Pisząc w ub. roku relację z Julijskich Alp
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewto ... 11&t=15285nie przypuszczałam, że na zadane pytania:
Krajan83 napisał(a):
Luiza napisał(a):
A propos, podoba mi się tytuł relacji.
A więc to będzie trylogia?
Neander napisał(a):
Brawo! Czerwony i Biały będą?
odpowiem w tym roku twierdząco …
A to dlatego, że jeszcze na 3 dni przed wyjazdem do Słowenii, w Alpach Julijskich było tak:
Trochę zimy, trochę lata - hmm, dylemat: czekan? raki? puchowy sweter? a może jednak coś raczej na lato? W rezultacie plecaki wypchane po brzegi potencjalnie niezbędnym sprzętem ważą 17-18kg. Tak zapakowane, dzielne zniosły podróż z Warszawy do Villach, i dalej do Jesenic i Mojstrany. My – również, szczęśliwie - łapiąc na ostatnim etapie podróży autobus, co oszczędziło nam kilku km marszu na piechotę i pozwoliło wcześniej raczyć się słoweński piwem
.
Dzień 1, 2, 3. Mojstrovka 2x i wspin na Prisojniku, droga Fokn u Okn, V+, 230 mWjeżdżamy na przeł. Vršič i udajemy się do Ticarjev Domu, skąd planujemy wyruszać na rozruchowe wycieczki i co nieco powspinać się na obitych drogach w rejonie przełęczy.
Warunki skłaniają jednak raczej do założenia puchowego swetra i zapoznania się z menu widocznym na ścianie ...
Nie po to tu jednak jesteśmy, o nie! Nie zważając na okoliczności żwawo ruszamy na znaną dobrze Mojstrovkę. Na podejściu spore płaty śniegu, które łatwo trawersujemy.
Przed wejściem w ferratę jednak większa przeszkoda: stalówka i bolce pod czapą śniegu. Aby dostać się na szlak trzeba to miejsce obejść bulderując na sporym kamieniu. Wielkość czasem ma jednak znaczenie: moje krótkie ręce nie bardzo sięgają do kluczowego chwytu a nogi do kluczowego stopnia, ale – szczęśliwie - udaje się, wchodzimy w ferratę i napieramy do góry, gdzie pochłania nas coraz gęstsza, szara mgła. Widoków brak, więc szczyt osiągamy dość szybko, jako pewnie jedyni w tym dniu. Jeszcze szybciej zbiegamy, w takich warunkach nie ma czym się delektować na szczycie.
Po południu nieco się przeciera. Idziemy sprawdzić obite drogi nieopodal. Skała mokra, a trawki śliskie. Zombi sprawnie jednak pokonuje kilka długich dróg, ja robię je na wędkę.
Zmęczeni, wracamy do schroniska na kranjską klobasę i wino.
Drugiego dnia w planach jest droga 5-cio wyciągowa pod szczytem Prisojnika. Pakujemy sprzęt, ruszamy. Na podejściu, kwadrans od wyjścia zaczyna jednak padać deszcz. Cóż, dalej może być tylko gorzej. Zawracamy czym prędzej.
Co tu robić? Może chociaż - treningowo - po raz drugi - Mojstrovka? Idziemy, a raczej biegniemy, poganiani coraz większym deszczem.
Po drodze - mgliste portrety i autoportrety
Na szczyt docieramy tym razem w 1h 27min, to mój rekord. Robi się zimno, zbiegamy jeszcze szybciej. Pada, niżej jest jednak dość ciepło, w takich warunkach lepiej smakuje piwo, niż woda – tej mamy pełno wokół …. Siedzimy na zewnątrz, przed nami kłębią się złowrogie chmury…
Trzeciego dnia drugie, tym razem – udane - podejście do wspinu na Prisojniku.
Idziemy żwawo, bliżej drogi ja nieco się ociągam bo choć nareszcie nie pada, to nad granią przewala się zimna, szara mgła, w ręce w zimno i w ogóle jakoś tak mało przyjaźnie. A mamy się przecież wspinać!
Szybko dochodzimy do początku drogi, odnajdujemy spity, szpeimy się i Zombi rusza na pierwszy wyciąg. Długi, liny wystarcza ledwo-ledwo. We mgle i na biało-szarej skale trudno odnaleźć spity i stanowisko, udaje się jednak. Kolejne wyciągi idą już sprawniej, choć na dwóch ostatnich, piątkowych, trochę marudzę: jednak rozmiar znów ma znaczenie i nie sięgam tam, gdzie sięgnąć bym chciała ….
Ostatni wyciąg okazuje się jednak bardzo przyjemny: na skale żłobki krasowe, w których można na dowolne sposoby klinować, co tylko się da: nogi, ręce, pewnie dałoby też radę głowę, tego nie sprawdzamy jednak
.
A ponad nami ukazuje niebieskie niebo i dociera do nas ciepło słońca. Pogoda! Uff, całe szczęście, bo ręce mam już zgrabiałe. Szybko kończymy drogę i zadowoleni, wychodzimy na grań.
Wracając, w pobliżu Prisojnikowego Okna, przechodzimy w śnieżnym tunelu.
W schronisku tradycyjnie – radler, obiad, wino i porządki, nazajutrz planujemy przejść do schroniska w dolinie Tamar.
Pod wieczór siedzimy jeszcze na bunkrze, patrząc na Ajdovską Deklicę.
Dzień 4. Tamar Dom, Średnia Ponca i relaks. Pogoda wyraźnie uległa poprawie. Przechodzimy z plecakami do schroniska u podnóża Jalovca. Najpierw 200m podejścia – niby niewiele, ale jednak 17kg na plecach czuć. Dalej mozolne zejście stromym i kruchy piargiem. Szlak dość różnorodny i widokowy,
jednak bagaż na plecach odbiera całą radość, nogi raz po raz rozjeżdżają się w piargu na boki.
W schronisku kawa i idziemy na Poncę, szczyt w grzbiecie granicznym z Włochami. Upał nieziemski, zdobywamy Średnią Poncę (2230m), nie mamy już wody i zapada decyzja o odwrocie. Jest widokowo, wycieczka udana.
Zbiegamy szybko do zacienionej doliny, a tam leżaki i wino … wokół pusto, oprócz nas tylko starsza para Słoweńców. Można odpocząć.
Dzień 5. Przemieszamy się do dol. Vrata, skąd ja planuję wyruszyć na kilka wycieczek, a Zombi – na wspin północną ścianą Triglava.
Szczęście znów sprzyja: u wyjścia doliny łapiemy węgierskiego „stopa”, do Aljazev Domu podwozi nas sympatyczna para węgierskich turystów. Oszczędza nam to 12 kilometrów marszu doliną w największy upał. Przyjemność to wątpliwa, a nogi i ramiona spracowane, trzeba dać im czasem odpocząć!
Dzień 6, 7, 8. Aljazev Dom i okolicePiątekZombi, mając w perspektywie w dniu następnym ambitny cel – wspin na północnej ścianie Triglava, idzie na regeneracyjną wycieczkę i wchodzi na szczyt Bovškiego Gamsovca, (2392m). Fajny to szczyt, panorama stąd imponująca, a w jego bliskim otoczeniu - soczyste murawy, na których nic sobie z turystów nie robiąc pasą się koziorożce.
Ja idę na wycieczkę w rejony bardziej surowe, gdzie ferrata, śnieg i skała. Podchodzę Tominskovą pot do Stanicev Domu, skąd wchodzę jeszcze na pobliski Begunjski Vrh (2461m). Schodzę znaną mi już drogą przez Prag. Na szlaku, zarówno w górę, jak i w dół, dwukrotnie napotykam niezbyt przyjemne płaty śniegu, zalegające w stromych żlebach. Trzeba je przetrawersować. Śnieg na szczęście miękki, ale o niebezpieczne poślizgniecie się nie tak trudno wcale ...
Już w dolinie moczę zmęczone nogi w lodowatym potoku wypływającym spod płatów śniegu, co za ulga!
Wieczorem, jak zwykle regeneracja – kolacja i wino. W pokoju tym razem mieszkają z nami sympatyczni Polacy, zamieniamy kilka zdań, a nazajutrz wszyscy o świcie wyruszamy na szlaki a plany mamy ambitne.
SobotaPogoda jak drut, ze schroniska wychodzimy skoro świt, Zombi o 5.25, sąsiedzi o 5.30 a ja o 5.40.
Zombi wraz ze słoweńskim kolegą idzie wspinać się na północnej ścianie Triglava.
Planowana droga to
Skalaška in Gorenjska smer, zwana też:
Skalaska z Ladjo, o dł. 1000m, wycenie V+ i o takim przebiegu:
https://scontent-a-fra.xx.fbcdn.net/hph ... 6806_n.jpgPo nieco ponad 12h, zmęczeni i zadowoleni - są z powrotem, szacun i gratulacje, jest moc
Ja idę na solową, długą wycieczkę na Triglav przez Plemenice (Bambergova Pot). Na przeł. Luknia jestem już o 6.45.
Pusto, dopiero na Plemenicach mijam jedną osobę, szczęśliwie, bo śniegu dużo i można łatwo zgubić szlak, którego w zasadzie nie widać.
Na Triglavie jestem o 9.30. Oprócz mnie tylko kilka osób, więcej napotykam na zejściu.
Schodzę przez Kredaricę, gdzie widzę jakieś śnieżne wykopki i dalej drogą przez Prag.
Wycieczka zajmuje mi 9 godzin, z odpoczynkiem tu i tam i moczeniem nóg w potoku
.
Nasi współlokatorzy z pokoju powtarzają moją wczorajszą wycieczkę, na rozruch po podróży i na pierwszy raz w Słowenii, plan to i tak dość ambitny. Wracają zachwyceni.
Po 18-tej spotykamy się wszyscy w Aljazev Domu, gdzie przy rozmowach i winie mija wieczór.
Niedziela: wspin na Bovškim Gamsowcu, droga Izsilni Zahod, 200m, 5a (V+)Niebo bez chmur, podchodzimy żwawo na przeł. Luknia i ruszamy w stronę Bovskiego Gamsowca, gdzie na południowej ścianie znajduje się kilka obitych dróg.
Wybieramy najprostszą, a i tak trudności wycenione na tutejsze 5a. Gdy się szpeimy pogoda gwałtownie się zmienia.
Zaczyna wiać bardzo silny wiatr, przez Luknię leżącą pod nami przewalają się białe, a później ciemniejsze chmury.
Na chwilę cała nasza ściana też znika w ciemnoszarej mgle. Hmm. niedobrze. Jednak znów się rozjaśnia. Cóż zrobić: ruszamy. Tym razem ja na prowadzeniu – co tu dużo mówić: to mój pierwszy raz
.
Pierwszy wyciąg to słoweńskie 4a, około 50m. Wiatr huczy coraz bardziej, robi się ponuro, ale odwrotu za bardzo już nie ma. Szukam na skale spitów i powoli pnę się do góry. Nie widać już prawie nic.
Trochę to trwało, po około 20 min. znajduję stanowisko i krzyczę: mam auto! Krzyk mój i tak ginie gdzieś w otchłani. Coś tam motam (lepiej pewnie nie myśleć, co), krzyczę: możesz iść! I za kilka minut pojawia się szary kask Zombiego. Na górze zaraz ciemniej, wiatr fuka. Chwila wahania, może jedna zjechać? Pod nami jednak też nie widać już nic, tylko szara otchłań. Szybka decyzja -idziemy! Przed nami jeszcze trzy piątkowe wyciągi, Zombi jednak pokonuje je szybko i sprawnie, ja w coraz silniejszym i ogłuszający wietrze podążam za nim. Po 2h wychodzimy na murawę, którą docieramy od szlaku. Widoki … hmm …
Robi się wilgotno. Zbieramy sprzęt i zbiegamy na Luknię, gdzie - o dziwo – słońce, i choć wiatr fuka coraz mocniej, to warunki diametralnie różne i aż trudno uwierzyć że trochę wyżej ogarniał nas mrok. Na dole upał, ale wiatr wymachuje gałęziami drzew na wysokie strony, wiać, że zmienia się pogoda i naściąga ciepły front i opady . Ale my i tak mamy już plany na inny rejon.
Dzień 9 i 10. Lepena i Velika Baba. Po wietrze nie ma ani śladu, ale niebo zachmurzone całkowicie. O świcie schodzimy z Aljazev Domu do Mojstrany i autobusem przejeżdżamy na południową stronę i gór, w rejon Bovca. Doliną Lepena idziemy do upatrzonego na mapie schroniska Dom Klementa Juga. Pochmurno, mży. Wilgotność chyba 95%. Dolina urokliwa, ale pogoda nie skłania do zachwytów. W schronisku - pustym zresztą, zaklepujemy nocleg, zostawiamy wory i wygodną mulatierą idziemy szybko jeszcze 700m wyżej, na przełęcz w rejon schroniska Koca pri Krinskim Jezeru. Zjadamy zupę i schodzimy, zaczyna padać i tak jest już do wieczora. Siedzimy zatem na tarasie i sączymy, wino patrząc na podnoszące się z doliny chmury.
Obsługa schroniska miła, pani smaży nam naleśniki z czekoladą, które Zombi połyka w mgnieniu oka. Miło.
Nazajutrz szaro od rana, ale jest plan – Velika Baba (2013). To jeszcze 700m wyżej od przełęczy, do której wczoraj doszliśmy. Po godzinie marszu jesteśmy w połowie drogi, stąd wg znaku szlaku jeszcze 2h.
Wychodzimy z lasu na łąkę pełną kwitnących ziół. A zgrozo – mokrą: Zombi w połowie podejścia wyciska mokre skarpetki …
Łąka się kończy, zaczyna się piarg i niskie murawy. Oraz widoki.
Szczyt osiągamy po 1h i 10 min. od przełęczy i 2h11 min. od wyjścia ze schroniska. Zamiast planowych 4h.
Nie czekając na deszcz, który po południu zaczął znów padać, zbiegamy na dół na naleśniki i wino.
Dzień 11-12. Bovec i wspinanie w Kal-Korytnicy. Schodzimy z przyjaznej Lepeny, choć tak tu miło, że siedzieć można by z tydzień, a z obsługą już się prawie zaprzyjaźniliśmy. Panie smażą nam naleśniki a jeden z panów przynosi mi domowej roboty marmoladę i miskę śliwek z ogrodu
.
Mamy jednak plany. Zmęczeni górami, a będąc w rejonie Bovca, jedziemy wspinać się w Kal-Korytnicy. Skały fajne, położone w lesie w sąsiedztwie szlaku na Svinjak. Dróg wybór ogromny, o różnych trudnościach, a oprócz nas – nikogo , dopiero na drugi dzień w sąsiednim sektorze wpina się jedna rodzina. Spędzamy tu 3-4h każdego dnia, robiąc drogi do oporu. Ja trochę się obijam, ale Zombi szaleje, robiąc w sumie około 18 dróg. Jest moc! Po wspinaniu – krew na nodze - walka była! Ja robię w sumie 11 dróg, z czwórkowo-piątkowych w tutejszej skali, co na naszą wycenę daje V/V+ , zatem nie jest tak źle
.
Zadowoleni, pochłaniamy w Bovcu pyszna pizzę i robimy trochę zakupów. Na drugi dzień prosto ze wspinania w Kal-Korytnicy przejeżdżamy znów do Mojstrany, gdzie czeka nas ostatnia wycieczka i droga powrotna.
Czekając na autobus zamieniamy się plecakami i sprawdzamy, który bardziej wygodny - rzecz jasna - bardziej zgrabny
. Bo, że oba ciężkie - wiadomo!
Dzień 13. Sleme. Plan w zasadzie wykonany, ale skoro tuż obok hostelu zaczyna się szlak na Sleme (2076), jak tu nie pójść, pomimo pochmurnej pogody? Ruszamy, przed nami 1400m podejścia, a na tabliczce 4h. Duszno, pot się leje, jestem mokra jak szczur. Po godzinie jesteśmy w połowie drogi, na ogrodzonym pastwisku. Na Sleme, zanurzone w szarej mgle, docieramy w 2h i10 min.
Oprócz nas na Sleme był owad. Albo - kózka.
Na dół zbiegamy w czasie poniżej 2h, cała wycieczka zajmuje nam 4h. Po południu jak zwykle w ciągu ostatniego tygodnia – leje. Jemy pyszną pizzę i robimy przedwyjazdowe zakupy. W nogach ponad 11 tys., metrów podejść, zasłużyliśmy na rest!
Dzień 14. PKP Intercity Podróż do W-wy. Wagon bez klimatyzacji, a pociąg złapał opóźnienie. Zmęczyliśmy się bardziej, niż poprzedniego dnia na Sleme …
Podsumowując - wyszło nieco ponad 11 tys. metrów podejść i sporo wspinania. Fajnie
!
A raki, ostatecznie, przez cały wyjazd noszone były w plecakach ...