Niestety z planów nie wyszło zbyt wiele, ponieważ budzimy sie dopiero około 5. Jemy szybkie śniadanie, pakujemy najbardziej potrzebne rzeczy i ruszamy na szlak. Początkowo prowadzi on lasem, ale szybko z niego wychodzimy. Na niebie totalna lampa. Zapowiada się totalny smażing dzisiaj na szlaku. Po około godzinie docieramy do opuszczonej strażnicy skąd kierujemy się w lewo, co po jakimś czasie oceniamy jaki błąd, ponieważ według mapy i trackera GPS należało iść w prawo przy strażnicy. Wracamy w tamto miejsce (tracimy na to w sumie ok 1,5h) i wracamy na szlak. Po wejściu na przełęcz szlak gubimy już totalnie i od tej pory spacerujemy po Górach Przeklętych zupełnie swobodnie. Idziemy przez chwilę granią, po czym wyłania nam się zza najbliższego wierzchołka góra, która dominuje nad otoczeniem. Podgląd przez aparat fotograficzny utwierdza nas w tym przekonaniu, bowiem na szczycie góry znajduje się taki sam słupek graniczny jak na Korabie. Chociaż nie widzimy szlaku na szczyt, forsujemy zbocza i zmierzamy w kierunku szczytu. Forsujemy zaśnieżone zbocza, które utrudniają wędrówkę, ale nie tracimy determinacji. Widzimy wszak nasz cel – Korab. Na szczęście szczyt nie jest ośnieżony. Południowe zbocze jest pozbawione śniegu i choć strome, nie nastręcza wielkich trudności. Początkowo używam rąk, wspomagając się na stromym zboczu, ale po spotkaniu bliskiego stopnia z wygrzewającą się na słońcu żmiją, zaniechałem tego
wreszcie około godziny 13 meldujemy się na szczycie. Świeci słoneczko, czas mamy niezły – jest git malina.
Tylko jest mały problem.
Nie jesteśmy na Korabie.
Rzut oka na mapę i trackera wskazuje, że znajdujemy się około 2-3h drogi od właściwego wierzchołka Korabu. Jesteśmy na szczycie Crna Cuka (2572 m npm), na południe od Korabu. Na szczęście potrafimy go już definitywnie zidentyfikować. Wiemy już, który z widocznych szczytów głównego masywu, jest tym właściwym Korabem. Żeby na niego się dostać, musimy wejść na grań, przekroczyć jeden z wierzchołków i krocząc dalej granią wejść na Korab. Schodzimy natychmiast z Crnej Cuki i po chwili docieramy do podnóża szczytu, który musimy zdobyć, żeby wrócić na grań. Wspinaczka jest dość męcząca i stroma, przypomina nieco wejścia na Orlą Perć. Wreszcie docieramy na szczyt, gdzie robimy sobie chwilę przerwy. Niestety pogoda zaczyna się psuć. Słyszymy grzmoty zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. My jednak cały czas zmierzamy na północ. Kolega, który poszedł na zwiady twierdzi, że za granią widać już szlak, więc nawet jeśli zrezygnujemy z ataku szczytowego, możemy łatwo wrócić tam na szlak. Idziemy granią. Jest sporo śniegu i robi się niebezpiecznie. Udaje nam się dotrzeć na kolejny niewysoki wierzchołek, skąd widzimy już dokładnie jak prowadzi trasa, bowiem ślady stóp zostały zachowane w śniegu. Schodzimy przez moment z grani, po czym rozpoczynamy długie i żmudne podejście po wyznaczonych śladach. Czas mija, ale podejmujemy decyzję, że nie odpuścimy tej górze. Po około 1,5h meldujemy się na szczycie. Jest godzina ok 17. Niestety, im bliżej szczytu, tym pogoda coraz bardziej się psuje. Ostatecznie spóźniamy się ok 10 minut na szczyt zanim zakryły to chmury deszczowe. Po dotarciu na szczyt robimy szybkie fotki i natychmiast rozpoczynamy zejście.
Schodzi się łatwiej, mimo dość głębokiego śniegu. Nogi rzadko zapadają się głębiej niż po kolana. Wychodzi poza wypłaszczenie, gdzie robi się stromo, ale jest wciąż dużo śniegu. Stąd decyzja o zastosowaniu tzw. dupoślizgu. Dzięki temu udaje się nam oszczędzić sporo czasu. Później po drodze jeszcze dwukrotnie uda nam się zastosować w pewnych miejscach dupoślizg, redukując czas potrzebny na zejście. Nieco później znów gubimy szlak, który najprawdopodobniej zniknął pod śniegiem, ale szczęśliwie po chwili udaje nam się go odnaleźć. Będąc już znacznie niżej, udaje nam się zejść bezpiecznie w okolice opuszczonej strażnicy, gdzie popełniliśmy błąd z rana. Gdy już wiemy, gdzie jesteśmy, napięcie opada i spokojnie schodzimy. Ale tylko do chwili, gdy odnajdujemy na ścieżce świeży ślad niedźwiedziej łapy. To wymusza na nas czujność w końcowym odcinku szlaku, ale szczęśliwie nie spotykamy żadnego niedźwiedzia w drodze powrotnej. Docieramy do strażnicy około godziny 20, gdzie krótko rozmawiamy z pogranicznikami i natychmiast pakujemy się do auta i udajemy w dół, aby wyjechać z tej trudnej ścieżki dopóki jest jeszcze nie całkiem ciemno. Po ponad godzinie docieramy do drogi asfaltowej, a po chwili również do Novi Mavrovi – miejsca, gdzie poprzedniego dnia robiliśmy zapasy. Tutaj robimy postój na obiad (a raczej kolację), po czym decydujemy się na nocleg w pobliżu. Nie na campingu ani w motelu, ale w busie. Ja wraz z dwiema osobami, decydujemy się na spanie poza busem – na ziemi, w karimacie, na macie. Na szczęście nie padało, a noc była ciepła, dlatego nocleg był wyjątkowo komfortowy, choć krótki.
Pobudka o godz. 4, rozpoczynamy trasę powrotną. Około godziny 6 wjeżdżamy do Albanii, którą przekraczamy w drodze do Czarnogóry. Początkowo zakładaliśmy krótki plażing i relaks w miejscowości Shkoder, ale skutecznie zniechęciła nas do tego ulewa, która nas tam nawiedziła. Robimy tylko szybkie zakupy i w drogę. Pogoda poprawia się po przekroczeniu granicy z Czarnogórą, dlatego decydujemy się na wjazd do Ulcinj, gdzie spędzamy kilka godzin na plaży. Potem obiad i droga powrotna do Zadaru, gdzie odstawiamy dwie osoby na samolot do Londynu. Około godziny 2.30 wyjeżdżamy z Zadaru i ruszamy w drogę do Polski, w której meldujemy się około godziny 17.
Poranek zapowiada piękną pogodę na szlaku.
Szlak początkowo prowadzi lasem po to, aby po około godzinie wyprowadzić na pełne słońce.
Zza granicy lasu wyłania się grań, ale czy to już główny masyw Korabu?
Do południa mamy totalną lampę. Musimy to wykorzystać, bo po południu pogoda ma się popsuć.
W drodze w kierunku opuszczonej strażnicy wojskowej.
W wyższych partiach jest już nieco więcej śniegu.
Widok na Crną Cukę.
Im wyżej, tym warunki trudniejsze. Śniegu coraz więcej. Momentami zapadamy się nawet po pas.
Widok na główną grań z widocznym głównym wierzchołkiem (Korab) po lewej stronie. Zdjęcie z przełęczy pod Crną Cuką.
Jeden z trudniejszych odcinków, jakie musieliśmy pokonać. Dość głęboki śnieg i znaczna stromizna.
Grań Korabu w pełnej okazałości. Nasz cel to ten pierwszy od lewej. Widok z Crnej Cuki.
Z cyklu - spotkania na szlaku
Panoramia Korabu.
Wracamy na szlak
Wydeptanymi śladami kierujemy się na Korab.
Zdjęcie na okolicę, z której przychodzimy. Zeszliśmy z przełęczy między dwoma wierzchołkami widocznymi w głębi.
Końcowy fragment podejścia pod Korab. Tradycyjnie już, pogoda psuje się nam na chwilę przed osiągnięciem wierzchołka.
Oj ty mój Korabie, mam cię!
A to już droga powrotna i krajobrazy Albanii.