W ostatnią sobotę wziałęm udział w wyjeździe integracyjnym z pracy. Oprócz normalnych aktywności tj. spożywanie %, w programie przewidziano kilka godzin na jedną z wybranych atrakcji wśród których pojawiło się również wyjście w góry. Postanowiłem wybadać sytuację, czy udało by się przejąć organizację tej imprezy i zorganizować wyjście na jakiś naprawdę fajny szlak. Bazę mieliśmy w Szczyrku i w okolicy było kilka opcji, jednak wpadłem na pomysł zabrania współtowarzyszy biurowej niedoli na Królową Beskidów. Pomysł ten miał jedna zasadniczą wadę, pod Babią należało dojechać 70km w jedną stronę przez góry, zatem można było zakładać śmiało 3 godziny spędzone w autokarze. Czy znajdzie się większa grupa masochistów, która aż tak się poświęci? W PGSie – tak!
Wyjeżdżamy sobotniego ranka i już po kilku kilometrach czeka nas niemiła niespodzianka – korek do ronda w Żywcu. Przejazd przed miasto okazał się dramatyczny i zabrał mnóstwo czasu. Dalsza droga poza pokonywaniem podjazdów na 1wszym (!) biegu przebiegła bez zakłóceń ale w Zawoi – Markowej meldujemy się po ok. dwóch godzinach.
Nie tracąc zbytnio czasu ruszamy tempem dostojnym w kierunku Markowych Szczawin. Pomimo naprawdę kiepskich prognoz pogoda dopisuje, co pozytywnie nas zaskakuje. Widać jednak nad szczytem kotłujące się chmury i tak naprawdę cały czas byliśmy przygotowani do niezłej zlewy, która – uprzedzając fakty – nigdy jednak nie nadeszła.
Do schroniska dochodzimy w bardzo przyzwoitym czasie godzinki z małym marginesem. Urządzamy dłuższy popas. Po chwili rozpoczyna się dyskusja którędy dalej. Ja optowałem za Percią Akademików, na której nigdy nie byłem, cześć osób natomiast trzeźwo podchodząc do swojego doświadczenia, preferowała by przejście przez Bronę. W końcu dochodzimy do porozumienia i dzielimy naszą grupę na dwa mniej więcej tak samo liczne składy. Liderzy grup byli w kontakcie telefonicznym, a że zgubić się nie ma gdzie, wydało się to najlepszym rozwiązaniem.
Życząc sobie powodzenia, obieramy różne kierunki. Perć Akademików okazała się naprawdę ciekawym szlakiem. Coraz rozleglejsze widoki na północne stoki Baby, trochę gimnastyki w górnej części, zdecydowanie beskidzki top. Pod samym szczytem, jak to zwykle bywa w tym miejscu, zaczęło całkiem zdrowo wiać i niestety widoczność nie była dobra. Momentami nie było jej prawie w ogóle. Przez pierwsze minuty na szczycie jeszcze widać było jakieś pasam na południu i południowym zachodzie (chyba Mała Fatra i Chocz), później przyszła jednak chmura i zasłoniła nawet to.
Na sczycie posiedzieliśmy z piętnaście minut. Po pamiątkowych fotkach ruszamy wschodnim grzbietem w kierunku Krowiarek. Im niżej tym lepsza pogoda i lepsza widoczność. Na Sokolicy robimy ostatni popas i pół godziny później siedzimy już w autobusie. Babia to zdecydowanie jedno z najfajniejszych miejsc w polskich górach.