Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Wt cze 04, 2024 6:51 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 24 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Wt paź 14, 2014 4:09 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
To już prawie miesiąc od powrotu a jakoś nie mogę sobie wszystkiego poukładać. Niby nic takiego: ot, wycieczka jak setki innych. Wracam do zdjęć – szukam na nich tego, co widziałem… i nie znajduję. Niby się zgadza ale to nie to, czegoś brakuje. Wszystko zostało tylko w jednym miejscu, wyjątkowo nietrwałym. W pamięci. Pierwszy plan zaczął się rysować rok temu: samochodem przez Europę, nocny prom z Amsterdamu, namiot i włóczęga. Kierunek chyba nie powinien dziwić, jest coś między wierszami ich opowieści co każe powiedzieć: sprawdzam! Wtedy jakoś nie wyszło, teraz siedzę w fotelu ze szklaneczką bursztynowego płynu i pamiętam, więc chyba się udało?

Zaczęło się od czytania, maili, szukania i wertowania przewodników, sprawdzania tras na mapach, pytań i odpowiedzi które przynosiły nowe pytania… W dzisiejszych czasach dostęp do informacji jest naprawdę łatwy, nie trzeba przesiadywać w bibliotekach i szukać w długich szufladach katalogów. Wystarczy telefon i chwilka wolnego czasu – w autobusie, kolejce, gdziekolwiek – i świat się otwiera, tylko od nas zależy jaki on będzie: wyczyny pijanego idioty na jutubie, rozwód celebryty na pudelku czy historia prawnuka Jana III Sobieskiego przez swych rodaków zwanego Ślicznym Księciem Karolkiem o którym do dziś Szkoci śpiewają dzieciom kołysanki.

W miarę czytania spomiędzy literek zaczął się wyłaniać obraz górzystego kraju od 1707 roku stanowiącego część Unii z silniejszym sąsiadem. Kraju pozbawionego autonomii ale jednocześnie rozkwitającego gospodarczo dzięki handlowi z koloniami owego sąsiada, gdzie wciąż pamiętają swój własny Stoczek, Olszynkę, Racławice, mają własnego Kościuszkę i Langiewicza… Z tą wiedzą strzelista wieża na wzgórzu nad Stirling to nie tylko punkt widokowy ale i William Wallace, Glencoe to piękna dolina ale i kwintesencja zdrady, bagniste pole Culloden Moor z pozatykanymi flagami klanów ożywa szarżą górali w spódnicach na angielskie armaty a walące się, porośnięte mchem ściany kamiennego domku na wrzosowisku próbują tłumaczyć upór, z jakim emigranci z Wysp walczyli o ziemię w Nowym Świecie.
Obrazek Obrazek

Być może to błąd, że wszystko aż tak dokładnie sprawdzam przed wyjazdem ale w końcu jadę z rodziną, margines improwizacji musi być naprawdę wąski. Termin wybrały za nas tanie linie, skład ustalił się sam, noclegi jakoś się ułożyły, zostało tylko zaklepać samochód i spakować tobołki. Polary, goreteksy i buty na zmianę – w końcu jedziemy do Krainy Deszczowców, gdzie pogoda zmienia się co chwilę. Z kiepskiej na jeszcze gorszą. W Edynburgu lądujemy około południa i pierwszy zonk: nie pada. Co więcej świeci słońce. Trochę zamglone ale nie da się ukryć, że to słońce. Drugi zonk spotyka nas w wypożyczalni. Nie mają zamówionej Skody, musimy się jakoś pomieścić w zastępczym Vauxhallu. Vauxhallu Insignia. Z Pewnym Tubylcem jesteśmy umówieni na wymianę butelek (no co, w Polsce nie kupisz płynu na midgesy…) przy nieco nietypowej śluzie w Falkirk. To taki diabelski młyn dla statków podnoszący je z okolic poziomu morza do tunelu pod Wałem Antonina (dziś biegnie po nim linia kolejowa). Rzymianom udało się tu bronić granicy przez jakieś 40 lat po czym musieli zmiatać przed Piktami na południe, za 20 lat starszy i znacznie bardziej znany Wał Hadriana. Po osobistym sprawdzeniu, że z rzymskich budowli nic nie zostało pakujemy się do pojazdów i śladami Pogromcy Niewinnych Sarenek pędzimy do Stirling, pod Wallace Monument. Miejscowi mają dziwny dla nas zwyczaj stawiania dużych pomników. Chyba nawet większych niż Sowiety. Ten nie jest wyjątkiem – nie dość że jest prawie siedemdziesięciometrową wieżą to jeszcze stoi na wzgórzu nad miastem.
Obrazek Obrazek Obrazek

Wallace to ten gość o którym Mel Gibson nakręcił Braveheart’a, przywódca powstania przeciwko Anglikom z końca XIII wieku, na początku XIV powieszony i dla pewności poćwiartowany w Londynie. Im więcej się dowiaduję o historii Wysp tym bardziej mnie dziwi jakim cudem to się jeszcze trzyma w kupie. Widać nie tylko my mamy swojego Kargula za miedzą i nie tylko u nas się potwierdza, że wróg najgorszy – ale swój. Wstyd się przyznać, ale dopiero kilka dni przed wyjazdem zorientowałem się, że w Szkocji ma się odbyć referendum z jednym pytaniem: czy powinna być niezależnym państwem? Co więcej EasyJet zaplanował nasz pobyt właśnie na finał kampanii i głosowanie a booking zameldował nas w ścisłym centrum stolicy dwa dni przed godziną W. Ale do rzeczy. Po oprowadzeniu po Wzgórzu Pomnikowym i przedstawieniu kontekstu społeczno-ekonomicznego ewentualnej secesji Szanowny Tubylec oddalił się swą Kaszlącą Strzałą do Tubylczych Obowiązków Rodzinno-Opiekuńczych (jeszcze o nim będzie) a my pomknęliśmy na kwaterę.
Przybliżony ślad pierwszego dnia dla ciekawskich.


Poranek wita nas mgiełką, znaczy może będzie padać. Bladym świtem pakujemy się do wozu i lecimy na północ, przed wieczorem mamy się zalogować na Skye a po drodze jeszcze kilka punktów jest zaplanowanych. Oczywiście zatrzymujemy się na pierwszym parkingu nad pierwszym Lochem który widzimy. Dziś mogę powiedzieć że w porównaniu do tego co było dalej ani Loch Lubnaig specjalnie piękny ani parking tani ale co zrobić – pierwszy. Pół godziny później już wiem, że tak się nie da. Jeśli będę stawał przy każdym ochu i achu nie dojedziemy na osiemnastą. Nie dojedziemy też na osiemnastego, może na osiemnasty. Dwa tysiące osiemnasty.
Obrazek

Następny punkt oczywiście przegapiłem. Niby Czesiek się darł „zajebiaszczo w prawo” ale uznałem to za nielogiczne. Jadę lewą stroną drogi i żeby skręcić w lewo mam jechać kolizyjnym w prawo? Oczywiście. W prawo i zawrócić przepustem pod szosą daje w sumie w lewo, nie? Wąski, pokręcony między żywopłotami asfalcik z mijankami (minąć się z cysterną mleczarni – bezcenne) doprowadza nas do dwumiejscowego parkingu przy kamiennym kościółku. Obok szczątki starszego kościoła otoczone cmentarzem, wśród grobów kilka niepozornych płyt, niska metalowa barierka z dowiązanymi paskami tartanu (materiał w kratkę z którego szyją kilty) i gałązkami jarzębiny, tablica z napisem MacGregor i mniejsza – Robert MacGregor (Rob Roy). Pamiętacie ten film z Liamem Neesonem o szkockim Janosiku? Bo powieści Sir Waltera Scotta zapewnie nie czytaliście (ja też nie).
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

W Tyndrum stajemy na kawę. Stacja benzynowa z barem i sklepami pamiątkowo-turystycznymi. Na ławkach przed barem zalega grupa dzieciaków na oko 18-20, ubłoceni, po worach widać że już trochę łażą po okolicznych kapustach, po zakupach – że to jeszcze nie koniec. Gadają jakoś nie po tutejszemu, siadam obok z kawą… Francuzi. Ja w ich wieku to sobie mogłem najwyżej w Karkonosze pojechać a i to na szlaku granicznym Lech z kolegami cały czas filowali czy jestem grzeczny. Tutaj po górach chodzi, jeździ, spaceruje mnóstwo ludzi. W różnym wieku, w różnym zdrowiu i sprawności. Zarówno tubylcy jak i przyjezdni – nawet z antypodów. Gdzie się chce można rozbić namiot nie pytając o zgodę (nawet na terenach chronionych), jedyny wyjątek to bezpośrednie otoczenie zabudowań i ogrodzone pastwiska.
Obrazek

Dalej droga wznosi się ostro na wyżynę z chyba najbardziej znanym wrzosowiskiem: Rannoch Moor. Na visitscotland.com piszą o nim „The Great Moor of Rannoch is one of the last remaining wildernesses in Europe. It is a beautiful outdoor space stretching out far north and west from Rannoch Station.” Cokolwiek by to nie znaczyło nie oddaje rzeczywistości, tego się nie da opisać słowami. Takie niby nic – otoczony wzgórzami pofałdowany płaskowyż z powtykanymi w dołki jeziorkami o dziwacznych kształtach. Przyjedźcie i zobaczcie bo to co jest na moich zdjęciach słabo przypomina rzeczywistość. Albo wyślijcie Kilera to Wam pokaże.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Jak się wjechało do góry to w końcu trzeba zjechać w dół. Oczywiście do poziomu morza bo Loch Leven to zatoka. Mówiłem już, że Szkoci mówią Loch na wszystko co mokre i długie? Nieistotne jezioro czy morze, jeśli jest wąskie i długie to jest Lochem, nie Bayem. Zjeżdżamy w dół wąską doliną między dwoma pasmami gór wykończonymi u góry całkiem honornie wyglądającymi graniami. Po drodze jest parking, na poboczu MacDonald (nie, nie z frytkami, z kiltem) gra na dudach. Oczywiście wiecie, że ta owca co ją duszą pod pachą to nie kobza, że klan można poznać po tartanie i że każdy klan ma przypisane niepowtarzalne wzory kratki. Skąd MacDonald? Bo jesteśmy w dolinie Glencoe (masło maślane, Glen to po ichniemu dolina), w której w 1692 MacDonaldowie zostali wycięci w pień przez Anglików pod dowództwem Szkota Campbella (a jakże – sąsiada).
Obrazek Obrazek Obrazek

Z Glencoe lecimy do Fort William (Ben Nevis po prawej) i skręcamy na Road to the Isles do Glenfinnan. To tutaj w 1745 przypłynął Karol III Stuart zwany Bonnie Prince Charlie, syn Jakuba Stuarta i Marii Klementyny Sobieskiej (wnuk Jana III, jeszcze o nim będzie) aby rozpocząć ostatnie i jedyne z realną szansą na sukces powstanie Jakobitów. Tutaj też w 1986 hasali Connery z Lambertem wywijając mieczami a w 2003 Alfonso Cuaron puszczał dementorów na wiadukcie.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Później już na szybko (jeeeść!) przelatujemy na Skye po drodze oglądając różne Lochy i Gleny, logujemy się u MacKinnonów i w miasto na fiszendczipsa do YES Pubu na nabrzeżu (przemianowany z okazji referendum, wcześniej King Haakon). Kyleakin to trzy ulice na krzyż, przy nich osiem barów i sześć hoteli. Jego ranga znacząco wzrosła po zbudowaniu mostu (wcześniej główna trasa na wyspę wiodła promem z Mallaig do niewiele większego Armadale na południu) ale to nadal rybacka wioska. Z mostem to w ogóle ciekawa historia. Zbudowali go za 15 milionów funtów w 1995 i oczywiście postawili bramki każąc słono płacić za przejazd (a jakże, prywatnemu konsorcjum!). Masowe protesty doprowadziły w 2004 do zniesienia opłat przez Szkocki Parlament. Może to jest pomysł na naszą A4?
Obrazek Obrazek

I tradycyjnie trasa na mapie.

cdn...

To oczywiście nie koniec ale próbuję pisać od miesiąca i jakoś nie idzie – doszedłem do wniosku, że jeśli nie zacznę publikować w odcinkach to nigdy tego nie skończę.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt paź 14, 2014 7:26 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
Nareszcie!!! ;D

Czyta się super. Więcej uwag/komentarzy napiszę jak już wrzucisz całość, teraz tylko o moim koniku tzn. gaelic: nazwa "Glencoe" to nie masło maślane, tylko zangielszczona wersja gaelickiego Gleann Comhann. Dorobiono legendę że tłumaczy się to jako "dolina łez" (sprawdź u siebie w przewodniku), a tak naprawdę raz że nazwa funkcjonowała na długo przed masakrą, a dwa tłumaczenie jest jakoby z dupy.
Na pewno zwróciłeś uwagę na tablicach jak wielka jest różnica pomiędzy wersją "angielskawą" a oryginalnymi nazwami w gaelic (np. Tyndrum - Taigh an Droma, Stirling - Sruighlea, Fort William - An Gearasdain). Nawet nasze poczciwe Livingston to oryginalnie Baile Dhunleibhe.

Czekam na c.d.

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 16, 2014 1:20 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 01, 2008 8:10 pm
Posty: 4694
I ja poczekam na więcej z komentarzem, bo jestem bardzo ciekaw jak przebiegła wam dalsza podróż. :)

_________________
http://3000.blox.pl/html

"Listy z Ziemi" Twaina: poszukaj, przeczytaj... warto


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 16, 2014 8:15 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz sty 25, 2007 9:48 am
Posty: 7564
Super! Zazdroszczę na maksa. Czekam i ja.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 16, 2014 11:39 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 02, 2014 7:06 pm
Posty: 699
Lokalizacja: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwy- rndrobwllllantysiliogogogoch
I ja również czekam na całość relacji (i to od Mojstrany, gdzie dowiedziałem się o planowanej podróży do Szkocji ;))

_________________
Zob za zob, glavo za glavo,
Zob za zob, na divjo zabavo!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 16, 2014 2:44 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
<motywator>Zapowiada się fajnie. Dawaj dalej.</motywator>

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 16, 2014 10:42 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Piątek przeznaczyliśmy na rundkę po wyspie Skye – Szkockie Szuje pisały, że tam ładnie a dzięki dwóm noclegom w jednym miejscu choć raz uniknęliśmy pakowania manatek o świcie. Hotelik MacKinnon’ów to typowe Bed & Breakfast w bardzo szkockim wydaniu. Pokoje oprócz numerów mają nazwy klanów, w szkocką kratę są dywany, narzuty, zasłony (nie, papier toaletowy nie), szkockie jest menu śniadaniowe. Tak, dają haggis i black pudding. Pierwsze pyszne, drugie takie sobie jak kaszanka z tesco ale jadalne, w każdym razie warto spróbować żeby wiedzieć co to takiego (nie musicie mi wierzyć, ja kiedyś w Rimini nawet pizzę z anchois zamówiłem z ciekawości – nie polecam). Droga na północ wyspy wije się wzdłuż wybrzeża, czasem prawie po plaży żeby po kilku zakrętach wspiąć się na bazaltowy klif. Trzy domki w kupie robią tu za wioskę, największe miasto (Portree) to ledwie 2500 mieszkańców. Myślałem, że wiem co to zadupie – nie wiedziałem, jutro się dowiem że w porównaniu do Północy to jeszcze jest cywilizacja.
Obrazek Obrazek

Kawałek za widocznym powyżej wodospadzikiem (mizernym bo od kilku dni nie pada) odbijamy w lewo do Quiraing. Droga nagle robi się wąska (taa… prawie dwa metry, wąska to będzie na Północy) a za cmentarzem dodatkowo stroma i pokręcona – kawałek widać na drugim zdjęciu poniżej. Nie da się zawrócić, cofanie po tym czymś graniczyłoby z cudem, zamiast pobocza są skały ale widoki świetne. Sam Qiuqui (bez ściągawki nie umiem powtórzyć) przezajebisty chociaż widzieliśmy tylko najmniej ciekawą dolną część, nie jest to najlepsze miejsce do walki z lękiem wysokości. Zresztą zobaczcie sobie u Maziofonów albo na googlu bo zdjęcia znów wyszły z dupy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Dalej powrót nad morze i wzdłuż brzegu ruiny zamku Duntulm, skansen, kudłate krowy (taka miejscowa rasa z wielkimi rogami), Uig i Dunvegan ze swoim zamkiem – rodowym gniazdem klanu MacLeod (wejściówka za dychę od głowy) po czym już prosto (taa… prosto) do Glenn Brittle zobaczyć Czarnych Kulinów znanych z relacji na pewnym blogu. To naprawdę bardzo ładne Cuilliny.
Obrazek Obrazek Obrazek

No i piątkowa mapka. Po powrocie oczywiście kierunek Yes Pub, na Tennent’a i kolację. Trzeba się wyspać bo w planie na jutro kawał drogi, według googla ponad 6h czystej jazdy a to już wersja okrojona do niezbędnego minimum. Pełna miała chyba 9h i wiodła praktycznie wzdłuż każdej zatoczki zachodniego wybrzeża, miały być jeszcze pętelki przez Applecross i Gairloch-Poolewe ale coś trzeba było odrzucić. W końcu to urlop, nie kolonia karna a parówa w powietrzu coraz bardziej ograniczała widoczność, nie było sensu pchać się w chmury. Shieldaig, Torridon, Kinlochewe, później na wschód i z powrotem do Ullapol, zapowiadało się nieźle…
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

… ale najlepsze miało się zacząć dopiero za Ullapol. Tym razem nie przegapiłem, mimo że teraz żeby skręcić w lewo skręca się w lewo a nie odwrotnie jak u Rob Roya. Skręciłem i po stu metrach po hamulcach. Single track road. Przecież Insignia się tu nie zmieści, za wąsko… a może jednak? Na znaku zamiast ograniczenia szerokości jest ograniczenie… długości pojazdu! Bez sensu, przecież droga jest dłuższa niż 26 stóp. Po następnych 100m już wiedziałem dlaczego długość. L200 wypełniał całą mijankę przytulony do zbocza, koniec jego przyczepy wystawał na środek. I weź go omiń, kołami nad Lochem albo urwij lusterko. Po kilku kilometrach mijanki przestają robić na mnie wrażenie, do wieczora takie numery będę robił z zawiązanymi oczami. Droga cały czas się wije między pagórkami i jeziorkami, podjeżdża w górę i zjeżdża do poziomu morza. Widoki… już mówiłem że nie da się tego opisać? Jedyne do czego jest podobna północno-zachodnia Szkocja to Dolina Pięciu Stawów. Ale z pasącymi się owcami, pojedynczymi domkami rozrzuconymi na pustkowiu, piaszczystymi plażami i wąską nitką asfaltu. I tak przez 300km albo i dłużej. Miejscami na pustkowiu stoją pojedyncze namioty – ktoś się rozbił w głuszy i poszedł sobie, nic mu na chatę nie Wlazło bo tutaj to legalne. Czasem droga biegnie przez podwórka, tak po prostu między domem a stodołą. Żeby zwierzyna się nie rozlazła w płocie montują metalowy przepust na którym samochód robi dzzzit-dzzziut, człowiek też przejdzie a baran nie da rady. Takie konstrukcje trafiają się co chwilę, nikt tutaj nie oddziela pastwiska od drogi bo siatka kosztuje…
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Widok na ostatnim to nie krajobraz tylko obiad. Scampi, panierowane langustynki prosto z morza. Po rekomendacji Tubylców ten bar był punktem obowiązkowym i muszę przyznać że było warto. Nie, nie podam adresu ale to gdzieś na tej trasie, łatwo znaleźć. Do Durness docieramy o zmierzchu, hostel mieści się w dwóch barakach z dykty – w jednym recepcja, kuchnia i salonik, w drugim pokoje i łazienki. Skromnie ale czysto i przede wszystkim w pięknym miejscu. Na łączce nad klifem, z jednej strony plaża a z drugiej jaskinia. W hostelu mimo weekendu oprócz nas jest tylko kilka osób, już po sezonie. Wszyscy zdumieni, że o tej porze roku tak długo nie pada. Chmurzy się, przeciera i znów chmurzy ale ani kropelki.
Obrazek Obrazek

Tak, wiem. Treści mało a zdjęcia do niczego. Zawsze to samo – jak mi się podoba zapominam o aparacie, wracam, zgrywam zdjęcia na kompa, przeglądam i dupa, na setkę może jedno nie boli w oczy.

cdn...

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 17, 2014 9:43 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
piomic napisał(a):
(nie musicie mi wierzyć, ja kiedyś w Rimini nawet pizzę z anchois zamówiłem z ciekawości – nie polecam).

Oi, co jest nie tak z pizzą z anchovies? Zawsze jak we dwoje jesteśmy w Pizzy Hut to zamawiamy wege, plus dodatki w sensie ser, tuńczyka i anchovies :D

piomic napisał(a):
Droga na północ wyspy wije się wzdłuż wybrzeża, czasem prawie po plaży żeby po kilku zakrętach wspiąć się na bazaltowy klif. Trzy domki w kupie robią tu za wioskę, największe miasto (Portree) to ledwie 2500 mieszkańców. Myślałem, że wiem co to zadupie – nie wiedziałem, jutro się dowiem że w porównaniu do Północy to jeszcze jest cywilizacja.


Ano! :mrgreen:

piomic napisał(a):
… ale najlepsze miało się zacząć dopiero za Ullapol. Tym razem nie przegapiłem, mimo że teraz żeby skręcić w lewo skręca się w lewo a nie odwrotnie jak u Rob Roya. Skręciłem i po stu metrach po hamulcach. Single track road. Przecież Insignia się tu nie zmieści, za wąsko… a może jednak? Na znaku zamiast ograniczenia szerokości jest ograniczenie… długości pojazdu! Bez sensu, przecież droga jest dłuższa niż 26 stóp. Po następnych 100m już wiedziałem dlaczego długość. L200 wypełniał całą mijankę przytulony do zbocza, koniec jego przyczepy wystawał na środek. I weź go omiń, kołami nad Lochem albo urwij lusterko. Po kilku kilometrach mijanki przestają robić na mnie wrażenie, do wieczora takie numery będę robił z zawiązanymi oczami.


I o to chodzi :D

Czekam na cdn.!

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 25, 2014 3:15 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1499
Lokalizacja: W-wa
piomic napisał(a):
cdn...
hola! napisałeś to już z 10 dni temu :P

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 25, 2014 7:02 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4468
Lokalizacja: GEKONY
Lubię to!

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N paź 26, 2014 10:08 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N paź 23, 2005 9:18 pm
Posty: 2110
e tam... zdjęcia naprawdę ładne :) kraina też ciekawa :wink:

tyle może że nie ma tam gór z prawdziwego zdarzenia... ( >2 tys.m.) :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt paź 28, 2014 12:56 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Zarobiony jestem...
Obrazek

Jakub napisał(a):
zdjęcia naprawdę ładne

Wazelina nie przyspieszy, chcę przynajmniej skończyć objazd północy, stolica może zaczekać następny miesiąc aż się uleży a myszówa już mi wyszła - irlandzką mam na tapecie, niby blend ale całkiem całkiem. :mrgreen:

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 31, 2014 10:43 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Po śniadanku wbijamy jeszcze do groty Smoo (ostatnie zdjęcia poprzedniego odcinka) stanowiącej ujście naziemnego strumyka od Ołszyna: zamiast konwencjonalnie wpadać deltą czy lejkiem znika w dziurze kilkadziesiąt metrów od brzegu tworząc wodospad (dziś mizerny – nie pada od tygodnia) wewnątrz jaskini otwartej od strony klifu. Nie musimy się spieszyć, wprawdzie na dziś też zaplanowane 6h jazdy ale w dużej części po szerszych, mniej pokręconych drogach więc powinniśmy być na miejscu o rozsądnej porze. Jest pięknie, słonecznie ale widoczność słaba – horyzont ginie we mgle, widoki mimo wszystko powalające. Droga wije się wzdłuż wybrzeża obrysowując głęboko wcięte zatoczki, większość mniejszych wypełniają plaże. Po drugiej stronie teren lekko pagórkowaty z niknącymi w chmurach górami na horyzoncie. Próbowałem robić małym Olkiem z polarem na nakładce ale chyba i tak lepsze wyszły z telefonu (te bardziej panoramiczne ale nie klejone panoramy).
Obrazek Obrazek Obrazek

Jeśli dobrze rozszyfrowałem mapę ten w czapeczce z chmury to Ben Hope, najdalej na północ wysunięty munros. Kolejną zatokę przecinamy po skrzyżowaniu grobli z mostem i wjeżdżamy do krainy absurdu. Kolejno: Język, Dom Języka, Nosojęzyk, Zimne Plecki i Biedny Domek, na dokładkę drogowskaz w lewo na Mdłego i Czaszeczkę… Mają fantazję w nazewnictwie. Chyba niedaleko za Poor House zaczęliśmy wyprzedzać rowerzystów. Nic dziwnego, pogoda ładna, niedziela – w sam raz na rower. Ale cykliści zaczęli się zagęszczać w pary i kilkuosobowe grupki. Single Track Road, znaczy roweru też się nie da wyprzedzić poza mijanką o ile nie jest zajęta przez samochód jadący z przeciwka. Pięknie. Kiedy przed Achnabourin pojawił się drugi pas (a jakże, zastawiony kolejką samochodów nie mogących wjechać na zwężkę zajętą przez cyklistów) jechałem już w środku peletonu. W Bettyhill planowałem postój na papu i spacer po plaży (ładna jest, widziałem na googlu) ale właśnie mi się udało wyprzedzić jakieś 30-40 rowerów, nie mogę teraz stanąć bo mnie dojdą. Odskoczymy od nich dalej i się zatrzymamy. No niekoniecznie. Okazało się, że to co brałem za peleton było ogonem maruderów charytatywnego wyścigu kolarskiego. Dalszej drogi nie pamiętam. Wyprzedzanie grup i grupek, strome podjazdy 2km/h za sapiącym tłuściochem na dwóch kółkach, wciskanie się na chama w środek peletonu żeby przepuścić ruch z przeciwka, hamowanie za kolarzem, który nagle postanowił się zatrzymać albo wyjechał na przeciwną stronę żeby sobie zrobić focię w locie… Nie wiem ile razy się cieszyliśmy, że to już koniec a za zakrętem pokazywała się następna grupka, przed nią ucieczka i wysunięty lider, chwila przerwy i od nowa. Chyba zaczynam rozumieć miłość do jednośladów w wykonaniu Clarksona. W każdym razie do Thurso dojechaliśmy już bez rowerów (poskręcały gdzieś w boczne, jeszcze o nich będzie) a na plażę wbiliśmy w Castletown.
Obrazek

Później już na spokojnie (przecież rowerzy sobie poszli) w stronę pierwszego większego (taa… większego – 300 mieszkańców) celu na dziś – John o’Groats, oficjalnego końca Wielkiej Brytanii. Po drodze nie spotkaliśmy już ani jednego cyklisty co troszkę uśpiło naszą czujność, ale zaniepokoiły mnie nieco potężne prowizoryczne parkingi na polach przy drodze z wioski do portu. Niestety, dmuchane bramy nad drogą i reklamy na poboczach nie pozostawiały złudzeń: to tu jest meta, po prostu na końcówce nie jechali główną tylko różnymi wersjami bocznych żeby zróżnicować dystanse dla poszczególnych kategorii. Jeśli dopadnie nas tutaj pierwszy peletonik nie wyjedziemy do wieczora, aż ostatni maruderzy dotrą do finiszu. Biegiem pod tablicę na szybkie foto i do wozu, trzeba uciekać! Jakby na potwierdzenie linię mety przejeżdża pierwszy zawodnik co przyspiesza nasze ruchy. Mieliśmy jeszcze coś zjeść i skoczyć pod latarnię stanowiącą rzeczywisty koniec wyspy ale w tej sytuacji wolałem nie ryzykować plażowania do wieczora.
Obrazek

Lecimy na południe – w stronę cywilizacji. Niestety w Szkocji cywilizacja niekoniecznie oznacza jedzenie, zwłaszcza w niedzielę. Gdyby ktoś się wybierał w te okolice musi się nastawić na ewentualne głodowanie albo nosić żarełko ze sobą bo do takich perełek kulinarnych jak ta wczorajsza przypadkiem raczej się nie trafi. My mieliśmy kabanosy (a jakże, z Polski) więc zrobiliśmy z nich użytek na kamiennym murku jakiegoś pastwiska z widokiem.
Obrazek

Dalej już coraz szerzej, miejscowa ekspresówka to coś w standardzie starej E7: po jednym pasie na kierunek i jakieś tam pobocza ale mimo narastającego ruchu jedzie się zadziwiająco płynnie. Wszyscy lecą w okolicy limitu, nikt się nie przepycha ale też nie wlecze się 50 (znaczy po tutejszemu 30 – mil). Nie ma akcji odbieram telefon to zwolnię a wy mi możecie skoczyć, praktycznie cały czas można używać tempomatu (u nas trudne nawet na autostradach), mam wrażenie że cała kolumna kilkunastu pojazdów (w tym ciężarówki) ma ustawione na kompie 58mph (dozwolone 60) bo odległość od poprzednika nie zmienia się nawet o metr na kilkudziesięciu milach. Muszę przyznać że w dziedzinie sztuki jazdy jesteśmy za nimi kilkadziesiąt lat do tyłu – w sumie nie dziwne, masowa motoryzacja u nas zaczęła się w epoce Malucha, a tak naprawdę dopiero po otwarciu granic, jeszcze trochę potrwa zanim nauczymy się myśleć za kółkiem. Myśleć nie tylko o sobie.
Obrazek

Celem na dziś jest Inverness – miasto z bogatą historią i szkaradnym (de gustibus…) stylizowanym na stary zamkiem dobudowanym chyba w XIX wieku. Zaczyna się tu Kanał Kaledoński – droga wodna łącząca wschodnie i zachodnie wybrzeże Szkocji systemem śluz i kanałów pomiędzy naturalnymi jeziorami, jego drugi koniec to Schody Neptuna niedaleko Fort William (przebiega przy nich droga do Glenfinnan z dnia drugiego). Pokazało się słońce ale już widać cirrusy na niebie – pogoda się zje… psuje,Czesio krzyczy że godzina i sześdziesiont minut do cela – znaczy będziemy na 16:30. Wcześnie. Trzeba to wykorzystać. Jak się popatrzy na w/w kanał tworzą go trzy jeziora a największe z nich nazywa się… Tak, tak – mieszkanie mamy przy wylotówce a najbardziej przereklamowana atrakcja turystyczna Szkocji leży tuż za rogatkami. Nie planowaliśmy tam zaglądać ale los tak chciał, prawdopodobnie ostatni pogodny wieczór i zaoszczędzony dzięki ucieczce przed rowerami czas to Znak którego nie można lekceważyć.
Obrazek Obrazek

Jezioro jak jezioro – nic specjalnego (na północy to były jeziora…), ruiny nad nim owszem, niczego sobie, ale 10 funtów za wejście to leciutka przesada. Jak będziecie w pobliżu można zobaczyć, jeśli musicie nadłożyć więcej niż 30km – już nie warto, lepiej poświęcić ten czas na kawę, leżenie na łące albo inną pożyteczną czynność. Nocleg na dziś to pensjonacik w samym centrum miasta, w kamieniczce jednej z wielu niemal identycznych ciągnących się szeregiem wzdłuż całej uliczki – nawet fajnie to wygląda, zobaczcie sami żółtym ludzikiem na końcu trasy z mapy dnia.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt paź 31, 2014 8:18 pm 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt wrz 02, 2014 7:06 pm
Posty: 699
Lokalizacja: Llanfairpwllgwyngyllgogerychwy- rndrobwllllantysiliogogogoch
piomic napisał(a):
Jakub napisał(a):
zdjęcia naprawdę ładne

Wazelina nie przyspieszy,
Rzuca się w oczy brak datownika! ;)

_________________
Zob za zob, glavo za glavo,
Zob za zob, na divjo zabavo!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So lis 01, 2014 1:20 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Śr maja 09, 2007 8:09 pm
Posty: 2957
Lokalizacja: Kraków
piomic napisał(a):
Zarobiony jestem...
Obrazek

Co tam masz dobrego w banlonikach? :)

_________________
Keep calm and carry on.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 02, 2014 10:12 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Ty się lepiej zainteresuj wiaderkiem (niebieska pokrywka między balonami a młynkiem) - cukier resztki spirytu z wiśni wyciąga, móld się żeby zdążył do grudnia...

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lis 13, 2014 8:11 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt sie 29, 2006 6:58 pm
Posty: 690
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Obłędnie.

Juz wiem, kogo bede meczyl przygotowujac wyprawe na Skye :D


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz lis 13, 2014 10:58 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Śr maja 09, 2007 8:09 pm
Posty: 2957
Lokalizacja: Kraków
piomic napisał(a):
Ty się lepiej zainteresuj wiaderkiem (niebieska pokrywka między balonami a młynkiem) - cukier resztki spirytu z wiśni wyciąga, móld się żeby zdążył do grudnia...

No to zapowiada się ciekawie, Ja póki co mam do wyboru jabłko, truskawkę i malinę, ale może uda mi się winogronko zlać :mrgreen:

_________________
Keep calm and carry on.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt lis 14, 2014 11:19 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Następnego dnia pogoda wraca do miejscowej normy. Jest mgliście i wilgotno, co chwilę mży lub pada. Ale nie szkodzi, plan na dziś do zrealizowania nie wymaga znakomitej pogody. Zaglądamy na Culloden Moor gdzie Bonnie Prince Charlie (tak, tak – dobrze kojarzycie, wnuk Jana III, ten sam który lądował w Glenfinnan) w 1746 według oficjalnej (angielskiej) wersji wydarzeń dostał bęcki od wojsk rządowych bo mu się armia za żarciem rozlazła a to co się nie rozlazło puścił do szarży na armaty środkiem bagniska. Część historyków sięga głębiej, do niesubordynacji części dowódców która przez brak komunikacji pomiędzy oddziałami rozłożyła śmiały plan nocnego ataku z zaskoczenia na obóz Anglików. Przy okazji łomot zebrała też publiczność – okoliczni mieszkańcy zeszli się popatrzeć na bitwę a Anglicy nie potrafiąc odróżnić uciekających wojsk od cywilów wyrżnęli jednych i drugich. Zaczął się czas terroru Cumberlanda, do górali z bronią strzelano bez ostrzeżenia, za noszenie kiltu groziło zesłanie na plantację bawełny a ziemię w większości przejęli spekulanci z nizin. Aresztowanych oficerów skazano oczywiście na śmierć, sentencja wyroku doprawdy budzi uznanie dla pomysłowości sądu:
Cytuj:
Niech poszczególni więźniowie powrócą do więzień, z których przybyli; a stamtąd mają być zaprowadzeni na miejsce straceń; a gdy tam przyjdą, mają być każdy osobno, powieszeni za szyję, lecz nie na śmierć, gdyż mają być odcięci jeszcze żywi; następnie trzewia mają im być wydarte i spalone przed ich obliczem; następnie ich głowy mają być oddzielone od ich ciał, a te ciała, każde osobno, podzielone na cztery ćwierci; te zaś muszą być do dyspozycji Króla.
Sam Karol uszedł z życiem i przez cztery miesiące ukrywał się na Wyżynach korzystając z pomocy górali (raz nawet pewna Flora z okazji rewizji domu przebrała go za pokojówkę) po czym zbiegł na kontynent. Nikt go nie wydał pomimo że za jego głowę oferowano 30000 funtów – w owych czasach ogromny majątek. Zmarł na wygnaniu w Rzymie rok przed wybuchem rewolucji francuskiej, jego grobowiec potajemnie ufundowany przez króla Jerzego III stoi w katedrze Św. Piotra.
Obrazek Obrazek

Tuż obok Culloden znajduje się Calva Cairns – cmentarz z epoki brązu, takie niby nic ale pod klimatycznymi drzewami, dalej lecimy pod kolejnym wiaduktem kolejowym (zdjęć brak, linia kolejowa otacza w/w obiekty od wschodu, jego cień fajnie widać na googlu) do Fort George, the mightiest artillery fortification in Britain, if not Europe. Powstanie fortu bezpośrednio wiąże się z powstaniami jakobitów (zwolenników Jakuba – „króla za morzem”), zbudowano go na polecenie króla Jerzego II po wyżej wspomnianej bitwie żeby zabezpieczyć się przed kolejnymi zrywami. Jednocześnie jego położenie (warto rzucić okiem z satelity, robi wrażenie) na cyplu wcinającym się głęboko w zatokę pozwalało całkowicie zablokować dostęp do portu w Inverness. Fort jest nadal używany jako koszary – stacjonuje tam Black Watch, wojsko z czerwonymi pomponami na beretach. Kolejne punkty to zamieniona w muzeum nieczynna od 1983r destylarnia Dallas Dhu w Forres oraz ruiny pałacu biskupiego i katedry w Elgin. Z katedry po pożarze zostały dwie dobrze zachowane wieże, część prezbiterium i oktagonalna boczna kapliczka. Interesująca jest też kamienna tablica datowana grubo przed dotarciem na te tereny chrześcijaństwa z wyrzeźbionym pomiędzy piktyjskimi symbolami półtorametrowym krzyżem. Co on oznaczał? Nie wiadomo, zdania uczonych są podzielone.
Obrazek Obrazek

Z Elgin lecimy na południe, do Doliny Jeleni – po tutejszemu Glenfiddich. Tak, tak – TO Glenfiddich. Już na parkingu czuć, że to nie muzeum, to miejsce żyje. A na pewno żyją jego pracownicy – mikroskopijne grzybki pracowicie przerabiające jęczmień na ambrozję. Przy wejściu na teren wytwórni sklepik. Taki malutki, wielkości Lidla. Mają wszystko: koszulki, polówki, sweterki, szaliczki, krawaty, czapki, czapeczki, kurteczki, obrusy, firanki, kieliszki, karafki, dzbanki, torebki, plecaki, książeczki dla dzieci… Wszystko z firmowym jeleniem za słoną kasę. No i oczywiście Produkt w różnych postaciach – w dżemiku, cukierkach, ciasteczkach i przede wszystkim w butelkach różnej wielkości i kształtu. Najtańsze szczeniaczki 12-letniego cienkusza już za kilka funciaków, nam w oko wpadła troszkę starsza wersja:
Obrazek
Niestety zakup poskutkował koniecznością drastycznego obniżenia standardu kwater…
Obrazek

Na nocleg wbijamy do Tomintoul, jeśli coś można nazwać dziurą zabitą dechami to na pewno tą mieścinę. Wygląda jakby jeszcze wczoraj po głównej (praktycznie jedynej, reszta to atrapy) ulicy przechadzał się Gary Cooper z coltami przy pasie. Przy kwadratowym skwerku w centrum stoją trzy hoteliki, poczta, pub, pizzeria i informacja turystyczna. Sklepy już zamknięte (do 16 były), cukiernię właśnie zamykają, pub jeszcze zamknięty, poczty w ogóle dziś nie otwierali… Parkuję przed hotelem (koniec trasy z mapki dnia stoi dokładnie przed hotelem, użyj żółtego ludzika żeby poczuć klimat miejsca), wąski wysoki hall w ciężkiej, ciemnej boazerii z wijącymi się po ścianach schodami robi wrażenie jak wyjęty z Hitchcock’a, obrazu całości dopełnia zombie siedzący za kontuarem. Nie, nie ma zielonej skóry i mózgu na wierzchu. Tłusty nastolatek siedzi tu chyba za karę, jest wyraźnie oburzony że musi zdjąć słuchawki i odstawić laptopa z grą żeby przywitać gości za to właściciel którego zawołał z baru (nie, nie pił – obsługiwał) przesympatyczny. Nieodparcie przypominał mi jednego użytkownika tego forum, podobny wzrost, waga, morda, zachowanie – wypisz wymaluj Łukasz T.

Rano pogoda praktycznie bez zmian, różnica wynika tylko z ukształtowania terenu – w dolinach słonecznie, wyżej mgła i deszcz. Przecinamy Cairngormsy, podobno piękne widokowo – niestety chmury kiszące się na wszystkim co wystaje powyżej średniej nie pozwoliły nam tego ocenić. W kilku miejscach przecinamy ośrodki narciarskie, stoki wyglądają całkiem nieźle ale mają jedną wadę (tą samą co większość u nas) – deficyt długości. Po drodze wbijamy do zamku Corgarff (taa… zamku – Cyganie w Rumunii lepsze stawiają), traf chciał że akurat tego dnia miała się tam odbywać impreza z żołnierzami-przebierańcami. Jakoś mnie nie dziwi że celebrują pobyt angielskich wojsk okupacyjnych, to jakby w Warszawie zrobić akcję z gestapowcami na Pawiaku. Zamek może jest i kiepski (kto nie wierzy zdjęcie niżej) ale historię ma typową dla okolicy. Zbudowany przez jednego z członków klanu Forbes (tak, ten Forbes) jakoś w połowie XVI wieku jako typowa tutaj wieża mieszkalna z magazynem na poziomie zerowym i mieszkaniem na pięterku nie postał sobie długo. W listopadzie 1571 z Glen Fiddich przybył Adam od Gordonów (konkurencyjny klan) żeby wyłotoszyć Forbesa. Zastał tylko Małgośkę (jego żonę), ta nie otworzyła to ją spalił razem z zamkiem, rodziną i służbą. Razem 27 osób. Później wieżę odbudowano i służyła Szkotom aż do wyżej wymienionej bitwy (tak, tak – tej od Charliego) po której przejął ją angielski garnizon. Pierwsze co zrobili to przebudowali wnętrze (przesuwając stropy z dwóch zrobili trzy piętra) żeby więcej wojska zmieścić a drugie – dobudowali gwiaździsty murek ze strzelnicami żeby nie było tak łatwo podpalić. Jak to było? Historia vitae magistra est?
Obrazek Obrazek Obrazek

Taki mostek jak powyżej wygląda wspaniale ale z boku nie widać tego, co najlepsze. Szerokość to jeden samochód, bez zapasu. Podjeżdżasz (jeśli masz szczęście jak tu to z boku i widzisz czy coś jedzie z naprzeciwka, jeśli nie – w ciemno) i ładujesz się między dwa murki. Oba są bliziutko, wręcz czujesz je przez drzwi (nieważny kufer, brać smarta!). Jedziesz w górę a murki nagle skręcają w dół… Zanim je znów zobaczysz nie masz pewności czy nadal jesteś w osi jezdni i czy z drugiej strony ktoś się nie pojawił. Zaglądamy na chwilę do Ballater (bardzo sympatyczne miasteczko ale bez tego preriowego klimatu Tomintoul) i lecimy na południe, dziś mamy dotrzeć do stolicy.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Po drodze zaglądamy do St. Andrews (niewielkie miasteczko z najstarszym uniwersytetem w Szkocji) na obiad, właśnie mieli inaugurację roku akademickiego – studenci są wszędzie, siedzą nawet na cmentarzu wokół ruin katedry.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Tuż przed Edynburgiem zaczynają się korki, most nad zatoką pozwala obejrzeć stojące obok arcydzieło: most kolejowy. Kiedy powstał w końcówce XIX wieku był najdłuższy na świecie, do dziś jest jednym z najładniejszych. Zdjęć oczywiście nie mam, całą drogę (jakieś 2 100 km w 7 dni) trzymałem fajerę – dziewczyny od początku zapowiedziały że zepsutym samochodem jeździć nie będą. Czesław prowadzi nas przez ścisłe centrum (a jakże, jechałem Royal Mile), szybki wypak na zakazie i lecę na lotnisko oddać opla, tfu, vauxhalla. Wracam autobusem i jestem Wolnym Człowiekiem.
MapaMapa.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 03, 2014 11:29 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Chwilkę mnie nie było, życie…

Wprawdzie najciekawsza część wyjazdu skończyła się wraz z oddaniem rydwanu do europcaru ale to nie znaczy, że później wiało nudą. Pogoda zrobiła się prawie typowa (codziennie mżyło ale nie lało, no i nie wiało) co nam nie przeszkodziło zwiedzić kilku zabytków. Szczerze mogę polecić zamek (nic nowego, każdy przewodnik go poleca), za 16 funtów można łazić cały dzień i jeszcze wszystkiego nie zobaczyć. Warto też obejść go dołem, pod murami. Właściwie to spory kawałek poniżej murów bo stoi na niezłym kawałku skały, jedyna strona od której jest dostęp w poziomie to Old Town z jego główną ulicą – Royal Mile – prowadzącą od pałacu Hollyrood i stojącego przy nim Parlamentu (mówią że piękny, nowoczesny, zbudowany za masakasy z przekroczeniem budżetu z 70 na 430 milionów – jak dla mnie zapyziały gorzej niż dworzec w Koluszkach). Byliśmy na Calton Hill (Edynburg stoi pomiędzy trzema wzgórzami: Castle, Calton i Hollyrood) na którym stoi pomnik Nelsona i coś bardzo Szkockiego: National Monument of Scotland. Obiekt który miał być rekonstrukcją antycznej świątyni ale kasy starczyło tylko na jeden rządek kolumn i tak zostało. Pomnik Nelsona to budynek z wieżą, na wieży jest maszt na którym po południu unosi się kula dokładnie o 13:00 opadająca w dół w momencie wystrzału z jedynego nowego spośród zamkowych dział (widać je na drugim zdjęciu, pod jego lufą Princess Street – oby wasze żony i kochanki nigdy o niej nie usłyszały). Spytacie dlaczego salut armatni nie jest w południe tylko o pierwszej? Odpowiedź jest prosta. I baaardzo szkocka*.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Niedaleko pod Edynburgiem stoi fajna ruina. Chyba pół godziny autobusem albo 15 min pociągiem. Pałac Linlithgow – położony na wcinającym się w jeziorko wzniesieniu niewielki zameczek w którym urodziła się Maria Stuart, Królowa Szkotów. Najbardziej rzuca się w oczy idiotyczny hełm na wieży stojącego obok kościoła (wymysł współczesnych purpuratów, nie pasuje do niczego) ale wrażenie zdecydowanie robi pałac. Niby malutki i w rozsypce ale daje niezłe pojęcie o warunkach i sposobie organizacji życia w tego typu obiektach. Sala balowa z kominkiem swobodnie mieszczącym drużynę piłkarską zajmująca całe wschodnie skrzydło, z przylegającą do niej z jednej strony niewiele mniejszą kaplicą a z drugiej dwupiętrową kuchnią mówi sama za siebie – tu wiedzieli jak się robi imprezki.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Na dzień wyskoczyliśmy do Glasgow. W tym trybie miasta się nie pozna, wiem że jest tam co zwiedzać (chociażby kolekcja Burrela, muzeum chyba nie mające sobie równego na świecie) ale odniosłem wrażenie, że Edynburg stoi na historii, Glasgow – na pieniądzu. Mazio mówi że to niesprawiedliwa ocena i raczej ma rację chociaż jego porównanie że to bardziej jak Kraków i Warszawa u nas (jedyna różnica: Szkoci nie przenieśli stolicy do Glasgow tylko do Londynu) chyba niewiele zmienia. Katedra, najstarszy budynek mieszkalny miasta, ratusz, pomnik Wellingtona z nieodłącznym pachołkiem na głowie, Golden Z (oby wasze żony i kochanki nigdy o niej nie usłyszały!), najtańszy lunch wyjazdu w najstarszym barze w samym centrum (dwa dania z deserem za 5 funtów)… Co jeszcze można w jeden dzień?
Przed wyjazdem znajomi (nie, nie Tubylcy) zachwalali Rosslyn, że koniecznie musimy. No niekoniecznie. Owszem – warto zobaczyć bo ładna, misternie rzeźbiona a w dodatku z polskim przewodnikiem (trafiła się nam na oprowadzanie dziewczyna spod Krakowa) ale to tylko kawałek głównej nawy (w zasadzie samo prezbiterium) szumnie nazywanego katedrą kościółka którego nigdy nie dokończono z typowego tu powodu**. Wystarczy dorobić legendę i już kasa płynie szerokim strumieniem.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Po osobistej rekomendacji Tubylców (Spotkanie Na Szczycie podczas którego została udzielona nie będzie objęte niniejszą relacją) odwiedziliśmy miejsce, którego nie było w planie. National Museum of Scotland. Wprawdzie wiedziałem, że jest takie coś kilka kroków od naszego mieszkanka ale po nazwie sądziłem że to raczej coś jak nasze Muzeum Narodowe – hektary obrazów to nie dla mnie. Nic bardziej mylnego. Można tam siedzieć przez tydzień i się nie nudzić. Coś jak Muzeum Ziemi, Historii Naturalnej, Etnograficzne i jeszcze kilka innych w jednym. Oczywiście za wstęp co łaska do skarbonki.
Ostatniego dnia przed wylotem pogoda zrobiła nam prawdziwy kawał. Od rana nie padało a już przed południem pojawiło się słońce, i to nie byle jakie zamazane tylko pełna lampa. Oczywiście udaliśmy się w jedynym logicznym kierunku, podobnie jak chyba połowa mieszkańców miasta. Na trawnikach parku Holyrood pojawiły się tłumy – spacerowicze, biegacze, pieskoprowadzacze, japiszony z kurtkami przewieszonymi przez laptopy… Namierzyliśmy nawet objazdową lodziarnię.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Chyba czas na małe podsumowanie.
Czy się podobało? Tak, dużo bardziej niż się spodziewaliśmy.
Czy tu wrócę? Nie wiem. Niby Świat jest wielki a życie krótkie ale chętnie bym zobaczył z bliska Ben Hope’a i Quinag, zajrzał na Orkady i Hebrydy, powłóczył się po Cairngormsach i wpadł na hamburgera do sobowtóra Łukasza… Swoją drogą gdyby ktoś trafił do Tomintoul: przy The Square jest hotel Richmond (od skwerku) z pubem i longue barem*** (od Main St.). Warto tam iść na głodnego. Dają zajebiste hamburgery za darmo – pod warunkiem wygrania Challenge Tomintoul. Wystarczy zjeść całą porcję TripleBurgera. Znaczy potrójne mięcho w potrójnej bułce na półmisku frytek, sosów i sałatek. Lista zwycięzców wisi nad kominkiem, to tylko kilka nazwisk. Jeśli się nie uda trzeba zapłacić ale jest gratisowa nagroda pocieszenia – duże lody.
Jak już jestem przy wyżerce niedawno córka przy stole wypaliła tam to by było warto lecieć na weekend żeby jechać do Altandhu na scampi…

No i na koniec najważniejsze: chętnie znów bym zobaczył Szkockie Mordy, może nie tylko w mieście? Bez Waszej pomocy to by się tak nie ułożyło – pewnie byśmy gnili większość czasu w mieście, może z jakimś wypadem ale nie dalej niż do Loch Ness.


Pikasa z lokalizacją


* w południe trzebaby strzelić 12 razy a naboje kosztują…
** jak z pomnikiem, piniondze się skończyli.
*** w Szkocji prawo zabrania nieletnim przebywania w pubach (ma to sens – możesz rwać laski nie obawiając się że trafisz nieletnią) więc zwykle wydzielają salę „longue” albo „family” żeby nie tracić klientów.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Ostatnio edytowano Wt sty 24, 2017 4:02 pm przez piomic, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 09, 2014 12:50 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
piomic napisał(a):
No i na koniec najważniejsze: chętnie znów bym zobaczył Szkockie Mordy, może nie tylko w mieście?


Pomysł z Orkadami/Szetlandami, jakkolwiek rzucony przy procentach, nie był od czapy. Trzeba temat przemyśleć, jak dla mnie byłoby super!

Cytuj:
Bez Waszej pomocy to by się tak nie ułożyło – pewnie byśmy gnili większość czasu w mieście, może z jakimś wypadem ale nie dalej niż do Loch Ness.


Dzięx :) No i korespondowanie z człowiekiem ogarniętym który ma swoje własne (dobre!) koncepcje i mnóstwo inicjatywy było fajnym doświadczeniem. Bardzo się cieszę że namówiliśmy Was na daleką północ, jesteście teraz trochę hipsterami ;P

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 10, 2014 2:17 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
No chodzi mi coś takiego po głowie ale póki co nic dziewczynom nie mówię...
Niedawno skończyłem czytać książkę o dziejach unii angielsko-szkockiej (a jakże, znalazłem po polsku) - ten Bonnie Prince Charlie to był niezły kozak... Jakby mu Szkoci pozwolili działać to niewykluczone, że dziś Anglicy organizowali by referendum dotyczące odłączenia od Szkocji. Gość wygrywał bitwy bo prowadził wojsko niezgodnie z ówczesną sztuką wojenną. Pod Prestopas Anglicy spodziewali się ataku wprost, obszedł od boku i zamiast maszerować dostojnie rzucił górali biegiem. Ani jedna armata nie zdążyła wystrzelić, wygrał bitwę w 8 minut. Londyn miał praktycznie zdobyty, bez obrony ale generalicja bała się atakować. Manchester zdobył oddział składający się z 3 osób: sierżanta, dobosza i markietanki. Prze-UJ był z niego.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt gru 23, 2014 9:59 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lip 23, 2008 8:51 am
Posty: 3860
Lokalizacja: Bathgate/Wawa
piomic napisał(a):
Obrazek


Dziwnie mi się patrzy na to zdjęcie... mega jatka wczoraj miała miejsce, dokładnie w tym punkcie miasta

http://www.bbc.co.uk/news/uk-scotland-glasgow-west-30583678

No i we wszystkich reportażach ten pomnik z pachołkiem na łbie :roll:

_________________
[https://wordpress.com/view/3000stop.home.blog]239, zostało 43[/url]


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr gru 24, 2014 10:25 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N mar 13, 2005 4:25 pm
Posty: 9935
Lokalizacja: niedaleko Wąchocka
Tak, słyszałem w wiadomościach.
Z mapki w linku wynika, że przywalił w kant budynku jakoś w miejscu czerwonej furgonetki ze zdjęcia.

_________________
Pamiętasz co obiecywała?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 24 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL