Po
Niewiadomo Czym i
Giewoncie czas zrobić coś spokojniejszego, ale też honornego
7.30 jak przystało na statecznych obywateli wjeżdżamy kolejką szynową na 1285 m. i lecimy czerwonym szlakiem .... no właśnie, gdzie? po 15 minutach orientujemy się, że idziemy nie w tą stronę (nawet na szlaku można zabłądzić !!!)
zawracamy, 30 minut w plecy
Mijamy bokiem wujka Sławka, po 9.00 pokazuje się stryjek od sztućców.
pogoda na razie dopisuje, trochę wieje
Dochodzimy do ładnego stawu, czuć bicie serca najbliższych gór
Zaczyna się mocniejsze podejście, kopczyki są wszędzie
Ten to zawsze coś musi kombinować, bo najprostsza droga na szczyt jest przecież nudna.
Przechodzimy przez jakąś przełęcz, następnie trawersujemy lekko na zachodnie zbocze i stąd prosto (choć przy użyciu kończyn chwytnych) na szczyt. A tam siakaś modelka w doborowym towarzystwie:
Na wierzchołku tamtejsi Słowacy powitali nas w niezrozumiałym, ale jakby znajomym: "Kończ czysta, wstydu oszczędź!". No dobra, nie rozumiemy o co chodzi, czystej nie mamy (przy sobie), kończyć też nie zamierzamy. Za to zaczynamy sesję
Światło Monokliny Krakowsko-Częstochowskiej
Przodownik Rodzin Zabierzowskich ze sztućcianym wujem.
Galicyjski Dan Osman w ataku na Groteskowe Kowadełko, przechrzczone głosem ludu na Groteskowe Yebadełko
Musiało się udać
Napinka też była.
Rzut oka na zachód:
...i na wschód:
Z wierzchołka głównego wyprowadziliśmy się na drugi, ze względu na gościnność Słowaków którzy zaczęli częstować ową czystą (wiadomo, po 6 kolejce może być niebezpiecznie). Przeprowadzka odbyła się w SpokoStylu, ścisła granią. Potem schodziliśmy stokiem zachodnim, ale bardzo kruchym, na szczęście był płat śniegu, na którym uskuteczniliśmy piętozjazd.
Z przełęczy cyknąłem jeszcze takie coś:
Przeszliśmy na jakiś taki nienaostrzony szczyt skąd szybkim krokiem na przełęcz na czerwonym szlaku, gdzie zrobiłem fotkę szkoleniowo-dydaktyczna dla wielbicieli:
Dalej to już bez historii - do schronu, asfaltem do tramwaju elektrycznego i samochód
Wycieczka fajna, nietrudna, choć wymagająca kondycyjnie (nam wyszło 11 godzin z lekkimi przystankami)
I jeszcze był jeden moment emocjonujący (tu całkiem poważnie i bez żartów). Wracając samochodem, za Łomnicą na wysokości Kieżmarskich Zlebów,
! wypowiedział magiczne zdanie:
"tylko szkoda że żadnych zwierzaków tym razem nie było". No i minutę później, przez szosę przebiegł taki rudy, skubany niedźwiedź, dość zgrabnie przeskakując przez barierkę dzielącą szosę od pobocza i dał nura w krzaki