Ponad miesiąc nie byliśmy już w Tatrach. Czas nastał, żeby to w końcu zmienić. Na sobotę zapowiadało się w miarę przyzwoite okno pogodowe. Ugadujemy się z Olgą, że jedziemy na Szczyrbski Szczyt. Jakiś czas temu była już próba tam wejścia, ale wówczas ostatecznie poszliśmy na Szatana. Zatem robimy drugie podejście do tego szczytu. W planach jest także, żeby po Szczyrbskim Szczycie udać się dodatkowo na Hruby Wierch, którego też mamy zaległego. Wyjazd można powiedzieć tradycyjnie w nocy. Droga do Tatrzańskiej Łomnicy bez historii. Wjeżdżając do niej tradycyjnie już widzimy pasącą się łanię i po chwili ustawiający się patrol policyjny. Mówię do Olgi, że
Cytuj:
tym razem udało mi się przejechać bez zatrzymywania się do kontroli.
Nie zdążyli się jeszcze ustawić, żeby mnie zatrzymać. Wyjeżdżamy już z Tatrzańskiej Łomnicy, a tu niespodzianka za naszymi plecami rozbłyskały się koguty policyjnego radiowozu. Będziemy mieli jednak kontrole i dzisiaj. Policja Słowacka nie podarowała mi tego, że nie zdążyli mnie zatrzymać wcześniej. Policjant chce dokumenty, za którymi muszę udać się do bagażnika. Gdy jeden sprawdza dokumenty, drugi w tym samym czasie sprawdził mi stan ogumienia. W końcu pada pytanie na które już czekałem. Ponieważ w miedzy czasie poznałem policjanta. Było to ten sam co kilka miesięcy temu dał mi mandat za nie spełniającą ich wymagań apteczkę.
Cytuj:
Skoro mamy otwarty bagażnik proszę pokazać apteczkę.
Wyciągam jedną, potem druga, gdyż mam teraz dwie, bo w jednej mi się wszystko nie pomieściło. Otwiera pierwszą, przegląda z grubsza jej zawartość. W między czasie pyta czy
Cytuj:
wszystko jest.
Mówię, że
Cytuj:
TAK.
Mówię mu także, że już dostałem od niego mandat za apteczkę i mu go nawet pokazuje. Jeszcze go nie zdążyłem wywalić. W tym momencie się chyba trochę zmieszał, bo drugiej apteczki już nie otwiera, a w niej dopiero były pamiętne nożyczki, za które wlepił mi poprzednio mandat. Oddaje mi apteczki i dokumenty. Możemy jechać dalej. Dojeżdżamy do Szczyrbskiego Jeziora jest godzina 4. Podjeżdżam na parking, który okazuje się, że jest już teraz płatny i szlabany są opuszczone o tej porze. Szukamy zatem gdzie by tu zaparkować. Wolne miejsca przy drodze są tylko dla inwalidów. W końcu znajdujemy miejsce do zostawienia auta i ruszamy w góry. Olga rozpoczyna swój sezon na sandały, w których bez problemu przechodzi odcinek do Wodospadu Skok. Zmiana obuwia na podejściówki następuje w okolicy Stawu nad Skokiem, gdzie śniegu leży jeszcze trochę więcej. W miedzy czasie pogoda robi nam figla i jest nie zbyt ciekawa. Na południu zaczyna się co prawda przejaśniać, ale na północy szczyty w mleku.
Mamy jednak nadzieję, że się jednak wypogodzi zanim dojdziemy na szczyt. Takie też były prognozy na ten dzień.
Po chwili jednak zaniosło się wszędzie. Olga wówczas pyta się,
Cytuj:
o której miała być poprawa pogody według prognoz.
Odpowiadam, że
Cytuj:
z tego co pamiętam to około 10 ma być już ładnie.
Dopiero po 7 zatem do 10 jeszcze jest trochę czasu. Pomału podążamy dalej do góry. W tym samy czasie widzimy jakiś zespół, który najprawdopodobniej wybierał się na Szatana. W okolicy progu Młynickiego Kotła (Koziego Kotła) mamy większe załamanie pogody. Zaczyna sypać drobny śnieg i wiatr mocniej wiać. Postanawiamy tu przeczekać do lepszych warunków. Olga znajduje jakąś szczeliną w wancie, w która się wciska i jak mówi zrobiła sobie tam małą drzemkę. Ja się chowam, także za jakąś wantą, żeby się trochę osłonić od wiatru.
Tak przeczekujemy około godziny. Wówczas zaczyna się wypogadzać. Zatem ruszamy dalej.
Zmieniamy tutaj jeszcze plany wycieczki. Decydujemy się pójść najpierw na Hlińską Turnie. Podchodzimy najpierw żlebem prowadzącym na Basztową Przełęcz. Śnieg w żlebie miejscami bardzo twardy. Ponieważ nie chciało mi się zakładać jeszcze raków wybijałem stopnie butami. Po przebyciu 3/4 żlebu odbijamy w lewo. Chociaż będąc w żlebie wydaje się, że odbicie jest znacznie wyżej. Pogoda ponownie robi mam psikusa i mamy mleko na podejściu na szczyt. Ten fragment podejścia jest mało przyjemny, krucho, śliskie trawki, dodatkowo wszystko mokre od wcześniej padającego śniegu. Olga wówczas decyduje się na założenie raków. Ja zrobię to trochę później jak już będę leżał na czterech literach po mały poślizgu. Przed samym szczytem dochodzimy do uskoku, który myśmy obeszli z lewej strony. Można go też II rysą na wprost pokonać.
Na szczycie myślimy, że to będzie koniec na dzisiaj wycieczki, pogoda nie dopisała. Trzeba będzie wracać do domu bez głównego zamierzonego celu. Po chwili na szczycie bardzo miła niespodzianka. Prognozy się jednak sprawdziły jest godzina 10 i pogoda zaczyna się robić taka jak oczekiwaliśmy.
Także dalsza wycieczka jednak będzie. Z Hlińskiej Turni idziemy granią na Młynicką Przełęcz. Śniegu na grani już nie wiele pozostało. Jednak najbezpieczniej jej pokonywanie było w rakach. Momentami prowadzę i uczę się wynajdować najlepsze warianty do przejścia. Pogoda już nam dopisuje cały czas i widoki rewelacyjne. Na przełęczy jesteśmy po 12.
Na Szczyrbski Szczyt z Młynickiej Przełęczy rozważaliśmy podejście dalej granią. Ostatecznie jednak wybraliśmy opcję obejścia trawersem przez śnieżne pole i fragment trawkami. Śnieg bardzo mokry i stara impregnacja butów już nie wytrzymała tego. Czuję jak chlupie mi woda w środku. Dochodzimy do żlebu Petrika, którym na siodełko i na szczyt. Jest po 13 robimy blisko godzinną przerwę, na zdjęcia,
filmy i wygrzewamy się w słoneczku. Tutaj już prawie zajechałem migawkę.
Podejmujemy decyzję, że tego dnia na Hruby Wierch już nie idziemy, a w zamian podejdziemy nad Szczyrbskie Jezioro. Schodzimy żlebem w kierunku Kolistego Stawu. W żlebie śniegu sporo, rozważałem nawet, żeby zrobić tam dupozjad. Jednak nie wiedziałem jak wygląda sytuacja na dole z uskokiem, a mokry śnieg tez mnie nie zachęcał do jazdy tego dnia. Dlatego ostatecznie zszedłem. Uskok był cały zasypany, ale wpadłem tam w dziurę prawie po pas. Dochodzimy do szlaku i nim już wracamy na parking. Po drodze mijając rozmarzające stawy.
Na parkingu jesteśmy przed 18. Zmieniam przemoczone buty i idziemy jeszcze nad Szczyrbskie Jezioro. Trafiliśmy akurat na porę, gdy słońce pięknie oświetlało szczyty nad Doliną Złomisk. Rundka dookoła jeziora i wracamy do auta pora wracać do domu.
Ostatecznie wycieczka się super udała, a były obawy czy cokolwiek zobaczymy więcej tego dnia niż mleko.