[14.03.2014]Dolina Śnieżnadroga: Z Doliny Czarnej Jaworowej przez Dolinę Śnieżną na Śnieżny Zwornik (II) [WI3]Z każdym dniem coraz bardziej czuć było nadchodzącą wiosnę i wszystko wskazywało na to, że lada chwila nastąpi w Tatrach tzw. okres przejściowy. Póki co, zimowy warun w Tatrach był jednak nienajgorszy, choć coraz wyższe temperatury ograniczały rejon działania praktycznie tylko do północnych ścian. Wspólnie z Pawłem chcieliśmy to wykorzystać i „wyskoczyć” na ostatnią akcję tej kalendarzowej zimy.
Pomysłów jak zwykle było sporo, ale po haśle <Dolina Śnieżna> wszystkie inne zeszły na dalszy plan. Nie ukrywam, że nie raz myślałem o tej niezwykle rzadko odwiedzanej krainie, która szczyci się mianem najtrudniej dostępnej doliny tatrzańskiej. Wszak rekomendacja Mistrza Paryskiego (
„Droga częściowo trudna, eksponowana i wytężająca, o różnorodnych trudnościach skalno-śniegowych, krajobrazowo wspaniała, interesująca i niezwykle oryginalna”) jest wystarczająca, żeby narobić sobie przysłowiowego „smaka”. Teraz mieliśmy iść tam zimą, co było dodatkowym wyzwaniem, gdyż o tej porze roku droga ta staje się wyjątkowo niebezpieczna, a w pewnym momencie praktycznie bez możliwości odwrotu. Dodatkowo chcieliśmy przejść wprost przez progi, pokonując tworzące się tu około 50 m lodospady. Byłoby to niejako spełnienie moich małych tatrzańskich marzeń, gdyż zawsze chciałem przejść nie tyle sam lodospad, co drogę, która na swoim odcinku wymusza jego pokonanie. Kiedyś o tym tylko myślałem, teraz pojawiła się realna szansa, żeby to zrealizować…
Zaczęło się studiowanie opisów. Główne źródło informacji stanowił oczywiście przewodnik WHP, jednak dla wszystkich zainteresowanych polecam również zapoznać się z bardzo dobrym opracowaniem Grześka Folty – „Dolina Śnieżna, zapomniany klejnot Tatr” (Góry nr. 8, sierpień 2010).
W wiedzę teoretyczną uzbrojony byłem nieźle, jednak to, co najbardziej mnie interesowało i niepokoiło zarazem, to warunki śniegowe panujące obecnie w dolinie. Zdawałem sobie bowiem sprawę, że stan śniegu będzie determinował nie tylko powodzenie akcji, ale przede wszystkim bezpieczeństwo. Udało mi się, co prawda zdobyć kontakt do osoby, która była w Śnieżnej przed tygodniem, jednak informacje, jakie uzyskałem nie napawały optymizmem – zespół wycofał się z powodu bardzo trudnych warunków śniegowych. Nie da się ukryć, że trochę mnie to „przygasiło”, ale z drugiej strony zacząłem się mocno zastanawiać – od dłuższego czasu w Tatrach nie było opadu, a ostatni tydzień był bardzo ciepły, może to wystarczyło, żeby śnieg „siadł” na tyle, by nie stanowił wielkiego zagrożenia?!
Postanawiam skonsultować się z Grześkiem, który zna ten rejon jak mało kto. Efekt tej rozmowy był taki, że w piątek, niewiele po 3 w nocy, ruszamy w stronę Doliny Śnieżnej w trzyosobowym składzie.
Fot. G.Folta
/Dolina Śnieżna/Z pierwszego etapu podejścia w sumie niewiele pamiętam. Może to za sprawą niewyspania, w każdym razie świadomość odzyskuję dopiero przy Czarnym Stawie Jaworowym, gdzie robimy dłuższą przerwę, a następnie kierujemy się pod dolny próg Doliny Śnieżnej. Pokonując niewielki lodowy prożek podchodzimy pod tzw. Wielką Sikawkę, czyli lodospad zamykający dostęp do Wielkiej Strągi (dolnego piętra Doliny Śnieżnej).
Fot. G.Folta
/lodowy prożek na podejściu pod próg Doliny Śnieżnej/Tu wiążemy się i zaczynamy. Startuje Paweł, który stopniowo pnie się w górę, aż w końcu znika w skalnym załamaniu. Czas leci, a liny nie ubywa, co sugeruje, że Paweł trafił na jakiś problem. Po jakimś czasie dostajemy jednak stosowną komendę i wbijamy w wyciąg niemal równocześnie, by nie tracić niepotrzebnie czasu. Dla mnie to debiut na lodach, więc emocji mi nie brakuje, zwłaszcza, że droga jest ciekawa i zróżnicowana – po odcinku czysto lodowym trafiliśmy do kominka, w którym należało przewspinać trochę w pionowym śniegu, a na koniec wyjść po skale na półeczkę, gdzie znajdowało się stanowisko. Gdy już byliśmy przyautowani, Paweł stwierdził, że w życiu na żadnym wyciągu się tak nie bał. Prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwię, gdyż końcówka wcale łatwa nie była, do tego praktycznie nie było tam możliwości asekuracji, a konsekwencje odpadnięcia mogłyby być bardzo nieprzyjemne.
/Start w Wielką Sikawkę/Fot. G.Folta
/mikstowa końcówka po wyjściu z lodospadu/Fot. G.Folta
/wejście w kominek/Fot. Kilerus
/wyjście z kominka/Po pokonaniu Wielkiej Sikawki wychodzimy na obszerne pole śnieżne i w otoczeniu urwistych ścian Śnieżnej i Kapałkowej Grani stopniowo zdobywamy wysokość. Szerokim żlebem (Srebrna Rozpadlina) docieramy do tzw. Srebrnego Cmentarzyka, czyli niewielkiego kociołka, do którego opada kolejny lodospad – Srebrna Sikawka. Lodospad jest nieco niższy od poprzedniego (ok. 40 m), jednak jest znacznie szerszy (właściwie można powiedzieć, że są to dwa oddzielne lodospady).
Fot. G.Folta
/śnieżne podejście pod kolejny próg doliny/Fot. G.Folta
/Srebrna Sikawka/Grzesiek zaczyna wspinaczkę sprawnie pokonując kolejne lodowe metry i wkrótce ściąga nas do siebie. Lodospad miejscami cieknie i praktycznie już na starcie oferuje orzeźwiający prysznic, jednak wspinanie jest przyjemne, i mniej męczące niż poprzednio – lód jest tu bardziej miękki, więc raki i dziaby bez zbytniego nakładu siły siadają znakomicie.
/start w Srebrną Sikawkę/Fot. Kilerus
/na Srebrnej Sikawce/W ten sposób znaleźliśmy się w środkowym piętrze Doliny Śnieżnej (Srebrna Strąga). Okoliczne szczyty prezentują się stąd wspaniale, więc mamy co podziwiać. Szczególnie okazale wyglądają urwiska Małej i Pośredniej Śnieżnej Turni, jednak perspektywa dalszego brodzenia w nienajlepszym śniegu, mąci nieco ogólny zachwyt. Grzesiek bierze torowanie na siebie i w znacznych odstępach, już bez liny, zaczynamy mozolne podejście w kierunku Złotej Strągi. Śnieg jest miejscami głęboki, a z każdym krokiem robi się coraz bardziej stromo, więc im jesteśmy wyżej tym idzie się ciężej. Na szczęście pokrywa śnieżna wydaje się być w miarę stabilna, mimo lokalnie deskowatego charakteru, choć muszę przyznać, że jeden trawers nieźle podziałał na wyobraźnię, zwłaszcza, gdy spojrzało się w dół i pomyślało „co by było, gdyby teraz wyjechało…”. Nic jednak nie wyjechało i bezpiecznie dotarliśmy do Złotej Strągi, czyli obszernego kotła stanowiącego górne piętro Doliny Śnieżnej.
Tu z trzech stron otoczeni byliśmy potężnymi, budzącymi respekt ścianami. Będąc w tym śnieżnym kotle można odnieść wrażenie, że jest się w dzikich, kompletnie dziewiczych wielkich górach – chyba w całych Tatrach próżno szukać drugiego takiego miejsca…
Teraz idziemy skośnie w lewo i podchodzimy długim, stromym żlebem (Złote Koryto). Wraz ze wzrostem wysokości robi się coraz bardziej stromo, a śnieg staje się sypki, przez co miejscami jest naprawdę nieprzyjemnie. W ten sposób dochodzimy do miejsca, gdzie żleb tworzy dwie odnogi – lewa odnoga to tzw. Zielone Koryto, które prowadzi w kierunku Śnieżnego Zwornika, natomiast prawa odnoga, to w dalszym ciągu Złote Koryto prowadzące teraz w stronę Wyżniej Lodowej Przełęczy. Podążając śladami Stanisławskiego, który jako pierwszy pokonał dolinę zimą, wybieramy drugi wariant i kontynuujemy Złotym Korytem, jednak z uwagi na coraz większe nachylenie zbocza, mało związany śnieg oraz pewne trudności skalne, odcinek ten pokonujemy już z asekuracją.
Fot. G.Folta
/w Złotym Korycie/Bez problemu dochodzimy do Złotego Cmentarzyka i tu zaczynają się schody – niestety nie takie, które w łatwy sposób wyprowadziłyby nas na grań… Dłuższą chwilę walczymy z nieoczywistym opisem przewodnikowym, ale przede wszystkim z gładkimi, czysto skalnymi zacięciami bez grama lodu. A czas mijał nieubłaganie, więc zaczęło się poszukiwanie alternatywy... Nie ukrywam, że morale trochę spadło, ponieważ trafiliśmy na poważny problem, będąc przysłowiowy rzut beretem od grani – końca naszej drogi. Dodatkowo z każdą chwilą zmęczenie narastało, robiło się coraz bardziej zimno i lada moment w całej dolinie miał zapaść zmrok.
Fot. G.Folta
/Śnieżny Szczyt ze Złotego Cmentarzyka/Podejmujemy decyzję o wycofaniu się do Zielonego Koryta i próbie wejścia na grań z drugiej strony Śnieżnego Szczytu. Jak postanawiamy, tak czynimy i po 50 m zjazdu, i niewielkim trawersie, zaczynamy podejście Zielonym Korytem. Przeżywam tu spory kryzys, gdyż w pewnym momencie nogi i ręce odmawiają mi posłuszeństwa, a powieki same zaczynają się zamykać. Na domiar złego żleb w tym miejscu jest stromy, więc nie ma gdzie bezpiecznie odpocząć i jedyne, co zostaje, to cisnąć do góry. Na szczęście kryzys okazał się chwilowy i kontynuuję bez większych problemów, choć nie powiem, że było lekko. Zapada zmrok. Wiążemy się i z lotną asekuracją, przy świetle czołówek zarzynamy się dalej. Droga wydaje się nie mieć końca…
Po niezliczonej ilości przemielonego śniegu i różnych, patrząc z perspektywy czasu, zabawnych akcjach typu sikanie synchroniczne, wychodzimy na Śnieżny Zwornik. Jest nieco po 19-tej, a my jesteśmy tak zmęczeni, że nie chce nam się nawet rozmawiać. Poza tym widok jaki mamy przed sobą po prostu odbiera mowę – bezchmurna noc, pełnia księżyca, a wszystkie okoliczne szczyty i turnie mienią się w jego blasku – wygląda to tak magicznie, że ciężko to opisać. Można żałować, że nikt z nas nie zrobił wtedy zdjęcia, jednak z drugiej strony może to i dobrze, bo nawet najlepsza fotografia nie oddałaby tego, co wtedy widzieliśmy…
Po nacieszeniu oczu tym niecodziennym widokiem, zaczynamy zejście, kierując się w stronę Śnieżnej Przełęczy, by stamtąd udać się do Terinki w nadziei, że dostaniemy nocleg. Mamy sporo szczęścia, gdyż trafiamy na założony wcześniej ślad. Co prawda teren nie jest tu trudny, ale nie ma co ukrywać, że po śladach idzie się szybciej, pewniej i co najważniejsze, bez zbędnego obciążenia psychicznego. Droga, która jeszcze chwilę temu wydawała się nam strasznie długa, mija zaskakująco szybko i wkrótce meldujemy się na przełęczy, z której jednym zjazdem - w zasadzie niekoniecznym, ale zdeterminowanym naszą niechęcią do jakiejkolwiek dalszej skalnej wspinaczki - dostajemy się do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Do dalszej drogi motywuje nas już chyba tylko perspektywa łóżka w schronisku…
Fot. Kilerus
/ze Śnieżnej Przełęczy…/Na widok Chaty Teryego ucieszyłem się, jakbym wygrał na loterii, czosnkowa była najlepszą zupą jaką w życiu jadłem, a spało się lepiej niż w najlepszym hotelu…
EPILOG:
Kolejny dzień to: smaczna jajecznica, betony na zejściu, ściąganie jednego raka w 3 osoby, ślizgawka na skrótach, piękny orzeł w moim wykonaniu, huraganowy wiatr, łamiące się drzewa, załojenie po raz kolejny drogi Jarmaya (na żywca), jazda autobusem, łapanie stopa i w końcu powrót do domów.
Chłopaki – dzięki za to wszystko!
więcej na:
http://mountainadventure.weebly.com/dolina-sniezna.html