Jest piątek 15.08.2014. Po obiadku wsiadamy do autka i ruszam z kolegą Tomkiem do Zakopanego.
W planach trzy dni chodzenia. Mój plan przewiduje pierwsze dwa dni „rozruchu” w relaksacyjnym tempie. W trzecim szalony i nieosiągalny zdaniem wielu, atak na Orlą Perć i Rysy.
Dodatkowym założeniem jest nie korzystanie na całej trasie z żelaza, tj. łańcuchów, drabinek i klamer (za wyjątkiem drabinki na Koziej)
Orlą w całości przeszedłem raz w 2003 roku. Zrobiłem to w dość dobrym czasie 3 godzin.
Na Rysy wchodziłem w sumie 8 razy, po 4 razy z każdej strony.
Dlaczego ta trasa? Lubię wyzwania, a nie słyszałem, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek ją przeszedł.
Postanowiłem nie szukać partnera na ten spacerek, raz z racji braku czasu i chętnych. Dwa , tak naprawdę nie do końca go potrzebowałem, gdyż lubię samotność w górach
W pierwszym dniu 16.08 robimy z kolegą w lekkim tempie trasę z zachodnich : Kiry-Ornak- Starorobociański- Trzydniowiański – Schron- Siwa Polana. Jest przyjemnie, widoki jak zwykle wspaniałe, choć dwukrotnie dopada nas lekki deszczyk.
Dochodząc do Siwej, ładnie się przejaśnia i wydaje się się, że dzień pięknie się skończy.
W tym momencie odzywa się telefon w kieszeni kolegi. Wiadomości nie są dobre! Ciocia kumpla z którą mieszka, przewróciła się i złamała główkę kości udowej. Decyzja może być jedna, wyprawę trzeba skrócić o jeden dzień, bo kolega musi być w domu poniedziałek w południe.
Po namyśle postanawiamy, że nasze główne cele przesuniemy o jeden dzień, czyli na niedzielę 17.08. Kolega zaplanował Rysy, więc po cichu liczymy, że być może, jakimś cudem spotkamy się na szlaku.
Wieczorem sporo zamieszania i kładziemy się do łóżek dopiero o 23.45. Budzik nastawiam na 4.00, więc wyspać się raczej nie zdążę. Dodatkowo, by usłyszeć budzik, muszę zrezygnować ze stoperów w uszach. Niestety tym sposobem, w gratisie dostaję chrapanie kolegi
Jednak nie ma to znaczenia, bo całość wrażeń i emocji jest tak duża, że o zaśnięciu i tak nie ma mowy. Przerzucając się z boku na bok, czuję wielką ekscytacje, myśląc o tym co mnie jutro czeka.
Czwarta na zegarze, wstaje, szybki prysznic dobrze mi robi. Pakuję plecak. Musi być lekko, więc muszę dobrze przemyśleć co spakować. Teraz doceniam, że zainwestowałem w lekki plecak, polar i kurtkę (gore tex 240g)
Ważne jest oczywiście paliwo. Na dzień dobry, pakuję w siebie trzy bułki z nutellą, plus dwa kubki kawy. Do plecaka wkładam kolejne trzy z serem, cztery kromki chleba własnego wypieku, baton proteinowy, a do pojemnika z rurką wlewam 1,5 litra Isostara. Ten izotonik , jak się już wielokrotnie przekonałem, naprawdę działa.
Ponieważ wędrówkę zaczynam od Kuźnic, jedynym sposobem by się tam dostać, o tak wczesnej porze jest Taxi. Zamawiam więc transport na 5.15. Pan podjeżdża punktualnie pod samą kwaterę.
Tuż przed wyjściem budzi się kolega, żegnamy się i ruszam samotnie na trasę życia
Punktualnie o 5.30 startuję z Kuźnic w kierunku Murowańca. Przez krótką chwilę mam dylemat: Upłaz czy Jaworzynka? Pada na Jaworzynkę. Niemal w tym samym czasie na szlak wchodzą jakieś dwie pary młodych ludzi. Idąc miarowym tempem, na pierwszym większym podejściu, zostawiam ich jednak w tyle. Nie planuję na tym etapie postojów, bo plan przejścia jest dość napięty.
Mniej więcej w połowie trasy, na pobliskich szczytach pokazują się promienie słońca. Widok jest epicki. Czuję na całym ciele ekstazę. Teraz zaczynam rozumieć, że darmowe wejście na szlak, to nie jedyna korzyść, wcześniejszego rozpoczęcia górskiej wędrówki
O 6.38 jestem w Gąsienicowej. Do Murowańca nie odbijam, ruszam od razu na Zawrat. Gęba mi się śmieje , bo to co widzę jest niesamowite. Cisza , spokój i piękna sceneria górskiego amfiteatru.
Przy Czarnym Stawie spotykam siedzącego na kamieniu chłopaka. Jest zamyślony, kontempluje. Przemykam więc cichutko, nie zakłócając mu rozmyślań. Po chwili doganiam rodzinę , mama, tata i kilkunastoletni syn. Idąc wokół stawu prowadzimy miłą konwersację. Wyszli z Murowańca i planują Orlą. Dopytują gdzie idę. Trochę się waham, czy mówienie komuś o Rysach, w tych okolicznościach przyrody, nie będzie lekkim przegięciem. A niech tam, mówię, w nadziei, że może nie znają dobrze topografii Tatr i nie wezmą mnie za samobójcę
Nie wiem, co sobie pomyśleli, ale po chwili gdy się obróciłem, byli już spory kawałek za mną. Mam nadzieję, że to jedynie wynik stromizny, która się zaczęła, a nie info które usłyszeli
Do samego Zawratu maszeruję równo już sam, mijam się tylko ze schodzącym solo turystą.
Punktualnie o 8.00 jestem Zawracie.
Są tam cztery osoby, jedzą spokojnie śniadanko, podziwiając widoki. Ja pierwszy posiłek na szlaku mam zaplanowany na Kozim. Robię kilka fotek, kręcę krótki filmik. Zajmuje mi to 3 minuty i wchodzę na Orlą. Pogoda wzorcowa, siła w nogach, więc jest dobrze.
Jestem ciekawy, jak wypadnie porównanie po 11 latach przerwy. Czy dam radę pokonać ją tak sprawnie, mimo upływu lat?
Po kilku minutach i pierwszych trudnościach orientuję się, że chyba nie będzie źle. Sprawnie przemykam po kolejnych pułkach skalnych, sprytnie unikając łańcuchów. Na Małym Kozim spotykam parkę turystów, poza tym puściutko.
Na odcinku przed Kozią Przełęczą zauważam spory kawałek przed sobą postać w czerwonej kurtce (jak się okaże dziewczynę). Zasuwam dość szybko, a odległość między nami zmniejsza się bardzo wolno. Dochodzę ją schodząc z drabinki. Jeszcze będąc na niej, słyszę z jej strony prośbę o zrobienie zdjęcia. Z przyjemnością to robię. Mocna i bardzo miła kobieta. Po chwili rozmowy, ruszamy razem dość trudnym fragmentem w kierunku Pustej Dolinki. Zakręt w lewo i podejście na którym muszę się „poddać” i dotknąć żelaza. Ma to miejsce dość stromej płaskiej płycie z wybitymi w nią kilkoma klamrami (stopniami). Kiedyś (w 2009 r.) idąc na trasie Zawrat-Kozi Wierch, udało mi się po niej przeczołgać(na lewo od klamer). Tym razem płyta była spocona, a więc bardzo śliska, dlatego nie ryzykuję i korzystam z klamer.
Dalej idzie już bardzo sprawnie. Przed Kozim mijam jeszcze kilka osób, a na sam szczyt wchodzę równocześnie, z torującymi w tym dniu drogę na Orlej. Z tym, że oni zaczęli o 5 w Murowańcu. Odcinek Zawrat-Kozi zajął mi tylko 1:02, czyli jest OK.
W grafiku miałem teraz II śniadanie, jednak o dziwo nie jestem w ogóle głodny. Z trzech zaplanowanych, trochę na siłę zjadam jedną bułkę, podziwiając przy tym panoramę Tatr. Jeszcze kilka fotek i ruszam dalej. W sumie odpoczynek na Kozim trwa ok. 9min.
Następny krótki postój, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dopiero na Krzyżnem.
Niestety schodząc z Koziego widzę, że wokół pobliskich szczytów gromadzi się „mleko”. Coś mam przeczucie, że dopadnie mnie na Granatach. Obym tylko nie pogubił drogi, bo akurat tam o to nie trudno.
Tymczasem, ekspresowo zsuwam się po „zadziorach” w Żlebie Kulczyńskiego, w dole poniżej maszeruje do góry kolejna para zakochanych (nie tylko w górach). Zanim się zderzamy, ja odbijam w prawo, dalej na Orlą. Chwilę potem „wpadam w objęcia” wzorcowo ubranego ratownika TOPR (chyba Pan Marasek).
Przywitanie, krótka pogawędka. Pada hasło: Rysy. Odpowiedź weterana gór jest jednoznaczna: to nie możliwe, nie ma szans!
Normalnie chyba bym się zdołował. Tym razem jednak efekt tych słów, jest odwrotny. Dostaję dodatkowego kopa, czuję jeszcze większą motywację by dopiąć swego. Dziękuję Panie Ratowniku
Chwilę potem, zgodnie z przypuszczeniami zagłębiam się w mleczne klimaty. Mgła zmniejsza widoczność do kilkunastu metrów. Widać,jednak, że nie stoi to w miejscu i jest szansa, że równie szybko zniknie jak przyszła.
Szczęśliwie docieram na Skrajni Granat, notując kolejny międzyczas. (Kozi-Skrajni – 51min)
Mgła się rozprasza i ponownie można delektować się wspaniałymi widokami.
Bez zbędnej zwłoki idę jednak dalej w kierunku Krzyżnego. To jedyny fragment Orlej, który szedłem tylko raz, 11 lat wcześniej. Mówiąc szczerze, to nie wiele mi z tego zostało w pamięci.
W tym przypadku rzeczywistość zdecydowanie rozbiega się ze strzępami pamięci. Jest trudniej niż myślałem. Przy drabince spotykam chłopaka, siedzi z aparatem w dłoni. Patrzy co ja robię, gramoląc się po skale obok drabiny. Wyjaśniam, że moją idee fixe jest unikanie wszystkiego co żelazne i zimne, choć ułatwia życie
Spotykam się ze zrozumieniem, przybijamy piątkę i drałuję dalej. Kolejne piarżyste żleby, okazują się trudne. Na szczęście nikt mi nie przeszkadza i ja nikomu, więc solidnie koncentruję się na kolejnych trudnościach. Teraz doceniam te lata treningu gibkości, siły i wytrzymałości. Bez doskonałej ruchomości w stawach, szczególnie obręczy barkowej, uniknięcie łańcuchów, w wielu sytuacjach, nie byłoby możliwe. Umiejętność szpagatu też się przydaje, gdy trzeba sięgać odległych miejsc podparcia dla stopy. (Skrajni- Krzyżne – 55 min)
O godzinie 11.00 staje na Przełęczy Krzyżnej.
Mam ponad godzinę zapasu nad wcześniej przez siebie, zaplanowanym harmonogramem. Jest dobrze
Tak więc cała Orla Perć zajęła mi 2godz i 48 min marszu , plus 9 min przerwy na Kozim.
Czas podobny jak 11 lat wcześniej. Choć wtedy korzystałem z żelaznych ułatwień , z kolei szedłem w środku dnia i sporo czasu traciłem na mijankach. Odcinek Zawrat-Kozi był jeszcze dwukierunkowy. Wychodzi na to, że mimo upływu lat, utrzymałem pewne sprawnościowe status quo
O dziwo, nie czuję się jakoś mocno zmęczony czy głodny. Dlatego postanawiam nie robić dłuższego posiedzenia i po krótkiej sesji foto, zaczynam schodzić do Piątki.
Jeszcze raz przekonuję się, że schodzenie po stromych „schodach” jest tym elementem górskich spacerów, który lubię najmniej. Kolana dostają nieźle „po głowie” i po kilkuset metrach zejścia zaczynam odczuwać lekki ból w prawym.
Decyduję się w tym momencie, na postój. Dokończę drugie śniadanie i dam odpocząć kolanom.
Dwie bułki wchodzą mi bardzo opornie. Odpoczynek i posiłek trwają 10 min.
Kontynuuję schodzenie. Ból w kolanie nie znika, więc zwalniam nieco tempo, starając się ostrożniej stawiać kolejne kroki. Szlak jest wyjątkowo pusty. Na całym zejściu mijam w sumie ok 10 osób.
W „5” jestem o 12.23
Do schronu nie wchodzę, choć miałem zamiar. Widząc jednak ludzkie tłumy i długą kolejkę, rezygnuję. Nad brzegiem stawu robię kilka fotek i zaczynam marsz na Świstówkę.
Na szczęście zaczyna się podejście i znowu jestem w swoim żywiole. Ból kolana znika i pnę się miarowo do góry. Jest to pierwszy w tym dniu szlak, na którym czuję się jak na miejskim deptaku w godzinach szczytu. Ludzi jest naprawdę sporo. Po 1godz i 22 min. wędrówki docieram do Moka.
W Morskim Oku melduję się o 13.46
W drodze przez Świstówkę kończy mi się Izostar. Muszę zdecydować, jaki płyn zakupić na ostatni ciężki fragment trasy. Wybieram stary sprawdzony kolarski sposób i zakupuję litrową butlę Coli.
Ten diabelski napój ma naprawdę dużo kalorii i dodatkowo kofeinę. Razem potrafią zdziałać cuda przy długotrwałym wysiłku.
Jeszcze kilka fotek i startuję na finałowe podejście. (postój w Moku 9 minut)
Droga prawdy na Rysy
Wychodzę o 13.55.
Zaczynam przebijać się przez ludzki gąszcz, zgromadzony na schodach i nabrzeżu Morskiego Oka.
Zastanawiam się jaką przyjemność czerpią ci ludzie z przebywania w takim tłumie?
Rozluźnia się dopiero po przekroczeniu Rybiego Potoku.
Jak na dystans i trudności, które pokonałem dotychczas, czuję się nieźle. Lekkie zmęczenie zauważam na podejściu do Czarnego Stawu. Nodze brakuje już tej porannej świeżości. Co dziwne dalej nie odczuwam większego głodu. Od rana na trasie wsunąłem w sumie 3 bułki, batona proteinowego i wypiłem 1,5 l Isostara.
Nie zatrzymuję się nad Czarnym Stawem, zdając sobie sprawę, że liczy się każda minuta. Tym bardziej, że nad Rysy nadciągają ciemnie chmury i pogoda może się zepsuć.
Szybkim krokiem obchodzę Czarny Staw. Jestem jedynym który maszeruje w tym kierunku.
Na pierwszym sztywniejszym fragmencie zaczyna padać. O dziwo nie mam potrzeby sięgania po kurtkę. Idę więc w krótkim rękawku nie czując chłodu, a deszczyk chłodzi idealnie rozgrzane z wysiłku i emocji ciało. Schodzący ludzie są opatuleni w kurtki.
Mój kierunek marszu, o tej godzinie i w tych warunkach, na twarzach schodzących wywołuje zdziwienie. Jeden rzuca stwierdzeniem: to co schodzisz przy latarce.
Nie jest to przyjemne, ale nie wymiękam. Nie po to zaczynałem ten spacer o 5.30, by tuż przed finałem, wywiesić białą flagę. Co jakiś czas zatrzymuję się i zaciągam solidny łyk Coca Coli. Power wraca, idę dalej.
Dziarsko przebieram nogami, krok po kroku dochodzę na wysokość Buli.
Jeszcze trochę i zbliżam się do odcinaka z łańcuchami. Na łańcuchach jak okiem sięgnąć, człowiek na człowieku schodzi z Rysów.
Nie przejmuję się tym, bo przecież moja marszruta ma przebiegać obok żelaza. Po chwili jednak dociera do mnie, że to kluczowy i w tej sytuacji najtrudniejszy fragment dzisiejszej eskapady. Jest zmęczenie, jest mokro- pada deszcz, wieje wiatr.
Wytężam więc wszystkie zmysły, odcinam się od otoczenia i bardzo skoncentrowany przemierzam w górę kolejne metry.
Ludziska na łańcuchach, patrzą na mnie trochę jak na zjawę. Ja cieszę się jednak, że nie przeszkadzając im i nie zwalniając tempa, zsuwam do góry.
W pewnym momencie, tak na 15 min przed szczytem, spoglądam w górę i ok. 100m wyżej dostrzegam sylwetkę kolegi Tomka. Schodzi z Rysów po całodziennej wędrówce.
Emocje buzują. Chyba go ściągnąłem wzrokiem, bo po chwili stoimy, machając do siebie jak wariaci.
Widok kumpla powoduje wielką radochę i daje ogromnego kopa. Zasuwam teraz w górę, na spotkanie z nim, jakbym nic nie ważył.
Jeszcze kilka chwil i widzimy już z bliska swoje zmęczone, ale uśmiechnięte jak nigdy gęby. Przybijamy solidną piątkę. Kumpel mi gratuluje, ja jemu. Obaj jesteśmy podekscytowani. Jak mi potem wyznał, wierzył , że przejdę, ale nie spodziewał się tak szybko.
Po krótkiej rozmowie ruszmy każdy w swoją stronę, przewidując, że przy moim nieco szybszym tempie, jeszcze się spotkamy.
Ostatni fragment nie stanowi już najmniejszego problemu. Adrenalina usypia zmęczenie. Jak na zawołanie przestaje padać, wychodzi słoneczko. I w tak miłych okolicznościach przyrody, pełen radości, o godz.16.20 ląduję na Rysach
Szalony plan przejścia całej Orlej Perci i zdobycia Rysów po dokładnie 10 godz. i 50 minutach od rozpoczęcia w Kuźnicach, zostaje wykonany
Widoki przepiękne, robię kilka zdjęć, jakiś filmik i po chwili zaczynam czuć, że jest cholernie zimno. Ludzie wokół w kurtkach , czapkach i rękawiczkach. Adrenalina opadła i wróciły ludzkie odruchy. Na jeszcze mokrą koszulkę zakładam lekki polarek i robi się przyjemniej.
O 16.30 rozpoczynam zejście. Na szczęście zbocze z łańcuchami jest już niemal puste. Mogę więc dowolnie wybierać ścieżkę schodzenia. Oczywiście w dalszym ciągu nie korzystając z łańcuchów.
Idzie mi to wolno, bo jest mokro, a nogi są już dobrze podmęczone. Każdy krok musi być stawiany ze szczególną uwagą. Po przejściu stromego fragmentu z łańcuchami, zbliżam się do Buli. Od tego miejsca, mogę już nieco "zluzować" czujność.
Przy Czarnym Stawie doganiam kolegę i dalej spacerkiem idziemy w stronę Moka.
Gdzie przybywamy o 19.00.
Jeszcze małe zakupy w schronisku i ruszamy świńskim truchtem (czytaj. wolno) do Palenicy.
Droga miło upływa na dzieleniu się wrażeniami. O 20.30 kończymy swoje wycieczki wchodząc do busa.
Tak kończy się moja epicka 15-godzinna wyprawa i ta opowieść
Pozdrawiam
Piotr, lat 47
dzień wcześniej na Starorobociańskim
poranna Jaworzynka
w Gąsienicowej na rozdrożu
Czarny Gąsienicowy
spojrzenie na Zawrat
z Zawratu na DPSP
po drugiej stronie Koziej Przełęczy
mleko na Granatach
z Krzyżnego
z tyłu mam Przedni
przez Świstówkę na Moko
Czarny z marszu
zmęczony ten uśmiech na Rysach
też z Rysów