Dorzucę tu moją relacje z majowego weekendu 2005
26 majaTrasa z Poznania do Zakopanego. Nie chce mi się już jeździć po nocach więc wyruszam o 5.00. Po drodze trochę radarów i procesji ale w końcu docieram do Zakopianki. W Poroninie odbijam w lewo na Bukowinę. Na Głodówce chwila postoju. Widok niezły ale niestety Tatry trochę zamglone. Potem już tylko szybko na kwaterę, buty na nogi i ruszam w stronę Gąsienicowej. Na Boczaniu przez moją nie uwagę gubię czapkę. Ale orientuje się dopiero na Upłazie i już nie chce mi się cofać. Myślę sobie. Zrobię mały test. Sprawdzę czy jak będę wracać to czapeczka będzie jeszcze leżała. Znam miejsce gdzie ją zgubiłem, bo tylko raz zdejmowałem plecak a czapka była zaczepiona przy pasku biodrowym. Wydawało mi się, że nikt jej nie powinien wziąć. Była już stara i zniszczona. Używałem ją w górach, na rowerze i w czasie biegania więc była już mocno odbarwiona przez pot. Tak więc nie przejmując się zbyt mocno zgubą ruszam dalej przez przełęcz do Doliny Gąsienicowej. Widok ze ścieżki prowadzącej na Halę Gąsienicową zawsze robił na mnie duże wrażenie. Chwila i jestem przy Murowańcu. Teraz wiadomo co. Tak jak każdy szanujący się turysta lub stonka, jak kto woli trzeba się przejść nad Czarny Staw. Podejście pod sam staw już w warunkach zimowych. Ale śniegu tylko kilkadziesiąt metrów więc z małymi poślizgami, ale daje radę. Ze stawu widoki już na prawdę zimowe. Ale patrzę na Kościelec. Na podejściu zero śniegu. Myślę sobie „może by tak wejść na Kościelec”. Ponieważ nie posiadam sprzętu zimowego biorę pod uwagę tylko nie ośnieżone szlaki. Jedyny problem to podejście na Karb. Na szlaku są spore łaty śniegu. Ale rozmawiałem trochę z ludźmi wracającymi z Kościelca i dowiedziałem się, że od strony Zielonego jest trochę śniegu ale bez sprzętu można też łatwo wejść. Decyzja zapada. Jutro albo po jutrze wchodzę na Kościelec. Gdy ostatni raz tam byłem szczyt był w chmurach i nie wiele z niego widziałem. Ponieważ robi się już szaro trzeba wracać do Zakopanego. Na Boczaniu rozczarowanie. Jednak ktoś połakomił się na tą starą czapeczkę bo w miejscu gdzie zdejmowałem plecak już jej nie znalazłem. Cóż chyba coś się jednak w górach zmienia. Niestety na gorsze.
27 majPlan na dzisiaj:
Dolina Chochołowska i w zależności od warunków może
Grześ czy
Wołowiec.
Krótki spacer i jestem przy busach. Od kierowcy dowiaduje się, że w sezonie jeżdżą od 6.00 do 20.00 a z Palenicy to nawet do 22.00. Jak jest naprawdę, trzeba będzie pewnie zweryfikować. Chwila jazdy i jestem na Siwej Polanie. Rezygnuje z ciuchci i rowerów i ruszam w górę doliny po asfalcie. Muszę przyznać, że Dolina Chochołowska naprawdę mi się podoba. Droga nie jest najgorsza, ale jest jeden minus. Co chwilę wymijają mnie samochody. No tak.. Witów. Ruch większy niż na drodze do Morskiego Oka. W drodze powrotnej dochodzą jeszcze rowery i naprawdę trzeba uważać aby nie zginąć pod kołami. W końcu dochodzę do Polany Chochołowskiej. Widok bardo ładny. Zwłaszcza podoba mi się kolorystyczne połączenie zieleni traw z błękitem nieba. Z polany widać, że w górze nie ma już zbyt wiele śniegu więc decyduje się wejść na Grzesia, a może też na Rakoń i Wołowiec. Na polanie zobaczyłem jeszcze jedną ciekawą rzecz. Stoją tam zabytkowe szałasy z tabliczkami „obiekt prawnie chroniony”. Ale w jednym szałasie a w zasadzie pod wiatą stoi sobie w cieniu zaparkowane Punto. Widocznie Górale budując te szopy i szałasy musieli przewidzieć, że w przyszłości powstanie coś takiego jak Fiat Punto, bo wiata pasowała idealnie pod to auto. Cóż. Pewnie znowu Witów. Po minięciu szałasów jem śniadanko pod schroniskiem i ruszam w stronę Grzesia. Na szlaku już praktycznie lato nie licząc paru łat śnieżnych. Ja jestem też w stroju letnim. Krótkie spodenki, koszulka (termoaktywna – już nigdy więcej bawełnianych koszulek). Podejście mnie trochę męczy. Jeden dzień na aklimatyzację to dla mnie za mało. Ale w końcu jest.. Grześ. Widok ciekawy. Zwłaszcza na stronę słowacką. Wygląda to zupełnie jak Tatry Wysokie. Z Grzesia wygląda, że szlak na Rakoń i Wołowiec jest raczej bez śniegu więc ruszam dalej. Pod Rakoń podchodzę już w towarzystwie trzech zakonnic. Dwie starsze, jedna młodsza. Ta młodsza próbuje namówić siostry jeszcze na Wołowiec, ale widać, że one raczej nie maja ochoty. Faktycznie zostaną na Rakoniu a młodsza zakonnica wejdzie jeszcze na Wołowiec. Jestem na Rakoniu. Widok jeszcze lepszy niż z Grzesia. W dole Tatliakova Hata a w górze widok na Rohacze i Stawy Rohackie. Z Rakonia już nie daleko na Wołowiec. Półgodzinne podejście i jestem. I znowu widok z Wołowca jest jeszcze ciekawszy niż z Rakonia. Zwłaszcza na Rohacze i w stronę wschodnią z oddalonymi Tatrami Wysokimi. Po chwili spędzonej na szczycie czas na powrót. Chciałem zejść do Doliny Wyżniej Chochołowskiej, ale jest sporo śniegu a górnej części dosyć stromo więc decyduje się na powrót tą samą drogą przez Grzesia. W drodze powrotnej przez Dolinę Chochołowską nie decyduje się ani na ciuchcię ani na rower i to był mój błąd. Buty mam nowe ale już rozchodzone na nizinach. Okazuje się, że to nie to samo co rozchodzenie butów w górach i pięty mam już nieźle zdarte i spuchnięte. W końcu docieram do Siwej Polany. Ale te ostatnie kilometry to była droga przez mękę. I wygląda na to, że następnego dnia nigdzie już nie pójdę. Ale wycieczka ciekawa. Zwłaszcza widokowo.
28 majaByłem przekonany, że dzisiaj nie będę mógł chodzić. Ale idę do sklepu i okazuje się, że nie jest tak źle. Co prawda każdy krok to ból ale chodzić mogę. Więc powrót to starych planów. Dzisiaj
Kościelec. Znowu podejście przez Boczań i Upłaz. Nie idzie mi to już tak łatwo jak dwa dni temu. Przy Murowańcu okazuje się, że dwie czekolady które miałem wziąć ze sobą zostały w pokoju. Trzeba będzie kupić w schronisku. Bez czekolady chyba nie dam rady.
Cena dwa razy wyższa, ale mam. Więc ruszam w stronę Zielonego Stawu. Na początku jeszcze szlak letni, ale później już coraz więcej śniegu. Dobrze, że mam wysokie, zaimpregnowane buty bo strumienie mają wysoki stan więc muszę wchodzić do wody. Po przejściu przez kilka płatów śniegu bez większych problemów docieram na Karb. Teraz tylko jakieś 40 min i będę na szczycie. Droga nie jest specjalnie trudna. Śniegu nie ma. Do przejścia mała rynienka i pod szczytem trochę trudniejszy fragment. Jestem na szczycie. Na szczęście jest ładna pogoda i wszystko widać. Prawie równocześnie ze mną weszło na Zadni Kościelec dwóch taterników. Wrażenie robi na mnie zwłaszcza widok Grani Świnicy. W oddali Rysy i Wysoka. Za chwilę wchodzi na szczyt jakiś turysta. Patrzę na jego nogi. A on ma na stopach sandały. No cóż. Można i tak.
Trochę zdjęć i schodzę, bo nadciąga jakaś podejrzana chmura. Zejście nie stwarza większych problemów więc po nie długim czasie jestem znowu na Karbie. Teraz decyzja. Albo powrót przez Zielony albo zejście do Czarnego Stawu. Słyszę od kogoś, że jest trochę śniegu ale szlak nie jest taki zły. Wybieram więc zejście do Czarnego. Na początku krótki płat śniegu. Trochę ślisko ale przechodzę bez problemów. Następny fragment ośnieżonego szlaku jest już dłuższy i bardziej stromy ale podpierając się trochę rękoma udaje mi się zejść bez większych strat.. Przed Czarnym Stawem wchodzę na jakiś głaz i chwilę patrzę sobie na góry. Trzeba się pożegnać z Tatrami, w końcu jutro powrót. Przy zejściu z Czarnego Stawu mijam paru ślizgających się w śniegu turystów. Kilku oczywiście w sandałach.
Są trochę zdziwieni, że tu jest śnieg. Powrót do Zakopanego znów przez Boczań. Gdy na kwaterze zdejmuje buty, widok moich pięt mnie trochę przerażą.
29 majaMam do pokonania 500 km, czyli ok. 9 godz. jazdy w upale. W końcu doceniam klimatyzację w moim samochodzie.
Trochę zdjęć:
https://www.tatry.turystyka-gorska.pl/galeria6.htmhttps://www.tatry.turystyka-gorska.pl/galeria7.htm-------------------------------------
Tatry