17 sierpnia.
Zbliża się data kolejnego wyjazdu. Pogoda na szczęście wydaje się być stabilna.
Stały schemat: kończę pracę o 20 tej .Pakowanie zajmuje dosłownie chwilę.
Ruszam o 00,30.
U Andrzeja jestem o 2,00
Teraz on jest kierowcą i kierownikiem wyprawy. Zbieramy Cukierka i pędzimy do Zawoi po Grzesia. Kawka , herbatka i kierunek Stary Smokowiec.
Chwila na sen.
Mijamy Jabłonkę. Temp w samochodzie pokazuje że na zewnątrz jest +2 C .
Szok!!! Już wiem że w nocy będzie zimno !
Na parkingu meldujemy się o 6 tej. Kolejka na Hrabeniok dopiero o 7,00.
Czekamy ? Nie czekamy ? Po cichu liczę że czekamy.....
Nie ma co ...idziemy z buta ...szkoda czasu.
Dzielimy się prowiantem , napojami. Lina wędruje u mnie
Taki los...dziś moja kolej.
Idzie mi się ciężko. Kolana przypominają o problemie który czeka na rozwiązanie.
Obiecałem sobie że po powrocie się tym na poważnie zajmę/ i dotrzymałem słowa/
Moi znajomi jak zwykle idą szybko , ja swoim tempem czytaj wolniej .

Droga przez Dolinę Małej Zimnej Wody mija spokojnie. Mijam „nosica” obłożonego ładunkiem.

Wychodzę z lasu ..w oddali widać schronisko.
To jedna z tych dróg „krzyżowych” gdzie idzie się i idzie a drogi jakby nie ubywa.



To oczywiście subiektywne odczucie.
W końcu docieram. Na tarasie schroniska widzę z oddali opalające się twarze przyszłych zdobywców Lodowego Szczytu. Chwila oddechu.
Grześ wymyślił zrzutkę na rum. Za 20 eurasów wytargował litr rumu.
Koniec przerwy. Ruszamy w kierunku przyszłego noclegu gdzieś na najwyższym progu Dol. 5 Stawów Spiskich w pobliżu rumowiska opadającego z ramienia Lodowego.


Po drodze nieszczęśliwie wpadam między kamienie rozcinając nogę na piszczelu. Krew się leje. Spodnie mokre , skarpeta nasiąknięta. Przepierka w stawie , szybki opatrunek i dalej.
Mijam fajną kolebę. Jest jakieś 30 m przed tą o której pisał Grubyilysy. Spokojnie na 3 osoby.



Rozbijamy się obok dużego płaskiego kamienia niedaleko pola śnieżnego.
Na tym Andrzej kończy wertykalny plan. Po ciężkiej pracy należy nam się chwila resetu.
Rum , piwko , kabanoski i plażing. Wieczorem poprawka
Szumu jakoś nie ma...jakoś ciągnie wyżej. Idę więc w kierunku Baranich Rogów. Doszedłem do wylotu żlebu i postanowiłem poleżeć. Cisza , cisza , cisza....
Wracam . Moich nie ma
Pochowali się po zakamarkach i śpią. Włażę więc na płaski głaz i przygotowuję się do spania.
Patrzę na zegarek...O k.....wa nie ma !!!!! Podczas włażenia musiał się wypiąć z teleskopu...
Cholera ...pamiątka od Żony...nosiłem go 12 lat
Humor i czar wyprawy prysnął.
Zasypiam. W nocy zimno . "Kilówka" Małachowskiego po raz kolejny udowadnia , że temp komfortu ma się nijak do rzeczywistości.
Szarpany sen byle doczekać pierwszych promieni słonecznych.
Wstaję. Kumple ochoczo śniadaniują. Ja mam wnerwa i zapału starcza tylko na podwójna kawę.
Ruszamy rumowiskiem w kierunku ramienia.
Rany ...wszystko wyjeżdża. Już czuję drogę powrotną


Rzut oka w kierunku Łomnicy

Jesteśmy na takim siodełku. Grześ zostaje . Kontuzja paznokcia z którą przyjechał uniemożliwia dalszy marsz.
Ma z nami kontakt radiowy
Sugeruję by zgodnie z tym co widziałem/czytałem iść granią.


Andrzej ma jednak inną wizję. Widzi jakąś ścieżkę schodzącą w dół Suchej Doliny Jaworowej.
Tracimy wysokość ,ale nie protestuję. W pewnym momencie odbijamy w górę. To z turystyką ma już coraz mniej wspólnego.
W końcu wychodzimy na grań , spojrzenie w lewo ...szlak prosty i łatwy jak stół...
Andrzej patrzy na mnie i już widzi w moich oczach „ a nie mówiłem !''
Przynajmniej było „atrakcyjniej” broni swojego pomysłu. I może ma poniekąd rację.
Dogania nas vodca z 4 turystów.

Hmmm ciekawe czy wywiąże się rozmowa zakończona „opłatą” za nielegal. Wspomina Grzesiowi o porzuconym depozycie /niestety widocznym ze szlaku / ze tak nie wolno etc

Coś tam pod nosem sobie jeszcze mruknął i poszedł. Uffff
Docieramy do konia. Jest fajowo . Biorę go z boku od str południowej. Cukierek i Andrzej jada na oklep.

Chwila pięć i nasza trójka melduje się na szczycie. Widoki rozwalają. Choć na chwilę zapominam o bolesnej stracie zegarka .



Wpis do księgi i powoli zbieramy się na dół.

Kilka fotek ze szczytu



Od „siodełka” idę sam , powoli.
Nowe buty sprawdzają się wyśmienicie. Lekkie , wygodne i dosłownie kleją się do skały
Zbieramy graty , śmieci. Lina wędruje do mnie.
Okazuje się że i Grześ stracił kija BD. Gdzieś źle przytroczył czy sam już nie ma koncepcji na to co się mogło z nim stać
Mamy dobry czas. Chwile na relax i fotki


tu spałem;-)

Tak wygląda zdobywca o kryptonimie "CUKIEREK"

a tak man in black bez zegarka


Wracamy
W schronisku


zostawiam Mirowi info z telefonem gdyby ktoś znalazł mój zegarek...
Sam chyba nie wierzę że to kiedykolwiek nastąpi. Zeby tak mieć dostęp do NASA..to bym sobie poszukał

Idę jak zwykle samotnie. Kolana przypominają , że są. Czuję się młody duchem lecz moje kolana inaczej chyba czytają mój PESEL

Docieram do samochodu podziwiając widoki. Jak się później okazało moi akompanieros z Hrabenioka zafundowali sobie zjazd na hulajnogach.
Ruszamy. Na drodze korki. To koniec długiego weekendu. Cukierek jakoś bokami nawiguje.
Opłaca się bo mijamy np. 14 kilometrowy korek do Wadowic.
23,20 melduję się w domu. SMS do wszystkich że szczęśliwie dotarłem.
Żona i Córka z uśmiechem mnie witają .
Karta z aparatu ląduje w telewizorze. Oglądamy ...opowiadam...
Gdzieś tam leży mój zegarek ….

Zdobycie Lodowego okupione stratami.
PS.
Gdyby jednak ktoś z Was znalazł...cóż jak to mawiają "nadzieja umiera ostatnia"
Duże zdjęcia dostępne pod tym linkiem
https://plus.google.com/photos/111384273309016241174/albums/5914599977507049713?authkey=CIrkgr-_1erIkwE