„Nie ma chyba trudniejszej do zniesienia choroby górskiej, niż brak gór.” R. Messner
Moje życie ostatnio biegło w tempie maratończyka. Brak czasu na cokolwiek i małe rewolucje w życiu osobistym potęgowały tęsknotę za górami- za miejscem, gdzie można było się wreszcie zatrzymać, odpocząć, odetchnąć i zapomnieć o wszystkim i wszystkich. Od grudniowych dni tęsknie wypatrywałam pogody na zakopiańskich kamerkach, a prognozę sprawdzałam codziennie, licząc że wreszcie nastanie w Tatrach piękna zima… W ten oto sposób upłynęły dwa miesiące, aż serce się zbuntowało. Miałam dość. Spakowałam się w 20minut, kupiłam bilety i już kolejnego dnia byłam w drodze do Zakopanego. Niestety widoki za szybą nie nastrajały zbyt pozytywnie- im dalej na południe tym coraz mniej śniegu. Nawet w stolicy Tatr ulice czarne, śniegu jak na lekarstwo, a szczyty opruszone zaledwie znikomą ilością białego pudru. Pierwszego dnia umówiona byłam z tatą, który już od kilku dni spędzał z mamą urlop w górach. Plany mieliśmy ambitne, bo postanowiliśmy zaatakować Świnicę, ale warunki pogodowe okrutnie się naszymi ambicjami zabawiły…
Poranek przywitał nas mgłą i deszczem, który w wyższych partiach zamienił się w zacinający, lodowaty śnieg spotęgowany mocnymi porywami wiatru. Niezrażeni początkiem drogi i wiedzą, że ok. godziny dziesiątej ma nastąpić rozpogodzenie, posuwaliśmy się do przodu. Najpierw Dolina Gąsienicowa, następnie szlak w stronę przełęczy Liliowe, aż osiągnięcie grani, na której wiatr potężnie dał o sobie znać. Schowani za skalnym występem ostatecznie podjęliśmy decyzję, że nie ma to mniejszego sensu i parcie w górę przy takich warunkach jest bezcelowe. Skapitulowaliśmy więc powrotem w stronę Kasprowego Wierchu i zejściem ku schronisku na Hali Gąsienicowej.
Piwo na pocieszenie, kilka gorzkich słów o prognozie pogody i przepiękne słońce, które odsłoniło dopiero w godzinach wczesno-popołudniowych swoje oblicze, rozczarowało nas wielce. Szkoda... ale przecież jutro też jest dzień.
"Górskie spotkania są niezwyklejsze o góry, a góry są wtedy piękniejsze o przyjaźń." J. Strzelecki
Pierwotnie niedziela miała być dniem wielkim, gdyż umówiona byłam ze znajomymi, że spróbujemy zmierzyć się z moim największym marzeniem- Mięguszowieckim Szczytem Wielkim. Niestety, wieczór poprzedzający to wydarzenie okazał się rozczarowujący. Znajomi odwołali przyjazd, prognozy wskazywały na niezbyt stabilną i bardzo wietrzną pogodę, a moje samopoczucie drastycznie obniżyło poziom radości… Przekonana o jutrzejszej szaro-burej pogodzie położyłam się spać, ale gdy nad ranem otworzyłam oczy ujrzałam przepiękne błękitne niebo i białe szczyty. Niewiele myśląc wyskoczyłam z łóżka z ogromnym entuzjazmem i po kilku chwilach byłam gotowa do wyjścia. Tym razem samotnie. Wychodząc na świeże powietrze zastanawiałam się, gdzie skierować swoje kroki… Byłam sama, więc nie mogłam założyć sobie zbyt ambitnych planów… Wybór był więc prosty- niech to będzie po prostu piękny spacer z widokiem na Tatry Wysokie, czyli Kopa Kondracka.
Już po godzinie wędrówki, zaczepiło mnie dwóch sympatycznych mężczyzn, których towarzystwo umiliło mi wędrówkę prawie do końca dnia. W pięcioosobowym składzie spędziliśmy kilka miłych godzin na rozmowach o górskich marzeniach, planach i górskim blogu Marka- jednego z tych sympatycznych ludzi. Poznawanie ludzi to jedna z najpiękniejszych rzeczy, które zdarzają się w górach. Wspólna pasja, podobne poglądy, marzenia, spojrzenie na świat, czy wspólna wędrówka przy silnym wietrze i podziwianie piękna gór- to wszystko sprawia, że człowiek czuje się po prostu szczęśliwy.
"Do gór trzeba dorastać, a nie góry obniżać do siebie." Krygowski Poniedziałek, godzina 3.30 nad ranem. -"Napadało 20cm świeżego śniegu, jest biało" -"Szkoda, warunki w Wysokich będą ciężkie - nie przyjeżdżam" W ten oto sposób po raz kolejny okazało się, że pozostaje mi samotna wędrówka. Czy to źle? Chyba nie... dziś się o tym przekonam ostatecznie. Poranek przywitał mnie przepiękną pogodą- aż trudno było uwierzyć, że to te same góry co wczoraj. Białe strzeliste szczyty i promienie słońca oświetlające pionowe ściany były krajobrazem, który skutecznie przekonał mnie, że nie można zwlekać ani minuty.
Wyruszyłam w kierunku Doliny Kościeliskiej z myślą o Błyszczu... Niestety szlak na niego okazał się nieprzetarty, a jednoosobowa krucjata w śniegu po kolana, aż na sam szczyt zniechęciła mnie do realizacji pierwotnego planu, dlatego kolejnym celem stał się Ornak- grzbiet, który pokonał nas podczas zeszłorocznego zlotu zimowego NPM. Słońce wciąż pięknie oświetlało szlak, przebijając się przez strzeliste korony drzew, a ja cieszyłam się prawie jak dziecko, że dane jest mi pokonywać szlak w tak niesamowitych okolicznościach przyrody.
I po raz kolejny...Na Iwaniackiej Przełęczy odkryłam, że szlak na Ornak jest również osłonięty śniegiem prawie po kolana. Tym razem jednak nie chciałam się poddać. Wysłałam wiadomość do taty, gdzie jestem i gdzie idę i ruszyłam spokojnie ku śnieżnym zaspom.
Łatwo nie było. Drogę poprowadziłam sobie sama starając się nie podcinać śnieżnych nawisów, jednak im wyżej tym coraz bardziej stromo, co nie sprawiało jako takiego problemu w górę, jednak martwiło mnie- jak to będzie w drodze powrotnej. Po wyjściu na grzbiet Ornaku oniemiałam z radości. Grań oświetlona słońcem, w tle słowackie szczyty, a wokół mnie pustka. Dziś nie było tu nikogo i zapewne nikt inny się już nie pojawi. Całe góry dla mnie!
Im dłużej przebywałam na grzbiecie, tym bardziej niepokoił mnie powrót. Może brzmi to absurdalnie, gdyż Ornak nie jest żadną wybitną górą, ale samotność w górach wyostrza i uczula zmysły. Silny wiatr, którego podmuchy wznosiły niewielkie śnieżne wiry, późna godzina jak na zimową turystykę i strome zejście w samotności przekonały mnie ostatecznie do nie zwlekania z powrotem. Jeszcze podczas zejścia zatelefonowałam do znajomego z prawie zupełnie rozładowanego telefonu, że w razie gdybym nie odezwała się do 18 to znaczy, że nie jest dobrze Mimo, że droga powrotna jest osłonięta od słońca, to śnieg w godzinach popołudniowych był o wiele bardziej miękki i niestabilny niż rano. Bardzo stromy początek zejścia wyzwalał we mnie maksymalne pokłady koncentracji, a myśl że mogłabym się sturlać, aż do linii drzew Przełęczy Iwaniackiej studziła mój entuzjazm. Na szczęście z każdym kolejnym metrem stok łagodniał, a mi udało się bez większych problemów pokonać tą nieco problematyczną część... I może brzmi to śmiesznie, ale po raz pierwszy odczułam odpowiedzialność jaką niesie za sobą samotna wędrówka.
Potem już tylko w dół myśląc o ciepłym łóżku, gorącej herbacie, jakiejś małej kanapce i o tym, że ja naprawdę kocham góry i chyba wreszcie dojrzałam, by mierzyć się czasem z ich potęgą samotnie...
Filmik z Ornakowej wędrówki:
Post scriptum
Godzina 17.19 Po powrocie stojąc jeszcze w butach i rozpinając kurtkę usłyszałam dźwięk telefonu- dzwoni Paweł. "Ubieraj się, jedziemy spać do Chochołowkiej, a potem na Rohacze." Uśmiechnęłam się do siebie, spojrzałam na mokre buty, skaleczony palec i usłyszałam burczenie w brzuchu- ostatnią rzeczą o jakiej pomyślałam było półtora godzinne dreptanie do Doliny Chochołowskiej. Zdolności negocjacyjne Pawła zasługują jednak na złoty medal, bo po dwóch godzinach ponownie znalazłam się w górach, idąc po zmroku szlakiem, którego naprawdę nie lubię
_________________ 'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'
Dołączył(a): So lis 10, 2007 8:21 pm Posty: 4348 Lokalizacja: Kraków
aleksandra_w napisał(a):
Poznawanie ludzi to jedna z najpiękniejszych rzeczy, które zdarzają się w górach. Wspólna pasja, podobne poglądy, marzenia, spojrzenie na świat, czy wspólna wędrówka przy silnym wietrze i podziwianie piękna gór- to wszystko sprawia, że człowiek czuje się po prostu szczęśliwy.
Jako introwertyk i socjopata zupełnie się z tym nie zgadzam.
Miło przeczytać relację z długimi zdaniami i wyszukanym słownictwem (nie, żebym coś do panów na forum miała, absolutnie nie...). Piękne zdjęcia robisz. Czekam na następne relacje!
_________________ pozdrawiam --------------------------- Lepsze od gór są tylko góry! - krasnoludzkie
Ola świetnie a Tatry chyba jednak nie były takie samotne
aleksandra_w napisał(a):
Moje życie ostatnio biegło w tempie maratończyka. Brak czasu na cokolwiek i małe rewolucje w życiu osobistym potęgowały tęsknotę za górami- za miejscem, gdzie można było się wreszcie zatrzymać, odpocząć, odetchnąć i zapomnieć o wszystkim i wszystkich
A tu jak bym o sobie czytała, super, że się wybrałaś
aleksandra_w napisał(a):
Zdolności negocjacyjne Pawła zasługują jednak na złoty medal, bo po dwóch godzinach ponownie znalazłam się w górach, idąc po zmroku szlakiem, którego naprawdę nie lubię
Chłopak się postarał
_________________ nie pozwól mi zapomnieć, jak to jest tam wysoko...
6. zdjęcie - ciemna chmura w kształcie granic II Rzeczpospolitej. Znak? Fajna akcja, dobrze się czytało.
Zdecydowanie znak
kefir napisał(a):
Ładnie:)
wedrownik43 napisał(a):
Bardzo ciekawa relacja:) a zdjęcia pikne!
Serdeczne dzięki
zjerzony napisał(a):
Jako introwertyk i socjopata zupełnie się z tym nie zgadzam.
Masz prawo
anninred napisał(a):
Piękne zdjęcia robisz. Czekam na następne relacje!
Dziękuję:) Jeśli chodzi o relacje to jest ich całkiem sporo w zapiskach, jednak zamiast odświeżać przeszłość trzeba będzie się chyba skupić na przyszłości
felek89 napisał(a):
ja też mam już głoda na góry i noszę się z takimi działaniami jak twoje
mam nadzieję, że bardziej owocne!
Natalka napisał(a):
Ola świetnie a Tatry chyba jednak nie były takie samotne
Aż tak samotne nie, choć bardzo puste- chyba nigdy nie mijałam na szlaku tak znikomej liczby osób...
Natalka napisał(a):
Chłopak się postarał
kogo nie skusiłyby Rohacze
_________________ 'Myślę o ludziach, których poznaję dzięki górom i o górach, które poznaję dzięki tym ludziom.'