnościach - przejść. Najprostsza droga to droga słoweńska - przeszedłem nią dawno już temu. Podobnie inną - niemiecką. Teraz jednak czas na coś zdecydowanie ambitniejszego:
Skalaska z Ladjo. (Co do nazwy drogi nie ma pełnej jednomyślności - niektórzy nazywają ja np. Skalaska z Gorenjską - z wyceną jest prościej. Panuje zgoda, że najtrudniejszy wyciąg to bite, ciągowe i mocne V+. Stąd niekiedy taka wartość tej drodze się nadaje. Jednak niekiedy uwzględnia się - jak na drogach tej długości - średnią trudność drogi, która niekiedy moze być mniejsza od najtrudniejszego wyciągu - stąd podaje się niekiedy dla tej drogi wycenę V+/IV+, bardziej chyba uzasadnioną długimi łatwiejszymi pasażami. Podawana długość drogi - 1000 m - również jest nieco zwodnicza. Nie dotyczy ona bowiem długości drogi jako takiej, ale różnicy wysokości między początkiem drogi a jej końcem - tak więc rzeczywista długość drogi jest dłuższa - jedynie różnica wysokości na niej to 1000 m - podawana niekiedy długość drogi to 1200 m)
http://www.plezanje.net/climbing/db/sho ... oute=14891 Droga nazwę zawdzięcza grupie młodych słoweńskich alpinistów, którzy w latach 20. XX wieku w jeden z kawiarń Lublany założyli klub "Skała". Do klubu należał kwiat słoweńskiego wspinania - i co ciekawe i znamienne: wśród najwybitniejszych członków klubu było wiele kobiet. Historia słoweńskiego alpinizmu jest pod tym względem (na tle innych nacji)m wyjątkowa - kobiety (Pavla Jesih, Mira Marko Debelakova) odgrywały w niej równorzędną rolę co mężczyźni, wytyczając wiele naprawdę wspaniałych dróg. Członkowie "Skały" poprowadzili w tych i innych górach liczne nowe drogi, z których niektóre po dziś dzień budzą uznanie a w ówczesnych czasach - niekłamany podziw: podnosiły bowiem wysoko poprzeczkę w alpinizmie, nie tylko słoweńskim czy jugosłowiańskim - dziś zaś są nie tylko świadectwem siły ducha twórców, ale wciąż dostarczają wrażeń swym pięknem, trudnościami, śmiałością, wizją.
Centralna smer na Spiku (V+ 900 m), którą wspinałem się w zeszłym roku, to jedno z ich najlepszych osiągnięć (drogę tę, warto przypomnieć, w całości prowadziła Mira Marko Debelak - bój trwał 31 h). Podobnie ta, którą mam zamiar się wspiąć (w historię jej przejścia jest zaś uwikłana druga wspomniana kobieta: Pavla Jesih). W jednym i drugim wypadku drogi rozwiązywały znane problemy. W tym wypadku - przejścia Filaru Centralnego.
Filar Centralny, którym droga prowadzi, już z oddali wygląda majestatyczne, wydaje się lity, hardy i strzelisty. Z bliska, szczególnie z
Gorenjskiego turnca - dalekie mniemanie o trudności wyraźnie się potwierdza, nabiera rozmachu i unaocznia problem, z którym należy się zmierzyć.
Ladję. Droga ma wyraźne dwa fragmenty. Pierwszy - do
Gorenjskiego turnca , który z góry wygląda tak
Drugi - powyżej.
Pierwszy fragment jest z początku i końca technicznie prosty,
choć sam przebieg miejscami dość skomplikowany i uważny
Pośrodku zaś dość fajne, nietrudne wspinanie - kilka słoweńskich, więc mocnych, V:
oraz
Otoczenie potęguje wyraźnie wrażenie tego, że relatywnie tu łatwo - gdzie indziej po prostu widać, że trudno i "się nie da": droga jest w tym fragmencie jakby taką cieniutko wijącą się stróżką możliwego w ogromie skalnej niemożliwości. Samo wejście na
Gorenjski turnc, choć od tzw.
Skalaskiego Turnca dość proste, prowadzi takimi półkami, którymi trzeba się dobrze nałazić, a to w lewo, a to - częściej - w prawo, żeby w końcu wejść i do księgi wejść umieszczonej na tej turniczce się wpisać (swoją drogą: wpisujemy się do niej jako pierwsi w sezonie, co świadczy o warunkach tegorocznego lata...). Droga nie jest specjalnie fotogeniczna. Na boki - groźne, ciemne, jakby wciąż mokre zerwy, filary i półki
Północnej Ściany, ograniczające jakby trochę ekspozycję, pod nogami jednak - dolina
Vrata.
Wierzchołek
Triglava wygląda stąd tajemniczo
Z
Gorensjkeigo turnca widać zaś doskonale główną atrakcję tej drogi -
Ladję, czyli "Statek", przez którą droga prowadzi
Zanim podejdziemy pod to bez wątpienia najpiękniejsze, ale i najtrudniejsze miejsce tej drogi, ciekawa wspinaczka - najpierw doskonale widocznym z turni prawym, następnie lewym kominem
- coś tutaj plączę i zamiast terenem prostym, trawersujacym na lewo do komina, idę do góry, równolegle do niego - jest niepotrzebnie trudno.
Może po 4 wyciągach dochodzimy do
Ladji.
Stajemy pod nią na wygodnej półeczce:
Widok
Zadzieramy głowy, przypatrujemy się czekającemu nas wyciągowi. A wyciąg ten faktycznie zasługuje na uwagę. Prowadzi najpierw świetną na odciąg rysą
a później płytą. Wyceniony jest na V+. I tyle mu się sprawiedliwie należy. Jest raczej trudny, ale ruchy na nim - fajne. Nie jest za to może specjalnie długi - myślę, że ma około 35 metrów, ale ekspozycja - totalna a trudności właściwie trzymają na całej jego długości. Zasapuję się. A parę jednak mam
Z półki wydawał się jednak dłuższy i trudniejszy. Wydaje się on niemal pionowy a miejscami wypychający, z przewieszką/ami
Całość - naprawdę pierwsza klasa. Skała jest tu lita, trochę haków po drodze, widoki - mocne.
Po tym wyciągu dalsza część drogi jest już wyraźnie prostsza. Prowadzi takimi nieco kruchymi, miejscami trawiastymi półkami, ewidentnie do góry. "Krowie wspinanie" jak to mówią Słoweńcy.
Niekiedy tylko, na pewno w jednym miejscu, warto odbić na prawo, na krawędź (albo wręcz - za nią) jakby tej grzędy,
żeby uniknąć niepotrzebnych trudności. W końcu, po 7h28m od startu w drogę stajemy na krawędzi ściany. To koniec tej drogi. Drogi bardzo urozmaiconej z wyciągami prostymi, trudnymi, krótkimi, długimi, kluczącą miejscami, niekiedy idącą "jak po sznurku", z lotną asekuracją i miejscami, w których uwaga i czujność - ze względu czy to na trudność, czy kruszyznę - wyostrza się a czas zaczyna płynąc powoli. Piękna, piękna alpejska przygoda!
Zeszłoroczna droga na
Spiku http://www.forum.turystyka-gorska.pl/vi ... 11&t=15293 była fizycznie bardziej wymagająca, zarazem bardziej fotogeniczna, ta jednak miała też swoją klasę i moc! No i niesamowitą scenerię! (A również ciekawą historię, obfitująca w nieudane próby kilku mocnych zespołów, długie loty i temu podobne historie).
Po skończeniu drogi, lądujemy na słonecznych [img]Plemenicach[/img] - wyciągamy kijki i zbiegamy do schroniska. W nim - piwo z Gregorem i czuję, że ogarnia mnie zmęczenie, radość a alkohol uderza mi do odwodnionej głowy. Wycieczka trwała 11 h. Czyli jednak dość krótko jak na skalę przedsięwzięcia. W plecaku miałem 2,25 l płynu - spożytkowaliśmy tę ilość w całości. Było gorąco, choć droga w cieniu północnej w końcu
Ściany. Noga, szczęśliwie, nie bolała i trzymane w pogotowiu tabletki Ibupromu nie okazały się pomocne.
Kolejny dzień - niedziela - idziemy wspinać się z Saxifragą na południowej ścianie
Bav. Gamsovca. Po podejściu 1200 m (co to dla nas!
), robimy drogę V+, 200 m. Niestety, dobra pogoda była, minęła. Jest tym razem - po podejściu pod ścianę - pochmurno:
Saxifraga startuje do swego pierwszego prowadzenia drogi wielowyciągowej. Robi pierwszy wyciąg na tej drodze za IV. Kiedy startuje - widać jeszcze niebieskie niebo, po chwili jednak - nie tylko nieba, ale i Saxifragi nie bardzo coś widać.... )
Wyciąg dość niewygodny, tym bardziej że po wilgotnej skale, którą kiedy indziej można byłoby ocenić jako bardzo dobrą. Dziś jednak jest trochę wilgotno, co na wapiennej skale zawsze trochę peszy. Tym bardziej brawa dla Saxifragi, że dzielnie ten wyciąg, w nieznanym terenie i pogodzie, całkiem sprawnie poprowadziła! Dochodzę do niej i chwilę deliberujemy, czy warto wspinać się dalej. Jest dość zimno, wieje, niewiele widać, jest przy tym wilgotno, za chwilę może zacząć lać. Argumenty za wycofem - gotowe! Postanawiamy jednak napierać dalej. Przejmuję prowadzenie. Kolejne wyciągi są fajne, dość proste (jeden za V). Ostatni wyciąg za V+ jest dość krótki (30 m) - aż szkoda, że tak krótki, bo skała jest świetna i wspinanie po niej nawet w taką pogodę daje dużo frajdy. Z ostatniego wyciągu jeszcze kilkadziesiąt metrów i jesteśmy na szlaku
Zbiegamy nim przez przeł. Luknja
i dalej do schroniska
Aljazev dom. W poniedziałek przejeżdżamy do
dol. Lepena. Idziemy wygodną, asfaltową drogą, po drodze przypatrując się przepięknej rzece
Soczy Po dojściu do schroniska (250 m) w górnej części tej doliny, już na lekko idziemy na wycieczkę do schroniska
pri Kriskih jezerih. Rach ciach ciach i w nim jesteśmy (700 m podejścia, 1h05m). Pijemy, jemy i w deszczu tym razem wracamy do Lepeny. Tam - zwyczajowe pranie, lektura itd.
Kolejnego dnia tą samą drogą idziemy na
Veliką Babę. Jest pochmurno. Choć nie mieliśmy tego w planach, idziemy dość szybko. Po 2h10m jesteśmy na szczycie (1400 m podjeścia)
Szczyt z ładną panoramą, szkoda że tego dnia ograniczoną dość ciężkimi, niskimi chmurami. Po serii zdjęć zbiegamy ponownie do schroniska
Pri Kriskih Jezerih a z niego do naszego schroniska w
Lepeni. Kolejnego dnia opuszczamy - bardzo miłe, prowadzone przez wesołych i uczynnych ludzi - schronisko
Przejeżdżamy autobusem do
Bovca. Zatrzymujemy się w hostelu. Szybki przepak i ruszamy do
Kal-Koritnica. W tej niewielkiej miejscowości znajduje się, nieco ukryty w lesie, po drodze na szczyt
Svinjaka, ogródek skalny. Robimy tam - tego i następnego dnia - kilkanaście dróg, większość w zakresie V+-VI+: ja OS, Saxifraga na wędkę, albo z dołem
Skała jest dobra, choć wapień nieco zaskakujący - mało dziurek, raczej krawądki, rysy i oblaki. No i duże pająki
Ogródek ten jednak jest fajny, kameralny, drogi obite wzorcowo - bardzo dobre miejsce na relaks!
W ogródku tym po raz pierwszy zagościłem w czerwcu tego roku. Zwiozła mnie do niego
Kaarcia Jej celem był
Triglav, co z przygodami udało się jej zrealizować ->
viewtopic.php?f=11&t=16570Moim zaś - jak na osobę stateczną przystało - odpocząć w cieniu skały, posłuchać jej tętna
A tak na serio - trochę się powspinać sportowo w skałach. W tym roku sezon skalny udało się zapoczątkować dość wcześnie (kol.
Mroczny świadkiem
) i działać dość intensywnie (tu np. kol.kol.
Grubyilysy i
m_s mogą zaświadczyć
), ale brakowało mi trochę takiego skalnego relaksu - Kal-Koritnica wydawała się do tego świetnym miejscem
Udało mi się ten cel zrealizować, dwukrotnie przy tym wbiegając na pobliski Svinjak
i wspinając się do tępego bólu mięśni rąk i obręczy barkowej
Głównie przy tym - ale nie tylko - bulderując. Lina i inne gadżety (poza butami i magnezją) przydawały się głównie jako treningowe obciążenie do zdobycia Svinjaka
Za największe sportowe osiągniecie uznałem przejście trawersu ściany - trudno ocenić mi trudność tego trawersu, ale polegała ona głownie na jego długości ciągowym charakterze trudności
A przy tym oglądając i podziwiając ten zakątek Alp w różnych jego, zaskakujących czasami odsłonach
Wróćmy jednak do lipca. Jest czwartek, a ponieważ niedługo (w sobotę) trzeba wracać do Polski, przeprawiamy się z powrotem do hostelu w
Mojstranie. W piątek ile sił w płucach wbiegamy (2h10m) na pobliskie
Sleme (1400 m podejścia). I znowu - chmury, chmury, wieczorem deszcz. Jesteśmy znowu na szczycie. Sami?
Posileni pikantną pizzą w pizzerii Kot, wracamy pociągiem Villach-Warszawa do Polski. W nieklimatyzowanym a rozgrzanym przedziale. PKP IC - popraw się proszę!
Link to rzetelnej relacji Saxifragi ->
viewtopic.php?f=11&t=16676Dziękuję i pozdrawiam!
P.S. W Julijskich byłem jeszcze później - nie moge odmówić sobie wklejenia śmiesznego zdjęcia
EDIT: poprawiłem linki do zdjęć