Jak to było? Generalnie umawiałem się z Rumpelem i z Zipim, ale pogoda była "tegoroczna", więc z Zipim nie pojechałem, a Rafał nie dostał urlopu. A limit na sierpień ucieka!!! Ostatni dzień, w którym mogę jechać to piątek. Madness dzwoni wygłodniały. Słyszę jak ręce mu się trzęsą. Ile to minęło? Miesiąc?
Gdzie te czasy, że człowiek miał tyle wolnego, że nie wiadomo było co z tym robić? Tyle tylko, że wtedy nie miał kasy. Wydatek za paliwo to było nie raz zbieranie przez miesiąc. Wszystko po to żeby pojechać na jeden dzień w Tatry. A jaki był dramat jak się okazało, ze pogoda jest do dupy (i tyle kasy psu w dupę), to się nocowało w samochodzie na parkingu pod Tesco w Popradzie, żeby na drugi dzień to wykorzystać. A teraz? A teraz to żeby sobie poprawić humor człowiek kupi sobie Dragona. Może za dwa miesiące uda się go włożyć gdzieś indziej niż między szafę i ścianę...
Eh... takie życie. Żona, dziecko, pies, praca, mieszkanie... Obowiązki, obowiązki i niekończące się obowiązki. A jednak mimo to człowiek nie może wysiedzieć bez tatry.nfo i WHP. Jak to wszystko pogodzić żeby dalej być sobą? Oto jest pytanie!
Prognozy na piątek były bardzo dobre. Gorzej było z temperaturą w nocy. Dlatego też doszedłem do wniosku, ze trzeba wybrać drogę o południowo-wschodniej wystawie. Wróciliśmy do dawnego celu: Droga Motyki na Diablej Turni. Drogi Staszka Motyki mają swoją renomę. Paryski napisał, ze droga jest piękna. No i jak tu nie iść na taką drogę?
Przyjechaliśmy do Szczyrbskiego Jeziora o 5:30 i szok! Już jest parkingowy i jakby nigdy nic chce od nas 6 EUR. Co za ludzie? Tylko te pieniądze i pieniądze! Nie ma już na tym świecie ludzi, którzy pracują dla idei?
Zasuwamy do góry całkiem szybko, aż do czasu... Do czasu gdy zaczyna się podejściem stożkiem piargowym Szataniego Żlebu. Boże... Cóż to za katorga! Człowiek myśli, że to jest już tutaj na wyciągnięcie ręki, cieszy się, ze tak szybko będzie pod ścianą, a tutaj jakbyś w Tajlandii zdjął dziewczynie majtki.
Nasz filar:
Autor: MadnessNie mniej jednak, po przeklnięciu całego świata na czym stoi i wyznaczeniu setki czekpointów z kamieni, stajemy pod filarem Diablej Turni. Jego początek to trawkowy urwisty teren, którym popylamy po jedynkowych progach. Czasami trochę mam dość chwytów z borowiny, trawy i luźnych kamieni. Szczególnie jak popatrzę w dół...
Dochodzimy do faktycznej ściany i jest mała konsternacja. Ze zdjęcia ze schematem wychodzi, ze pierwszy stan jest dokładnie w miejscu, w którym stoimy, ale nie ma żadnych śladów przemawiających za tą tezą. Żadnych haków, pętli... Zioram na zdjęcie i okolicę. Nie ma wątpliwości. To tutaj! Ścianka też nie wygląda na chodzoną. Najwyraźniej nie jest to popularna droga.
Ja prowadzę. Mój poziom w tym roku można określić jednym słowem: "żenada". Tak, żenada najlepiej do tego pasuje. Zastanawiam się, czy zanim się zacząłem wspinać nie było lepiej... Nie mniej jednak czwórkowe trudności pokonuje średnio ruchawa sześćdziesięcioletnia kobiecina z małej lubelskiej wsi, więc i mnie się udaje.
Autor: MadnessPostanowiliśmy wziąć na tę drogę haki i to była bardzo dobra decyzja. Więcej, nie mogła być inna. Bez haków, musiałbym szukać dodatkowych środków finansowych w domowym budżecie na zakup nowych spodni. Nie sądzę, żeby w tak obsranych spodniach Madness wpuścił mnie do swojego auta. Jak sięgnę pamięcią, to nie przypominam sobie żebym bił haki na letniej drodze poza jednym razem. Na Krissaku na Gerlachu próbowałem wbić haka ale i tak nie siedział. Innymi razy mieliśmy młotek i haki, ale nie chciało nam się tego wyciągać. Tutaj mieliśmy pięć haków i każdego poza jednym wykorzystaliśmy.
Za ścianką, jest trawkowy taras, a później płyta z zacięciem. Jest tam hak, ale pętla zwisająca z niego raczej nie budzi mojego zaufania. Nie ma też możliwości dołożenia innej, czy karabinka, bo oczko jest za małe. Dobijam więc drugiego haka. Parę dni wcześniej przerobiłem kątówką, piłką do metalu i pilnikiem mój kaziowy młotek. Wcześniej wyglądał jak połączenie młotka, dziaby i zakopiańskiej ciupagi. Teraz wygląda normalnie. Działa też o niebo lepiej. Człowiek też nie martwi się, ze przy ewentualnym locie, nie rozpruje mu to wnętrzności. Ponoć są one bardzo delikatne i w zetknięciu z chropowatym granitem nie mają żadnych szans.
Dalej robię stanowisko. Są haki, ale nie ufam im zbytnio więc znowu bez młotka się nie obyło. Długi wyciąg pięćdziesiąt metrów. Lina strasznie się przesztywnia. Nawet nie było jak rozdzielać. Jest takie tarcie, że muszę początkowo obiema rękami wyciągać po jednaj żyle. Ręce mi odpadają.
Dalej Madness prowadzi niby łatwy dwójkowy wyciąg. Najprawdopodobniej trzeba było iść bardziej na prawo, bo tam gdzie przyszło nam iść daleko było od dwójki. Nie mniej jednak był to bardzo ciekawy wariant z trawersem ścianki. Trochę na tarcie, trochę na równowagę. Piękna sprawa.
Autor: MadnessI kolejny wyciąg i kolejny. Cały czas coś się dzieje. Albo to jakiś filarek, albo płyty, albo zacięcia. Jesteśmy pod wrażeniem. W niektórych miejscach urwistość terenu też robi klimat.
Właśnie... Jaka ta droga jest? To nie jest Motyka na Zamarłej, czy Małym Lodowym. Tamte drogi to kwintesencja estetyki granitu. Ta droga to kwintesencja górskiego wspinania. Trochę kruszyzny, trochę trawy, ale głównie lita skała, nieraz aż tak, że sensowna asekuracja wymaga użycia haków, spory pion, niechodzona skała, z mchami i porostami, które nie wiadomo czy wyjadą z tej skały i czy jednak będą trzymać, ale też ciekawe formacje skalne i mnóstwo wspinania. Po prostu droga z klimatem. Trudności nie są może wygórowane, ale jest co robić. Nie można powiedzieć, że jest to droga kursowa.
http://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 398278.jpgNiemal tracę też frienda. Może i kwaśnego mleka z ziemniakami nie jem, ale stracić OMEGĘ... Stoję na stanie i widzę jak Madness bezskutecznie próbuje ją wydostać. Prawdę mówiąc ja już wtedy pogodziłem się ze stratą. Krzysiek musiał pogodzić się ze stratą liny, to i ja się pogodzę ze stratą omegi. Trudno... Z biegiem czasu przybywa tylu doświadczeń, że nawet strata omegi wydaje się błahostką. Jednak jakimś cudem Madness wydostaje mojego frienda i teraz jestem tylko do tyłu o piwo (którego nota bene jeszcze nie kupiłem
).
Droga zajęła nam dużo czasu. Dużo za dużo. Trochę to wina wbijania haków, trochę tego frienda, trochę błądzenia i mojego lamerowania. Jak to mówią starość nie radość, a głupiemu ogarek.
Z Diablej Turni idziemy granią na Szatana. Na początku wchodzimy na Diablowinę, później na Piekielnikową Turnię, Czarci Róg i na końcu na Szatana. Piekielnikowa prezentuje się z jednej i z drugiej strony rewelacyjnie. Jednak z podejścia na Szatana wgniata w ziemię.
Autor: MadnessPostanawiamy schodzić najprostszą drogą z Szatana. Nikt z nas nigdy tędy nie schodził, ale ściecha jest jakby tam owce pędzili. Niestety ewidentność ścieżki i bliskość doliny tak zamieszała nam w głowach, że w pewnym momencie zgubiliśmy ścieżkę. Ja już miałem wizje, że chodzimy w kółko. Trochę się zestresowałem, ale po sprawdzeniu kilku żlebów wróciłem do swojej pierwszej myśli i odnalazłem drogę, która akurat nieintuicyjnie prowadziła lekko do góry. Stamtąd już szybko zeszliśmy do doliny. I jeszcze mozolne zejście do samochodu i wracamy do rzeczywistości.
Epilog:
W Nowym Targu wyganiają mnie z pizzerii:
- Już zamykamy.
- Ale jest do 23.
- Jest do 22.
Moja żona opowiada.
Koleżanka w pracy:
- Dzwonił Twój mąż. Powiedział, żeby Ci przekazać, że dochodzi do szczytu... Cokolwiek to oznacza.