Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Cz mar 28, 2024 2:03 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pt cze 12, 2015 1:38 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 12, 2011 8:15 am
Posty: 386
Lokalizacja: Włocławek
Pomysł wyjazdu w Alpy narodził się już w naszych głowach w Afryce. Kiedy więc pojawiła się opcja dłuższego weekendu przy wzięciu tylko jednego dnia urlopu, plan automatycznie wszedł w życie. Początkowo celem miał być włoski szczyt Gran Paradiso ale z przyczyn zależnych od jednej osoby, zmieniliśmy nieco położenie geograficzne i skierowaliśmy się ku Szwajcarii. Przed samym wyjazdem czteroosobowy komplet pokładowy wzbogacił się o jednego pasażera z… bagażnikiem dachowym. I niezłymi górskimi umiejętnościami :)
3 czerwca 2015 dłuży mi się od rana niesamowicie. Mimo, że pracy mam sporo to non stop zerkam na zegarek. Pracę przeplatają telefony od ekipy co dokupić, ile, gdzie i na jaką cholerę ;) W końcu otrzymuję telefon od Marcina, że czeka już pod budynkiem firmy. Pospiesznie zwijam manatki i jedziemy do mnie. Montaż bagażnika, pakowanie i ostatni w tym tygodniu prysznic zajmują ponad godzinę. 3,5 czasa później jesteśmy już w Miliczu i zabieramy mojego ulubionego partnera biwakowego – Daniela. Zaliczamy Biedronkę i z siedzeniem pełnym charakterystycznych reklamówek ruszamy do Wrocławia. Tam zabieramy Kamilę & Łukasza i w fenomenalnych nastrojach kierujemy się w stronę granicy. Droga przez Niemcy i Austrię mija nam przyjemnie i gładko ale Szwajcaria już niekoniecznie. Nie dość, że przegapiamy pociąg z lawetami samochodowymi pod przełęczą Furka, tracąc na tym kilka godzin jazdy krętą drogą, zamiast kwadransu koleją, to jeszcze trafiamy na parę procesji i ‘chwilowe’ zamknięcia drogi.
Na miejscu, w miasteczku Saas Grund, jesteśmy w okolicy południa. Akcja śniadanie, przebieranie, przepak, foty i spakowani jak wielbłądy ruszamy w stronę kolejki, która zawiezie nas do Kreuzboden (2.397m).

Obrazek

Druga linia kolejki (do Hohsaashutte) jest nieczynna więc czeka nas dłuższy spacerek z buta. Słońce świeci, humory dopisują, przebytych metrów przybywa – czysta radocha.

Obrazek

Kilka godzin później dochodzimy do końcowej stacji kolejki, obok której znajduje się restauracja – Hohsaashutte, położonej już na przeszło trzech tysiącach metrów npm. Tam możemy się przyjrzeć z bliska naszemu celowi – szczytowi Weissmies (4.023m).

Obrazek

Przyglądamy się mu w poszukiwaniu prawdopodobnej drogi na szczyt i żadna z możliwości nam nie pasuje… Wyciągam mapkę-zdjęcie z zaznaczoną drogą i dostrzegamy brak ogromnego kawałka lodowca, którym poprzednio wiodła droga. Co chwila słychać jakieś tąpnięcia i osuwanie się śniegu, więc warunki nie są sprzyjające. Doszukujemy się możliwości dotarcia na szczyt ale jedyna opcja wiedzie centralnie pod serakami, pomiędzy szczelinami lodowca i… naokoło. Nie dość, że warunki są kijowe to jeszcze dojdzie nam pół dnia dodatkowej drogi. Jednogłośnie postanawiamy odpuścić Weissmies. Jednak potrafimy podejmować dobre decyzje ;) Wciskamy nasze tobołki na plecy i idziemy poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Pada na podest nieczynnej restauracji. Wyciągamy krzesełka ustawione pod wejściem i robimy sobie wygodne miejsce na odpoczynek przy gotowaniu, jedzeniu, podziwianiu widoków. Cały czas się telepię – efekt przemakania moich górskich Meindli (do wymiany) i marzę o jak najszybszym schowaniu się do namiotu.

Obrazek

Obrazek

Kilka wspólnych zdjęć, omówienie pomysłu na kolejny dzień i spaaać. Początkowo ostatni punkt się nie udaje gdyż panowie z namiotu nr 1 i 3 zaczynają śpiewać szanty :) Na szczęście gdy jeden pada jak mucha, drugi już nie kontynuuje :) Tylko nie wiem, który był pierwszy ;)

Obrazek

Poranek 5 czerwca wita nas bezchmurnym niebem i ostrymi promieniami. Leniwe śniadanie pod znakiem owsianki, powolne zbieranie gratów i ruszamy w stronę ‘bazy’ pod naszym drugim celem – szczytem Lagginhorn (4.010m). Zejście jest dość strome więc poruszamy się na skałkach dość powoli i z pomocą Marcina. W zamian za pomoc zaczynamy rzucać w niego kijami trekkingowymi lub jakoś odwrotnie ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W okolicach południa, ze spalonym już łapkami i mordkami, lądujemy pod czterotysięcznikiem. Rozkładamy pałatki, wrzucamy coś na ruszt i pakujemy plecaki na wycieczkę. Mamy zamiar wejść na pobliski Jaginhorn. Daniel zostaje w obozie, jako że źle się czuje. Początkowo trasa biegnie szlakiem do Kreuzboden a późnej odbija w górę (rzecz jasna). Po chwili gubimy szlak i… siebie nawzajem. Chłopaki zapierdzielają jak wściekłe kozice aby mimo tak później godziny wejść na szczyt a my z Kamą tuptamy powoli, podziwiamy widoki i narzekamy na facetów ;) Droga zaczyna robić się mało ciekawa – wiedzie dużymi blokami skalnymi, po których czasami trzeba się nieco wspinać.

Obrazek

Obrazek

Dystans pomiędzy płcią męską a żeńską robi się dość drastyczny i w połowie drogi , gdzie panowie na nas czekają, lekko iskry lecą ;) Koniec końców ustalamy, że Oni starują na szczyt a One powoli sobie już schodzą na dół. Oni włączają 5 bieg a One wrzucają na 1. Tylko, że baby cały czas off roadem, więc musimy uważać w jaki teren się pakujemy, co i tak kończy się niejednokrotnie wpakowaniem w stronę większego urwiska. Chłopy trafiają na szlak i dzwonią do nas z trzytysięcznego szczytu. Super! Cieszmy się z Kamą :) My nie miałybyśmy na to siły. Kiedy w końcu dochodzimy do kopczyka robimy sobie rest wyjmując z plecaków rozmaite nasiona, orzechy i śmiejąc się, że my schodziłyśmy tędy kilka godzin a faceci pewnie zaraz wynurzą się zza winkla. Nie czekając jednak na to spotkanie, startujemy na szlak pół godziny później znowu go tracąc… :) Ma się ten talent! Walimy w dół doliny kolejnym off roadem po piekielnie stromych trawkach z ukrytymi niespodziankami w kępkach – kamykami. Jesteśmy wyczerpane. Ja szczególnie. Nie mam zupełnie siły – jakby bateria padła i nie było już rezerwy. Siadamy przy szlaku wiodącym od Kreuzboden w górę i zastanawiamy się gdzie są teraz Marcin & Łukasz – przecież poruszamy się jak ślimaki, więc dawno powinni nas minąć z lewej (lub prawej). Dzwoni telefon. Odbieram - „No gdzie jesteście?” Odpowiadam, że idziemy no bo co innego. Słyszę odpowiedź – „Ok, my znaleźliśmy jakąś dziką drogę zejściową z drugiej strony i już gotujemy wodę na liofile w obozie”. Wtf?! Wleźli na szczyt i jeszcze doszli ponad godzinę (lub dwie ;) ) prędzej niż my… Panowie otrzymują przydomek ‘Robocopy’ a my jeszcze bardziej… zwalniamy. Moje osłabienie sięga już zenitu i w końcu padam na jakiś kamień. Wyjmuję czekoladę i jestem pewna, że nie mam niestety siły aby jutro uderzyć na Lagginhorn. Kama już wie to od paru godzin ale ja jeszcze się łudziłam. Nagle dostaje jakiegoś kopa. I to serio ‘nagle’. Zaczynam się zastanawiać o co kaman i trafiam na genialne rozwiązanie zagadki mego wyczerpania. Cukier. Od dwóch dni nie jadłam praktycznie nic z cukrem, oprócz jednej porannej owsianki. Batoniki białkowe, mięcho, liofile, herbata ze słodzikiem. Biały kryształ w górach to przecież podstawa! Dochodzimy do obozu. Wciągam całą czekoladę, Marcin wciska mi butelkę z Isostarem, którą mam natychmiast opróżnić (a On mnie pilnuje!), dopycham to liofilem i postanawiam spróbować jutro wejść na Lagginhorn. Jako że jest już 22 a pobudka musi mieć miejsce za 6h, pospiesznie szykuję manatki na atak szczytowy. Sen przychodzi szybko, ale niestety wybudzenie również. Próbuję się wyciszyć, zasnąć ponownie, ale myśli czy dobrze robię idąc na szczyt po tak krótkiej regeneracji, zupełnie mi to uniemożliwiają. Śni mi się, że Marcin wali w namiot. Tylko czy to na pewno sen? Nasłuchuje jakichś hałasów z innych namiotów ale panuje cisza. Jest jaśniej, więc zaczynam zastanawiać się czy jest sens dalej próbować zasnąć. Odlatuję jednak. Na kilka minut, bo chwilę później słyszę budzik chłopaków nastawiony na 3.55. No dobra – trzeba wziąć się do roboty. Ubieranie, gotowanie, szpejenie, uściski od Kamy, która zostaje z Danielem tu – na dole.

Obrazek

Podążamy za ekipą austriacko-rosyjską, która jest kilka minut drogi przed nami. Te siedem osób powinno fajnie przetorować drogę. Czuję niewielki poziom energii mimo cukru, który władowałam w siebie wraz ze śniadaniem i stąd tempo mamy hiper/extra/mega ‘szybkie’. Mimo to humory dopisują. Na lodowcu Marcin pilnuje, żebyśmy nie zatrzymywali się zbyt długo (o ile w ogóle :P ) przez co mam ochotę użyć czekana w innych celach… ;)

Obrazek

Pomiędzy lodowcem a odcinkiem skalnym robimy sobie w końcu przerwę. Nie wiem co mam w siebie władować, żeby mieć energię i się jednocześnie nie pohaftować.

Obrazek

Chwilę później okazuje się, że jest i na to sposób – adrenalina! Odcinek skalny okazuje się dla mnie (osoby nie wspinającej się) dość stresogenny. Mimo, że idziemy na linie i stosujemy asekurację punktową to nie czuję się wcale pewnie.

Obrazek

Chłopaki są na szczęście cierpliwi (szczególnie Łukasz, bo Marcin jakby mógł to by … :D ). Niektóre skalne odcinki poprzecinane są stromymi polami śnieżnymi, które w każdym momencie mogą sobie najzwyczajniej zjechać. Czasami ma się wrażenie, że ekipa przed nami wybiera jakieś trudniejsze warianty. Po kilku godzinach dochodzimy do przełęczy.

Obrazek

Tutaj kończy się odcinek skalny a zaczyna ‘w cholerę długie podejście na szczyt’. Nachylenie jest ogromne i czuję totalne przerażenie. Marcin widząc, że nie łatwo mi ta droga przychodzi zadaje pytanie czy chce iść na szczyt. Teoretycznie mogę gdzieś się zabunkrować koło przełączki i poczekać na chłopaków, ale… tyle pracy władowałam aby być tu, teraz i mam się poddać? Idę.

Obrazek

Masakrycznie stromo! Ekipa przed nami wchodzi na czworaka. Nam udaje się utrzymać pion ale niektóre odcinki trzeba pokonywać bokiem (bo na dwóch zębach ciężko się utrzymać). W głowie już kłębią mi się myśli, że stąd nie zejdę! Wlezę na szczyt i zostanie tylko śmigło. Mam straszny uraz do nachylonych pól śnieżnych po swoich niekontrolowanych jazdach na słoweńskim Triglavie. Myśli przerywa mi Marcin, motywując co chwilę, abym ruszyła zadek szybciej…

Obrazek

Umawiamy się na 30 kroków i przerwa, potem 20 ale jak niechcąco policzę do 19 to dostaję opierdziel :P Ten odcinek drogi zajmuje nam kilka ładnych godzin – ramię Lagginhorn’a jest naprawdę długaśne. Czym bliżej szczytu tym ja bardziej tracę kontakt. Staram się skupiać na krokach ale wiem, że znowu brakuje mi cukru/energii, gdyż przerwa była już jakiś czas temu. Widoki są powalające, ale moje myśli krążą wokół zejścia. Tylko.

Obrazek

Docieramy na szczyt w południe. Kilku obcokrajowców wpiętych asekuracyjnie do krzyża – szczyt ma maks 2x3 m kwadratowe! – wesoło robią sobie zdjęcia i ‘świętują’ zdobyte 4.010m. Ja nie mam na to siły… Marcin przypina nas do krzyża. Siadam końcówką tyłka na plecaku i wyciągam batoniki od Kamy. Wcinam 2 od razu, popijam herbatą od Łukasza i… myślę o zejściu. A może jednak śmigło? Jestem pewna, że nie dam rady zejść…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zasypiam. Autentycznie zamykają mi się oczy i zasypiam na plecaku. Ze zmęczenia, wysokości – nie wiem. Marcin & Łukasz mnie motywują, że dam radę – jak weszłam bezpiecznie to i zejdę. Zaczynam im wierzyć – w sumie to nie mam wyjścia :P Zbieramy się ze szczytu idąc na maksymalnej długości liny. Początkowo mam ogromny psychiczny problem aby do tej stromizny iść przodem, wbijając ostro pięty w śnieg. Próbuję bokiem ale jest sto razy gorzej. Trzy wdechy i wmawiam sobie, że inaczej niż przodem się nie da i… ‘odwagi babo!’ Strach powoli ustępuje miejsca koncentracji. W trudniejszych miejscach asekuruje nas Marcin, zapierając się o wystające gdzieniegdzie skały. Chociaż jakby ktoś pojechał… ..

Obrazek

Mijają długie minuty, godziny i jesteśmy z powrotem na przełęczy! Jeden odcinek za nami!

Obrazek

Obrazek

Nawet się uśmiecham! Nawet żartuje! Chociaż przede mną odcinek skalny, który dostarczył mi chyba najwięcej adrenaliny. No ale nie ma wyjścia. Schodzę wolno, asekuracyjnie, czasami na dupie. Marcin już nie ma cierpliwości i dochodzi do kilku mniej grzecznych wymian grzeczności ;) No trudno – choćbym miała pełznąć przez noc – nie przyspieszę i koniec kropka. W końcu zaczął się upragniony lodowiec. Tym odcinkiem schodzimy szybko – do momentu aż wpadam w małą szczelinkę (do uda). Oczywiście nie mogę się wydostać bo ciapowaty śnieg momentalnie mnie zakleszczył. Zła na cały świat, że ‘jeszcze to!’ próbuję się wydostać. Podchodzi Marcin i… ląduje w dokładnie takiej samej dziurze. Jednak on sprawnie się odkopuje i czekanem zaczyna odkopywać i mnie (za co dostaje niezłą zrąbkę bo wykopany przeze mnie już śnieg zgarnia mi z powrotem do dziury). Czuję, że nie jestem za sympatyczna podczas tego zejścia ;) Lodowiec jest rozmięknięty więc trochę bardziej brodzimy aniżeli idziemy. W końcu nadchodzi jego koniec! Udało się. Cali i bezpieczni. Teraz tylko 20 min szlaku do namiotów. Zdejmujemy szpej, łapiemy oddech, co złego było to już za nami ;) Wypraszam płeć męską z okolicy i po 12h na wstrzymaniu udaje się na samotną wycieczkę krajoznawczą ;) Jako że mam naciągnięty mięsień w prawym udzie schodzę naprawdę powoli. Przy namiotach jestem dobry kwadrans po Łukaszu i Marcinie. Siadam, zerkam na co wlazłam i ogarnia mnie szczęście. Kurde – daliśmy radę! A wcale nie było łatwo. To był zdecydowanie najtrudniejszy szczyt w moim życiu. Kochana Kama lata koło namiotu proponując jedzonko, picie etc. ale niestety nie czas jednak na odpoczynek… Od strony Monte Rosa nadciągają ogromne burzowe chmury i czujemy, że jak tu zostaniemy to może trochę ‘poszarpać’. Jednogłośnie więc pakujemy manatki i uciekamy do winterroomu Weissmieshutte. Jako że w międzyczasie ta konkretna burza poszła sobie w bok – rozwalamy się na trawce w pełnym słońcu, opowiadamy swoje wrażenia, robimy porządki, gotujemy herbatę… Przechylamy małe co nieco (naprawdę małe ;) ) i zadomowiamy się w naprawdę świetnie urządzonym schronie.

Obrazek

Chłopaki rozpalają w kominku a później dołączają do dziewczyn, które otulone w koce, siedząc na ławeczce oglądają niesamowite ‘fajerwerki przyrody’ nad Lagginhornem (czyli solidną burzę z wyładowaniami wewnątrz chmury). Może jednak dobrze, że tam nie nocuję ;)
Nad ranem zbieramy tyłki i ruszamy w dół do kolejki. Robocopy szybciej, panikujące i kontuzjowane ślimaki wolniej ;) Śniadanko gotujemy sobie przy Kreuzboden a chwilę później cieszymy się już ze świeżego pieczywa z czynnej małej piekarenki w miasteczku Saas Grund. Jak dobrze…. :)
Siadamy do auta i w drogę! Tym razem trafiamy do Furki :) Jako że mamy jeszcze dobre 25 min do pociągu wpadamy z Kamą na pomysł umycia włosów w toalecie. Zachwycone naszą wspólną genialnością lecimy z ręcznikiem i kosmetyczkami. Wkładamy głowy pod kran (co niektóre osoby zdążyły już nałożyć szampon) i… do damskiej toalety wpada Daniel: „Pociąg już przyjechał – wychodzić!” A my, że spoko – ale odjazd za 15 min – chill. Wyszedł. Spłukałam szampon, nałożyłam odżywkę. Kama zaczęła spłukiwać szampon. Wpada tym razem Terminator – Marcin: „Natychmiast wychodzić! Tamujemy kolejkę! Nie ma możliwości wsiąść do auta jak stoi ono na lawecie! Już!!!” Tym razem zadziałało – ja z odżywką na włosach a Kama z ręcznikiem na głowie biegniemy czym sił w nogach za Marcinem. Wsiadamy do auta. Wjeżdżamy na lawetę. Stoimy tam około 10 minut. Za nami stoi JEDEN samochód… Reszta lawet jest pusta…. Ale reżim to reżim :D
Po paru godzinach wjeżdżamy do Austrii. Na granicy policjanci stoją z lizakiem i gapią się na okna w poszukiwaniu winiety. Ten z naszej strony dokładnie patrzy na rogi szyby jak go mijamy. Chwila konsternacji łapie go kiedy już jesteśmy za nim kilka metrów. Bez winiety … Odpuszcza. A z nas schodzi powietrze…
Droga powrotna dla mnie trwa przeszło 20h, dla szczęściarzy z Wrocławia nieco mniej, dla ‘pechowców’ z Gdańska jeszcze więcej ;) Do następnego! (ale już nie tak trudnego! <nadzieja>)

_________________
"Głos wciąż mnie pogania: Ustaw - unieś - oprzyj - hop... Ruszaj się. Spójrz, ile przeszedłeś! Byle tak dalej. Idź, nie medytuj."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt cze 12, 2015 1:54 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sty 25, 2007 9:48 am
Posty: 7564
Świetna relacja! Gratuluję - szczytu, woli walki i samozaparcia - jesteś wielka!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt cze 12, 2015 5:47 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sty 24, 2011 7:54 pm
Posty: 2482
leppy napisał(a):
Świetna relacja! Gratuluję - szczytu, woli walki i samozaparcia - jesteś wielka!


Nic dodać!

Szacun Kocie!

_________________
Obrazek


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So cze 13, 2015 7:58 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 09, 2014 2:19 pm
Posty: 3046
Lubię te Twoje relacje, ta również jest świetna :!:
Bardzo mi się podobają te dwa zdjęcia z przełęczy na szczyt robione pod słońce

kaarcia84 napisał(a):
Nagle dostaje jakiegoś kopa. I to serio ‘nagle’.

uwielbiam to uczucie :twisted:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So cze 13, 2015 9:51 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4463
Lokalizacja: GEKONY
Na ostatnim zdjęciu przykład niszczenia lokalnej flory i fauny :mrgreen:

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N cze 14, 2015 8:18 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt maja 04, 2010 5:34 pm
Posty: 419
Lokalizacja: Rybnik / Piding
Widzę, że to jednak był przypadek z tym ostatnim Marokiem, że było tak grzecznie i bez "emocji" ;)

Góra i podejście naprawdę robią wrażenie. Gratuluję, że się udało! :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 15, 2015 10:06 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 12, 2011 8:15 am
Posty: 386
Lokalizacja: Włocławek
Dzięki wszystkim :)

_________________
"Głos wciąż mnie pogania: Ustaw - unieś - oprzyj - hop... Ruszaj się. Spójrz, ile przeszedłeś! Byle tak dalej. Idź, nie medytuj."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 15, 2015 2:43 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 02, 2014 7:06 pm
Posty: 699
Lokalizacja: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwy- rndrobwllllantysiliogogogoch
Kaarciu, jak Ty napiszesz, to thriller gotowy! ;) Świetna lektura! Graty za wyjazd!

_________________
Zob za zob, glavo za glavo,
Zob za zob, na divjo zabavo!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 15, 2015 4:14 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
Świetnie napisane. Zwłaszcza opis walki z pionami. Zdjęcia generalnie wypłaszczają a na tych faktycznie te piony widać, więc w realu to musiał być naprawdę hardcore. Gratuluję samozaparcia i tego że jednak się nie zabunkrowałaś na przełączce. I szacun że potrafisz się przyznać do strachu. Ogólnie zaimponowała mi ta relacja.

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr cze 17, 2015 8:03 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 12, 2011 8:15 am
Posty: 386
Lokalizacja: Włocławek
Dzięki ZOMBI :) Największy thiller był chyba jednak w Słowenii ;)

Dziękuję VESPA :) Przyznaję się do strachu z ręką na sercu ;) W sumie ostatni raz miałam takiego pietra po niekontrolowanych zjazdach na Triglavie, o których musiał wysłuchiwać później w aucie Zombi :D
Ten szczyt dostarczył mi równie wielu emocji nie tylko z uwagi na te pola śnieżne ale i na trudności skalne, których się nie spodziewałam (...że będę miała z nimi kłopot). A jednak ;) Droga pełna adrenaliny ;)

_________________
"Głos wciąż mnie pogania: Ustaw - unieś - oprzyj - hop... Ruszaj się. Spójrz, ile przeszedłeś! Byle tak dalej. Idź, nie medytuj."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N cze 28, 2015 10:01 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Wt mar 10, 2009 2:07 pm
Posty: 622
Lokalizacja: Szczaksa Riwiera
Gratulacje!

Dobrze jest połączyć Lagginhorna z Fletschhornem, mimo, że to "tylko" prawie czterotysięcznik to również dostarcza dużo adrenaliny. Szczególnie przejście przez przełęcz Fletschjoch i podejście wąską, śnieżną granią na Laggin.

_________________
pozdr. farix

Pewnego przyjaciela poznasz w niepewnej sytuacji...
zdjęcia na ++ flickrze ++


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 29, 2015 11:49 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn sie 30, 2010 12:43 pm
Posty: 3533
Lokalizacja: Węgierska Górka
Graty za zdobycie szczytu :wink: nie obyło się bez przygód 8) czytając relację czuć, że była walka i przełamywanie słabości. Laggin nie jest łatwym szczytem. Lepiej chyba jest tam iść późnym latem kiedy śniegu jest mniej i większość drogi jest skalista. Na Weissmies polecam wejść z drugiej strony od Almagellerhhtte klasyczną drogą moim zdaniem o wiele ciekawszą i zejść na drugą stronę na lodowiec. Ludzi na podejściu jest na pewno mniej bo nie da się tam podjechać kolejką.

_________________
Galeria zdjęć


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 29, 2015 2:17 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt lip 12, 2011 8:15 am
Posty: 386
Lokalizacja: Włocławek
Dzięki farix i zephyr za rady :) Fajnie wygląda przełęcz Fletschjoch ale jakoś nie pałam chęcią powrotu na Laggina :)
Zephyr - o tym nawet nie pomyślałam, żeby przyatakować Weissmiesa z drugiej mańki - obadam materiały w necie i może next time się uda :)

_________________
"Głos wciąż mnie pogania: Ustaw - unieś - oprzyj - hop... Ruszaj się. Spójrz, ile przeszedłeś! Byle tak dalej. Idź, nie medytuj."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn cze 29, 2015 2:25 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Wt mar 10, 2009 2:07 pm
Posty: 622
Lokalizacja: Szczaksa Riwiera
kaarcia84 napisał(a):
Dzięki farix i zephyr za rady Fajnie wygląda przełęcz Fletschjoch ale jakoś nie pałam chęcią powrotu na Laggina


Właściwie to my także dowiedzieliśmy się na miejscu, że taka opcja istnieje. 90% nocnych świetlików ruszyła właśnie w kierunku Fletschhorna i o mało co nie poszlibyśmy za nimi, myśląc, że znają lepszą drogę na Laggina. Potem, kilka zobaczyliśmy na szczycie Laggina oraz ślad przez przełęcz.
Fletsch-a robiliśmy dwa dni poźniej ...

_________________
pozdr. farix

Pewnego przyjaciela poznasz w niepewnej sytuacji...
zdjęcia na ++ flickrze ++


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr lip 01, 2015 6:17 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
podpatrywałem na fb ,ale relacja to relacja 8)
zazdroszcze :wink:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Bing [Bot] i 7 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL