Tęsknota za górami trwała w moim przypadku zdecydowanie zbyt długo. Dlatego chciałem to jak najszybciej zmienić. Ale żeby zrobić to we w miarę sensownym czasie (1 dzień) i nie jeździć na koniec świata, wybór padł na Rudawy Janowickie. Kiedyś już tam byłem, ale przynamniej piętnaście lat temu, więc siłą rzeczy mogło się sporo pozmieniać. Poza tym wtedy nawet nie myślałem o tym, jak wiele jest ciekawych miejsc w tych górach, do których można by jeszcze zajrzeć.
Pomysł na wycieczkę był prosty. Jedziemy z Maksem na jeden dzień w Rudawy i staramy się w ciągu tego jednego dnia zrobić trasę, która pozwoli nam zobaczyć całe Rudawy. Trasa zakładała punkty standardowe, takie jak Cycki Księżnej (Sokolik i Krzyżna) oraz Skalnik. Dodatkowo koniecznie chciałem wrócić na Konie Apokalipsy, co nie stanowiło większego problemu, bo ten punkt widokowy mieliśmy po drodze. Ponadto na trasie znalazły się jeszcze inne ciekawe miejsca, jak np. Bolczów, ale o tym później.
Na szlaku zameldowaliśmy się około godziny 8.20. Niemal natychmiast wyruszyliśmy pod Szwajcarkę (schronisko PTTK), żeby jak najszybciej „zaliczyć” Cycki Księżnej. Koniec końców, oba szczyty udało się zdobyć do godziny 10, co stanowiło zupełnie dobry czas. Na Sokoliku i Krzyżnej zrobiliśmy sobie krótki popas z regeneracją cukrów i napełnieniem zapasów kalorii przed dalszą trasą.
Teraz bowiem czekało nas dość długie podejście na Konie Apokalipsy, a potem przez Skalnik. Początek tego odcinka był ogólnie spoko. Zero wysiłku – spacerek po wioskach (pomijając zgubienie szlaku, który ni z gruchy, ni z pietruchy, nagle skręcał obok cmentarza w Karpnikach). Potem podejście zrobiło się nieco bardziej uciążliwe. Właściwie nieustannie pod górę, a gdy już nasz żółty szlak dołączył do czerwonego, to czekało nas to, czego tak bardzo znienawidziłem po swojej ostatniej wizycie w tym rejonie – asfalt na Konie Apokalipsy! Na szczęście tym razem odcinek ten był krótszy i około południa zameldowaliśmy się na Koniach. Tam nieco dłuższy popas i przerwa na obiadek. Konie to kolejne miejsce po Szwajcarce, gdzie gromadziły się tłumy turystów, dlatego wybraliśmy sąsiednie, alternatywne skałki, z których widok był dokładnie taki sam.
Jak dotąd wszystko szło super. Na niebie lampa. Warunki git. Szło się świetnie. Dało się jednak zauważyć na horyzoncie pewien problem, który zmierzał od południowego zachodu i południa – z okolic Karkonoszy. Gdy meldowaliśmy się na Koniach, Szrenica i Śnieżne Kotły były już w burzowych chmurach, a Śnieżka lada chwilą zdawała się być przez nie połknięta.
Plan był jednak prosty – dojdźmy do Janowic. Tam spróbujemy się gdzieś zamelinować jeśli spadnie deszcz. Tymczasem po minięciu Skalnika przyroda znów przypomniała o sobie. Tym razem w postaci wyraźnie słyszalnych grzmotów. Burza musiała być zupełnie niedaleko. Nie mieliśmy jednak specjalnego wyboru. Chcieliśmy jak najszybciej zejść z tego, bądź co bądź, najwyższego wzniesienia Rudaw. Im dłużej schodziliśmy, tym pomruki odległych grzmotów stawały się coraz wyraźniejsze, a wicher się wzmagał.
Ale nagle... wszystko się uspokoiło. Przestało wiać, grzmoty ucichły, a nawet delikatny deszczyk, który towarzyszył nam po drodze przestał padać. Podbudowani tym faktem ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem, aby jak najszerzej otoczyć Rudawy. Dwukrotne możliwe odbicia z niebieskiego szlaku na żółte odnogi, które stanowiły możliwe skróty, nie zachęciły nas do podjęcia tego kroku. Cały czas dzielnie trzymaliśmy się wyznaczonego planu, który zakładał dojście aż do ruin w Bolczowie i powrót do Trzcińska.
Faktycznie, około godziny 15 zameldowaliśmy się pod ruinami w Bolczowie. Miejsce wcale fajne, ale do podobnego wniosku doszły tłumy innych turystów, którzy się tam zgromadzili. Ogólnie to fajne miejsce na jakiś weekendowy wypad pod namioty i ognisko. Trzeba będzie to kiedyś jeszcze rozważyć
W Bolczowie zrobiliśmy sobie nieco dłuższą przerwę, ponieważ akurat trochę mocniej się rozpadało. Nie na tyle jednak mocno, żeby wskakiwać w kurtki (na chwilkę założyłem, ale zaraz zdjąłem). Zwiedziliśmy ruiny i wszystkie okoliczne dziury
. Czekając na pauzę w opadach posililiśmy się suszonymi morelami i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Teraz czekało nas już praktycznie tylko zejście od Trzcińska. Po drodze okazało się jednak, że musimy jeszcze pokonać jedno wzniesienie, a potem nie skręciliśmy w pewną ścieżkę, która mogła nas przybliżyć do miejsca, gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Koniec końców jednak trafiliśmy do miejsca startu ok 16.20 – po 8h od rozpoczęcia trasy zaplanowanej na 9h, co uważamy za zupełnie dobry wynik.
Rzut oka na trasę, którą zrobiliśmy:
http://mapa-turystyczna.pl/route/s0laZdjęć mało, bo trzeba było motyla noga kilometry
Ruiny w Bolczowie.
Rudawy Janowickie z ruin w Bolczowie. Po lewej stronie widoczne Cycki Księżnej - Krzyżna i Sokolik.