fot. Krzychu
Kościelec 2158m. n.p.m. / Tatry Wysokie
Droga: Grań Kościelców (II) przez Płytę Lerskiego (II)
Z Krzyśkiem start zaplanowaliśmy na godzinę 4:00. W prawdzie chwilę później niż dotychczas, ale przecież jedziemy bliżej niż na Słowację, dzięki czemu nie ma raczej potrzeby tak wczesnego wyjazdu. Nie mogąc spać już od 3 wychodzę z domu chwilę wcześniej i czekam na Krzycha na przystanku. Gdy ten zjawia się po mnie, informuję go, że chyba musimy wrócić do mnie do domu, ponieważ zapomniałem swoich butów wspinaczkowych. Na szczęście nie musimy daleko jechać, ale i tak tracimy 15min czasu. W drodze powrotnej zgarniamy jeszcze chłopaków z KW i lecimy już dalej zakopianką.
Droga idzie bez przeszkód. Mimo stosunkowo późnej godziny na drodze znajduje się jeszcze mało aut, co sprawia, że przed 6 meldujemy się już na parkingu w Brzezinach. Tam (niestety) płacimy za parking i ruszamy w drogę. Zatrzymuje nas jeszcze tylko na chwilę jakaś kobieta z TPNu prosząc o wypełnienie ankiety na temat stanu szlaków oraz samego parku.
Do Murowańca dochodzimy parę minut po godzinę 7:00. Mimo wczesnej godziny ilość ludzi będąca pod schroniskiem robi na nas spore wrażenie. Nie chcąc jednak brać udziału w tym cyrku wpisujemy się szybko do książki wyjść i idziemy dalej szybkim krokiem do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tam rozdzielamy się z chłopakami. My z Krzyśkiem robimy małą przerwę na śniadanie a Tomek z Michałem lecą dalej. Ich plan na dzisiaj to "setka" w związku z czym mają zdecydowanie więcej roboty niż my.

Po krótkiej przerwie wyciągamy w końcu z plecaka nasze TOPO i próbujemy zlokalizować start naszej drogi. W prawdzie najbardziej popularne jest wyjście na przełęcz od zachodniej strony jedynkowym terenem, jednak my postanowiliśmy sobie urozmaicić wyjście na przełęcz i wspiąć się tam przez Płytkę Lerskiego (II). Nie licząc samego podejścia, plan wydawał się być super!


Ledwo udało nam się dotrzeć pod start drogi już widzimy jak idzie do nas jedna ekipa od strony "setki". Chwila rozmowy i okazuje się, że ten zespół składa się z instruktora oraz kursantki. Jako, że poprosili nas, czy mogą iść pierwsi postanowiliśmy się zgodzić. Nie mieliśmy jednak bladego pojęcia, że będą się, aż tak guzdrać. O ile jeszcze instruktor szedł szybko o tyle Natalia poruszała się baaaaardzo wolno. W dodatku widać było, że sama asekuracja sprawiała jej problemy. Jako, iż był to kurs taternicki, zaczęliśmy się z Krzychem zastanawiać jakich ludzi przyjmuje się na takie kursy, albo idąc innym tropem, czego się uczy na kursach skałkowych, bo chyba nie wspinania...
fot. Krzychu
Tak czy inaczej gdy tak czekamy, aż koleżanka zniknie za pierwszym wyciągiem przychodzi do nas kolejna ekipa. Oczywiście kolejna z instruktorem... Na szczęście oni tym razem będą za nami. W końcu przychodzi czas na nas. Zakładam sprzęt i idę do góry. Wchodzi się łatwo i przyjemnie. W zasadzie, gdyby nie nasi spowalniacze można by ten cały teren przejść na lotnej a tak zmuszeni jesteśmy zakładać kolejne stanowiska. Chcieliśmy przejść całość na jeden wyciąg, niestety nie udało się i musieliśmy rozbić drogę na dwa. Ściągam więc do siebie Krzyśka i dalej przez płytę on prowadzi. Gdy zakłada drugie stanowisko i ściąga mnie do siebie już słyszę jak z dołu idą za mną kursanci. Na szczęście szybko wychodzimy z II terenu i dalej trawersujemy zboczę na lewo, aż do Mylnej Przełęczy.
Jako, że widzieliśmy wspinającą się Natalie na Uszatą Turnię, spodziewaliśmy się, że dalsza drogą pójdzie sprawniej niż do tej pory. Niestety byliśmy w wielkim błędzie. Nie dość, że gdy dotarliśmy na przełęcz, nie miła jeszcze stanowiska, to w momencie gdy już założyła miała problemy ze ściągnięciem do siebie partnera.

Czekaliśmy dobre 30min zanim udało jej się cokolwiek ruszyć. Na szczęście nie nudziło na się bardzo, ponieważ nasze humory poprawiał cały czas jej dialog z instruktorem.
- Natalia masz auto?
- Mam
- To ściągaj!
- Nie mogę!
- Dlaczego?
- Przyrząd mi blokuje linę...
- Kur*#$
(...)
- Natalia ściągaj!! IDĘ!
- Nie mogę...
- Ku#$..Oczywiście mając na uwadze wolne tempo zespołu przed nami mogliśmy iść w drugą stronę na Zawratową Turnię, jednak nikt z nas nie przewidział takiej sytuacji, dzięki czemu nie mieliśmy ze sobą żadnego dodatkowego topo...
Doczekaliśmy się w końcu komendy "możesz iść". Nie wiadomo, czy dobrze, czy źle asekurowała, ale poszedł. Gdy tylko instruktor zniknął z pola widzenia ja szykowałem się do drogi. Pierwsza dwa przeloty i już z dołu, od zachodniej strony, pojawia się nowy zespół. Nie ma to jednak dla nas żadnego znaczenia, ponieważ nie mamy zamiaru marnować już większej ilości czasu na odpoczynek oraz czekanie. Zwłaszcza, że w zespole przed nami instruktor przejął prowadzenie, co zdecydowanie zwiększyło ich tempo poruszania się.
Po dojściu na uszatą turnię czujemy się świetnie. Bardzo fajna droga o ewidentnych stopniach oraz chwytach. Niezauważalne trudności oraz piękne widoki sprawiają, że w mimo, iż oblegani z każdej strony, szczęśliwi siedzimy na szczycie pierwszej turni.

Nie mając jednak za dużo czasu na odpoczynek porządkujemy sprzęt. Schodzę na dół i przygotowuje się do wejścia na drugi uskok. Tutaj podobnie jak w przypadku Szafy na szczyt wchodzi się rewelacyjnie. Świetnie tarcie granitu oraz pewne chwyty to po prostu to czego nam było trzeba. Mimo, że teren wydaje się bardzo łatwy wkładam co jakiś czas jakiś przelot w postaci frienda. Wszystko siada idealnie!
Z tego miejsca idealnie widać panoramę Zadniego Kościelca jak i samego Kościelca.
Przy okazji widać również poprzedzającą nas ekipę. Mimo, że teren jest łatwy nie rozwiązujemy się. Nie chcemy tracić czasu na klarowanie liny. Dochodzimy pod ścianę Zadniego Kościelca. Używając spita oraz GOPRowskiego haka z prawej strony wchodzę na szczyt. Miejsca nie wiele, jednak udaje mi się wygodnie usiąść i ściągnąć do siebie Krzycha.
Przydałoby się coś zjeść, jednak nie ma na to czasu. Robimy wiec parę zdjęć. Dzielimy się sprzętem i zastanawiamy się co dalej.
fot. Krzychu
fot. Krzychu
Zjeżdżać czy schodzić? Mimo, że ktoś zostawił w ścianie taśmę oraz repy postanawiamy (tak jak radził nam wcześniej instruktor) spokojnie zejść. Tak jak się wydało nie ma z tym specjalnych problemów. Trzeba jedynie spokojnie opuścić się parę razy na rękach i wyczuć stopnie.
Chwilę po tym jak dochodzi do mnie Krzysiek rozwiązujemy się i idziemy na przełęcz. Tam niestety kolejne nie miłe zaskoczenie. Mimo, że zniknął nam z oczu instruktor ze swoja kursantką to w ścianie znajdował się inny zespół a jeszcze inny szykował się do drogi.
To był dla nas znak, że trzeba zrobić sobie przerwę na jedzenie

Gdy tak czekaliśmy na naszą kolej niebo zaczynało zachodzić ciemnymi chmurami. W dodatku instruktor, który do nas dotarł chwilę później dostał telefon od kogoś, że może z tego lunąć. Chowamy więc elektronikę w plecakach, zakładamy na wszelki wypadek bluzy i lecimy do góry.
Plan był taki, aby zrobić całego Kościelca na jeden wyciąg. Niestety jednak umieszczone w ścianie przeloty jak i mój słaby pomyślunek sprawiają, że nasza pojedyncza lina za bardzo się załamuje przez co zmuszony jestem założyć pośrednie stanowisko. Trochę wydłuża nam to czas dotarcia na szczyt, ale przynajmniej nie pada

Na szczycie meldujemy się około godziny 16:00. Ludzi masa... dlatego klarujemy line. Dzielimy sprzęt i schodzimy szybko na dół. Niestety szlak zejściowy miejscami jest mocno blokowany przez schodzących na tyłkach ludzi, dlatego zmuszeni jesteśmy omijać zatory bocznymi wariantami.

Do Murowańca dochodzimy o godzinie 17. Ludzi dwa albo i nawet trzy razy więcej niż rano. Piwo leje się strumieniami. Wpisujemy się więc tylko do książki i schodzimy na dół do auta. Do Krakowa dojeżdżamy dopiero około godziny 20:30...
Grań Kościelców była na prawdę fajną drogą. Dostarczyła nam niezłych emocji i masy fajnej zabawy. Jak to napisał na forum kilerus "takie to przyjemne i bez szaleństw". Jednak następnym razem, gdy zechce nam się jechać w rejony Hali Gąsienicowej, zdecydowanie przyjedziemy wcześniej.
Flickr:
http://www.flickr.com/photos/szymkowski ... 941179488/Flickr / Krzysiek:
http://www.flickr.com/photos/119310171@ ... 914602340/