Opisywałem kiedyś jak Strzępek znalazł się w naszym życiu. Teraz opiszę jak z niego zniknął.
W piękną ciepłą słoneczną sobotę wybraliśmy się na standardową jednodniową wycieczkę w Beskid Wyspowy. Towarzyszyła nam koleżanka - Monika z Krakowa, z którą 5 lat temu byliśmy w Bieszczadach, kiedy Strzępek się do nas przyplątał. Drugi pies, z którym zwykle chodzimy (Junior), tym razem został w domu, gdyż po wycieczce mieliśmy w planach zanocować u Moniki i trochę poimprezować.
Rozpoczęliśmy w Wiśniowej, skąd bezszlakowo, ale drogami poszliśmy na Księżą Górę.
Północne rejony Beskidu Wyspowego są bardzo przyjemne. Otwarte rolnicze przestrzenie, niezbyt długie i niezbyt strome podejścia. Sielanka. Tu widok na Wierzbanowską Górę i Lubomir.
Czyżby jesień?
W końcu wrzesień
Na Księżej Górze stwierdzamy brak wieży widokowej. Zostało po niej tylko kilka spróchniałych desek. Ostatni raz byliśmy na niej 4 lata temu.
Odpoczywamy w słoneczku, które przełamało chłodny poranek. Strzępek leży sobie spokojnie, wygląda na zadowolonego.
Ruszamy dalej w kierunku Grodziska. Szlak wiedzie grzbietem, lasem. Jest sielankowo, ludzie zbierają grzyby, my też trafiamy na kilka prawdziwków.
Miejscami otwierają się widoki. Tutaj Łysina i Kamiennik. Przez Kamiennik mieliśmy tego dnia wracać, droga jeszcze przed nami daleka.
Schodzimy z Grodziska do Poznachowic Górnych i dalej w kierunku Czasławia. Jest tutaj co prawda szlak niebieski, ale idzie cały czas asfaltem. Wybieramy więc przejście na przełaj polami, jako ładniejsze i ciekawsze. Na zdjęciu po drugiej stronie doliny widać szczyt Glichowiec, na który idziemy.
Przechodzimy wpław Krzyworzekę, która niedawno po ulewach pozrywała kilka mostów i uszkodziła dość ruchliwą drogę wojewódzką Dobczyce - Kasina. Następnie przecinamy ową drogę i wchodzimy w małą dolinkę po drugiej stronie. Mamy w planach dojść z powrotem do niebieskiego szlaku. Dnem dolinki płynie mały potoczek. W nim Strzępek po raz ostatni schłodził się i tam zrobiłem mu ostatnie zdjęcie.
Tuż za potokiem wyszliśmy na tyły łąki, gdzie miejscowy gospodarz kosił trawę. Widać było, że to w zasadzie tyły jego ogródka przydomowego, więc zagadałem jak tu iść na Glichowiec, choć przecież doskonale wiedziałem jak. Gospodarz powiedział, że albo możemy przejść mu przez ogródek do polnej drogi i dalej już za drogą... albo ścieżką wzdłuż strumyka i tam też się wyjdzie do tej drogi. Pomyślałem wtedy, że Ukochana pewnie wolałaby przez ogródek do drogi, bo przy strumyku wszystko było mocno pozarastane. Zapytałem dziewczyn jak wolą iść... Monika odpowiedziała, że przy strumyku i poszliśmy. Po kilkunastu metrach Strzępek wystrzelił w chaszcze prawdopodobnie za sarną, jak to miał w zwyczaju narobił przy tym sporo hałasu cienko poszczekując, aż sobie pomyślałem, że wstydu nam narobił. Przeszliśmy jeszcze kawałek i przy ścieżce odbijającej od strumyka zaproponowałem na niego poczekać, żeby się z nami nie minął, była godzina 14:30. Jakoś dziwnie długo nie wracał. Po 5 minutach zacząłem krążyć po okolicy i go nawoływać. Minął kwadrans. Najpierw byłem zły, bo nie mieliśmy za wiele czasu, a ten dureń się gdzieś zapodział. Dziewczyny czekały przy strumyku, a ja obszedłem zbocza dolinki, ciągle gwiżdżąc i pytając ludzi, którzy pracowali w polach czy go nie widzieli. Tylko jedni najbliżsi słyszeli jak coś goniło i szczekało, nikt inny go nie widział. Minęła godzina... nie byłem już zły, tylko mocno zaniepokojony. Przeszedłem z kilometr wzdłuż strumyka i zrobiłem kolejne większe koło po okolicy, pytając w kilku domach. Jedyne co widziałem to naprawdę sporo saren. Pomyślałem, że Strzępkowi pewnie tak się tu podoba, że nie chce wracać.
Minęły 2 godziny. Uzgodniłem z dziewczynami, że ja wracam do Wiśniowej po auto, Ukochana szuka go na miejscu, a Monika czeka przy strumyku. Do Wiśniowej cały czas biegłem. Jak dotarłem do auta to podjechałem jeszcze dokąd sięgała droga asfaltowa pod Księżą Górę i do Poznachowic Górnych pod Grodzisko, tak na wszelki wypadek. W końcu wróciłem do dziewczyn i zrobiłem jeszcze jedno bardziej obszerne kółko w okolicach dolinki ze strumykiem, dochodząc do jej końca nad miejscowością Glichów. Strzępek przepadł.
Była 19:00. Postanowiliśmy wrócić do auta. Zapytałem w jeszcze jednym domu, obok którego przechodziłem tego dnia kilka razy, ale pani, która kręciła się po podwórku za każdym razem znikała jakby mnie unikając. Tym razem zacząłem nawoływać ją z daleka i jak wyjaśniłem o co chodzi to okazało się, że trochę się bała widząc obcych kręcących się po okolicy, a Strzępka widziała ok 15:00, przyszedł do jej suczki, posiedział chwilę i odszedł w stronę Wiśniowej.
Wsiedliśmy więc do auta i pojechaliśmy do Wiśniowej. Myślałem, że może Strzępek jakoś minął się z nami i wraca po śladach w miejsce skąd zaczęła się wycieczka. Wydawało się to nieprawdopodobne, przecież tyle się za nim nagwizdałem, jak to mogliśmy się minąć, ale tłumaczyłem sobie, że zagłuszyły mnie pracujące w polu traktory i jakoś się zdezorientował, a teraz wraca. W Wisniowej go nie było. Podjechaliśmy pod Księżą Górę, było już prawie ciemno. Stwierdziłem, że przejdę się lasem w stronę Grodziska wychodząc mu naprzeciw, a nuż się spotkamy. Doszedłem na Grodzisko, zszedłem do Poznachowic Górnych, zszedłem bezszlakowo do Czasławia, tak jak szliśmy wcześniej tego dnia, czyli powtórzyłem całą trasę. Dziewczyny najpierw czekały na mnie pod Księżą Górą w aucie, a potem Ukochana podjechała do Czasławia. Na koniec zaszedłem jeszcze do sklepu w Czasławiu i tam był rolnik popijający piwko po pracy i powiedział, że widział Strzępka ok 18:00 jak zbiegał w kierunku strumyka gdzie na niego czekaliśmy. Ukochana pytała go o Strzępka jakoś godzinę wcześniej. Podjechaliśmy więc jeszcze raz w to miejsce, ale Strzępka nie było. Przywiązałem do drzewa swoją przepoconą koszulkę, żeby go zwabiła i w bardzo złych nastrojach wróciliśmy do Krakowa do Moniki.
Było koło północy, zjedliśmy przygotowane na imprezę leczo i padliśmy spać. W nocy śnił mi się Strzępek, potem leżałem długo nie mogąc już zmrużyć oka. W niedzielę rano całą trójką szukaliśmy Strzępka dalej. Zaczęliśmy od miejsca gdzie się zgubił i gdzie czekała na niego moja koszulka.
Przeszedłem się jeszcze raz po okolicznych domach. Większość ludzi już kojarzyła, że szukamy psa. Potem wzdłuż doliny ze strumykiem, ja jedną stroną, dziewczyny drugą. W pewnym momencie zadzwoniła Ukochana, że dostała telefon, że Strzępek był widziany przed godziną w Poznachowicach Dolnych. Pojechaliśmy tam szybko i znaleźliśmy dwie osoby, które go widziały. Opisały dokładnie jego zachowanie, że wyglądał jakby czegoś szukał, zszedł z pobliskiego pagórka Działy, długo leżał w trawie i odpoczywał, potem leżał przy drodze i patrzył na auta. Zaczęliśmy przeszukiwać okolicę, a tu kolejny telefon, że Strzępek jest w Wiśniowej przy cmentarzu, czyli tam gdzie poprzedniego dnia zaczęliśmy wycieczkę. Więc pędzimy, ale na miejscu nikt go nie widział. Uznajemy, że Strzępek błąka się po okolicy i nas szuka.
Wracamy jeszcze raz na miejsce gdzie się zgubił, robimy jeszcze jedną rundkę po domach. Ukochana znajduje bardzo podobnego psa o imieniu Helmut, no ale Helmut zdecydowanie nie jest Strzępkiem. Następnie jedziemy do Poznachowic Górnych i dziewczyny idą jeszcze raz trasę przez Grodzisko i Księżą Górę do Wiśniowej, a ja idę z Poznachowic Górnych do Czasławia i potem po drugiej stronie drogi przez miejscowość Glichów i pagórek Działy do Poznachowic Dolnych, a stamtąd bezszlakowo do Poznachowic Górnych wracam do auta.
A niedziela była piękna... płaski pagórek Działy i wodok w stronę Księżej Góry i Cietnia.
Albo taki w stronę Grodziska.
A jak zobaczyłem taką "tapetę" na lekkim podejściu do Poznachowic Górnych, to stwierdziłem, że Strzępek byłby idiotą, jakby chciał wrócić do Jaworzna, kiedy tu ma takie tereny.
Dalsze poszukiwania odbywały się wzdłuż drogi. Dziewczyny szły od strony Wiśniowej zagadując każdego, pokazując zdjęcie i wręczając namiary z telefonem. A ja to samo robiłem od strony Czasławia, tylko że co chwilę wracałem się po auto i podjeżdżałem kilkaset metrów. Spotkałem Helmuta na spacerze z właścicielami. Naprawdę bardzo podobny. Przed Poznachowicami Dolnymi dwie osoby widziały niezależnie Strzepka około 18:00 w sobotę... czyli w czasie kiedy rolnik z piwem ze sklepu widział go tam gdzie się zgubił... czyżby zdolność bilokacji? Od jednego gościa dowiedziałem się, że Strzępek porwał królika z klatki jego znajomego kilka domów dalej. Pojechałem do owego znajomego, pokazałem zdjęcie w aparacie, no tak... rozpoznał, że ten pies od 2 tygodni mu poluje na króliki. Tłumaczę, że zgubił się wczoraj, pokazuję inne zdjęcie, na którym widać skalę porównawczą jego wielkości, gość stwierdza, że to jednak nie Strzępek, bo tamten jest duży jak wilczur. Takich fałszywych tropów było coraz więcej.
Robiliśmy co się dało do zmroku. Na koniec wróciliśmy po raz n-ty nad strumyk gdzie się zgubił. Po raz n-ty pani, która widziała go o 15:00 poprzedniego dnia wyszła do nas pytając o wieści i przepraszała, że go jakoś nie zatrzymała przy sobie.
Odwieźliśmy Monikę do Krakowa i wróciliśmy do Jaworzna. Plan był taki, że w poniedziałek podrukuję ogłoszenia w pracy, może nawet zwolnię się godzinkę wcześniej i podjadę je porozklejać. W nocy znowu śnił mi się Strzępek, ale tak realnie, że kiedy się obudziłem czułem ogromną radość, że się znalazł, dopiero po dłuższej chwili zdałem sobie sprawę, że to był sen. Rano praca była dla mnie najmniej ważną rzeczą w życiu. Zadzwoniłem do szefa i powiedziałem: "Grzegorzu, piękny dzień się zapowiada, mogę nie przychodzić dzisiaj do pracy?". Szef trochę zdziwiony odpowiedział, że "no dobra".
Zrobiłem ogłoszenie, wydrukowaliśmy u Ukochanej w pracy i pojechałem na ciąg dalszy poszukiwań.
Kiedy jeszcze byłem w drodze zadzwoniła znajoma pani (ta, która widziała go w sobotę o 15:00). Powiedziała, że przyszedł znowu pod jej dom, dała mu jeść szyneczki. Zapytałem czy ma obrożę. Odpowiedziała, że ma czerwoną obrożę. Czyli Strzępek na pewno! Pytam, czy ma identyfikator przy obroży... nie miał... ale ma napisane na obroży Helmut. Tłumaczę, że to pies miejscowy. Masakra, popłakałem się.
Cały poniedziałek rozlepiałem ogłoszenia, rozmawiałem z ludźmi z setkami ludzi. Miejsce przy strumyku odwiedzałem regularnie co kilka godzin. Zauważyłem, że ludzie ogólnie są porządni. Kilku przejęło się losem Strzępka naprawdę mocno, np. pani Anna - nauczycielka z Glichowa i inni, których imion nie poznałem. Zdecydowana większość ludzi okazywała spore zainteresowanie i współczucie. Wiele razy zdarzało się, że już słyszeli o kimś kto szuka psa, bo mówił im ktoś z rodziny. Wiadomo jak to jest na takich wioskach, pełno krewnych i znajomych. Rzadko się zdarzało, że ktoś tylko szybko spojrzał i powiedział "nie", w domyśle "daj mi spokój". A z reakcją zdecydowanie negatywną spotkałem się tylko jeden raz. Jakaś kobieta sprzezywała mnie, że jej wlazłem na podwórko.
Przy ostatnich odwiedzinach przy strumyku zrobiłem jedyną tego dnia fotkę. Księżyc nad Grodziskiem. Coś mi mówiło, że Strzępek już się może nie odnaleźć
Po powrocie do domu dałem jeszcze informacje na forach i padłem spać, byłem zmęczony.
Wtorek to straszny dzień.
Siedzę nieprzytomny w pracy, rozgłaszam gdzie się da informację o Strzępku i ciągle dostaję mnóstwo telefonów, że ktoś go widział, że Strzępek jest to tu to tam. Ukochana ma to samo. Wymieniamy tylko info na GG. Sam już nie wiem, czy mam jechać na miejsce, czy czekać aż będzie jakiś sprawdzony sygnał.
W pewnym momencie Ukochana podsyła mi to zdjęcie... jest to MMS od jakiegoś gościa, który widział Strzępka i pstryknął go z samochodu.
Pierwszy odruch - Strzępek. To że bez obroży nic nie znaczy. Jakaś biaława łata za uchem... nie pasuje... łapy jakby mniej rude. Wygląda nieco inaczej, ale Strzępek po 2 dobach błąkania się i nie wiadomo jakich przejściach może wyglądać nieco inaczej. Ja pitolę nie potrafię rozpoznać własnego psa! W końcu ktoś go złapał i sprawdził, że to suczka. Dobrze, że się wyjaśniło.
Wtorek mija, ciągle mamy telefony. Zawsze prosimy o sprawdzenie płci... zawsze jest suczka. Około 19:00 odbieram kolejny. Pani mówi, że znaleźli Strzępka, pytam spokojnie, czy ma obrożę. Tak ma. Ma obrożę, przy niej zieloną tabliczkę ze szczepienia, identyfikator z imieniem i numerem telefonu i jeszcze takie coś okrągłe... serce mi rośnie bo to nie może być pomyłka, ale pani szybko dodaje, że pies z którego zdjęto obrożę nie żyje. Krótka ciemność. Pytam się o szczegóły. Przekazują komórkę gospodarzowi, który go znalazł. Leży w polach, bez widocznych ran, mocno już śmierdzi, bo ciepło było. Pyta się mnie, czy ma go zakopać, czy chcę przyjechać. Konsultuję się z Ukochaną. Tożsamość 100% potwierdzona, my tam mamy 2 godziny jazdy - niech zakopie. Dziękuję za informację, rozłączam się. Wpadamy sobie z Ukochaną w ramiona i chwilkę szlochamy. Biorę komórkę i oddzwaniam. Proszę żeby go nie zakopywali, chcę przyjechać. Ukochana jedzie ze mną.
Po 21:00 jesteśmy na miejscu. Gospodarz z synową prowadzą nas w miejsce gdzie leży. W wysokiej trawie. Przechodziłem tam kilka razy drogą dosłownie 20 metrów obok, ale go nie zauważyłem, bo patrzyłem daleko. Zaczyna padać deszcz. Prosimy miejscowych aby wrócili do domu, a pochowany go sami. Gospodarz chce koniecznie pomóc, bo co to ja miastowy będę kopał, jak tu albo podmokło, albo glina, ale stanowczo odsyłam go do domu.
Jakoś udaje mi się umieścić ciało Strzępka w dużej reklamówce. Jest już w fatalnym stanie. Jadąc na miejsce zdecydowaliśmy, ze pochowany go przy strumyku, tam gdzie od nas odbiegł... w górach, gdzie jego miejsce. Przenoszę go koło brzózki, gdzie przywiązałem koszulkę. Leżał dokładnie 350 metrów dalej (zmierzyłem w googlemaps). Deszcz pada mocno, a nie wzięliśmy żadnych kurtek, kopię, wczuwam się, Ukochana marznie, jest ciężko, ale daję radę. Doskonała pogoda na pogrzeb. Robię pamiątkową fotkę.
Jak go zakopaliśmy proszę jeszcze Ukochaną o jedno zdjęcie.
To dziwne, ale od tego momentu czuję ogromną ulgę. Wszystko już wiadomo, nic już nie można zrobić.
Wracamy do gospodarzy oddać łopatę. Nalegają, żeby wejść na herbatę i się ogrzać. Stawiam litra. Wzbraniają się, ale proponuję, żeby się od razu napić. Tego na polskiej wsi się nie odmawia. Ponieważ jestem kierowcą pije Ukochana. Jest w fatalnym stanie, o ile dla mnie nastąpiło katharsis, to ją cała sytuacja dobiła, więc kielon dobrze jej zrobi. Siedzimy tam góra pół godziny, było bardzo miło... jak na okoliczności. Wracamy do domu ok 1:00 w nocy.
Prawdopodobnie Strzępek padł na serce zaraz po tym jak od nas odbiegł, bo inaczej by przecież wrócił od razu, lub po paru minutach, jak zawsze. Wszyscy, którzy go widzieli, to albo im się przywidziało, albo chodziło o Helmuta, albo o tą suczkę ze zdjęcia, lub jeszcze innego psa.
W środę i wczoraj ciągle mamy telefony o znalezionym Strzępku, ale grzecznie tłumaczymy, że sprawa wyjaśniona. Trzeba wracać do normalnego życia.
KONIEC
p.s.
Nie miałem zamiaru tak się rozpisywać. Samo wyszło.
Pisałem chyba głównie dla siebie, bo teraz jeszcze pamiętam wszystkie szczegóły, a za jakiś czas trudno byłoby odtworzyć szczegółowo przebieg wydarzeń.