Paterno (2744 m n.p.m.)
Droga: filar północno-zachodni (IV)
Długość drogi: 325 m (7 wyciągów + 100 m „z lotną”)
Filar północno-zachodni (IV)
Zapowiadane na dzisiejszy dzień intensywne burze wykluczają jakiekolwiek działania górskie, toteż pierwszą część dnia wykorzystujemy na odpoczynek w Cortinie. Popołudniem natomiast udajemy się na rekonesans w rejon Tre Cime di Lavaredo, gdzie zamierzamy spędzić najbliższe dni.
Po pokonaniu stromej i krętej drogi z Misuriny, „lżejsi” o 22 euro, meldujemy się pod schroniskiem Auronzo (2320 m n.p.m.). Znajdujemy dogodne miejsce parkingowe i… Zgodnie z prognozami zaczyna lać. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – po deszczu wychodzi słońce, pojawia się
fantastyczna tęcza i nadal jest bardzo ciepło. Dodatkowo „dzikie tłumy” oblegające parking nagle gdzieś zniknęły. Postanawiamy iść na mały spacer, by podziwiać piękny zachód słońca i zobaczyć ikony Dolomitów z tej ładniejszej strony.
po popołudniowym deszczu...
Na parking wracamy o zmroku, ustalamy plan działania na jutro i powoli zbieramy się do spania. W celu usprawnienia porannego wyjścia decydujemy, że Adaś będzie spał w malutkim namiocie, który zabraliśmy na wszelki wypadek, a ja w aucie. Wtedy nam się wydawało, że będzie to całkiem dobra strategia. Niestety było zupełnie inaczej – w nocy przechodzą nad nami bardzo intensywne burze i wieje porywisty wiatr, także ja czuję się w aucie jak w łódce na morzu i oczywiście nie zmrużam oka, a Adaś po nierównej walce z przeciekającym namiotem ostatecznie daje za wygraną, i również kończy w mojej „łajbie”. Dochodzi wtedy 5.00, czyli godzina planowanej pobudki, niestety z samochodu możemy wyjść dopiero o 7.00.
O poranku
Po burzy nie ma już śladu i zapowiada się piękna pogoda na cały dzień, toteż z optymizmem myślimy o naszej dzisiejszej drodze i szybko zapominamy o nieprzespanej nocy. Po śniadaniu, około 8.00 wyruszamy szlakiem 101 w kierunku północno-zachodniego filara Paterno. Widoki o poranku są niesamowite – okoliczne szczyty, ze sławnymi Tre Cime di Lavaredo na czele, prezentują się tak wspaniale, że nie sposób nie wyjąć aparatu i nie zrobić zdjęcia. W takich okolicznościach przyrody droga pod ścianę mija nadzwyczaj szybko. Mamy jednak mały problem z odszukaniem startu drogi – zdjęcie w naszym przewodniku jest tak niefortunne, że ciężko zorientować się, którym żlebem podchodzić. Ostatecznie jednak trafiamy na platformę startową i o 10.00 wbijamy w ścianę.
Jest warun
Z tej strony ikony Dolomitów prezentują się zdecydowanie najładniej
Pierwszy wyciąg jest dość kruchy i ciężko się asekurować – na odcinku 35 m udaje mi się założyć jeden przelot. Wyciąg jest jednak na tyle łatwy, że nie czuję dyskomfortu z powodu marnej asekuracji. Podobnie sytuacja wygląda na kolejnym wyciągu, który z pewnością do najładniejszych nie należy. Trzeci wyciąg, jak zgodnie z partnerem stwierdziliśmy, jest natomiast jednym z dwóch najładniejszych na całej drodze. Prowadzi 35 m kominem i kończy się stanowiskiem „w wielkiej lufie”. Asekuracja jest dobra, a komin, który z każdym metrem coraz bardziej „staje dęba” jest suchy, więc wspinaczka to czysta przyjemność.
Komin na 3 wyciągu
Radocha na stanie
Po pokonaniu komina trzeba jeszcze zbudować stan, bo trudno nazwać stanowiskiem 5 mm repa przerzuconego przez wystający ząb skalny (takie stany to norma na tej drodze). Teraz można ściągać partnera… Jest to dla mnie najładniejsze miejsce i najprzyjemniejsza chwila na całej drodze – stoję sam na eksponowanym stanowisku, dookoła piękne widoki, cały zgiełk został gdzieś na dole, a ciszę zakłóca tylko szczebiot ptaków, jest dziko i pięknie. W takich momentach chciałoby się, by partner wspinał się dużo wolniej. Adaś jednak dochodzi do stanu niczym błyskawica i zaczyna kolejny wyciąg, który jest drugim najładniejszym, a na pewno najciekawszym wyciągiem na drodze. By dostać się z powrotem na filar trzeba eksponowanym trawersem obejść dach, a następnie pokonać dwie przewieszki, które potrafią trochę zaskoczyć, gdyż następują jedna po drugiej. Wyciąg może nie jest specjalnie trudny, ale prowadzący musi się trochę nagimnastykować, by ładnie poprowadzić linę. Następne trzy wyciągi to przyjemne wspinanie w dużej ekspozycji. Kilkukrotnie przewijamy się przez krawędź filara i po pokonaniu ładnej płyty dochodzimy do łatwiejszego, trójkowego terenu, który wyprowadza nas na kazalnicę. Do szczytu pozostaje jeszcze pokonanie eksponowanej grani (II). Odcinek ten przechodzimy z lotną asekuracją i po 3h od momentu wejścia w ścianę osiągamy szczyt Paterno (2744 m n.p.m.). To naprawdę świetne uczucie wejść na tak piękny i popularny szczyt drogą inną, niż mocno oblegane ferraty!
Na grani przed szczytem
Czas mamy dobry, więc nie spieszymy się specjalnie z zejściem. Czekamy na widoki ponieważ początkowo ich podziwianie skutecznie uniemożliwia nam gęsta mgła. Pogoda jest jednak dla nas łaskawa i nie każe długo czekać - wkrótce możemy cieszyć oko przepiękną
panoramą.
na szczycie Paterno
widoczek ze szczytu
Ze szczytu planowaliśmy schodzić łatwą ferratą prowadzącą do Forcella Lavaredo jednak po rekomendacjach spotkanych pod szczytem rodaków, wybieramy ferratę Innerkofel, która częściowo prowadzi przez tzw. Galerię Paterno – sieć głębokich, długich tuneli wydrążonych w skale. Jest to bardzo miłe urozmaicenie drogi zejściowej. W ten sposób docieram do schroniska Locatelli (2405 m n.p.m.), skąd szlakiem 101 wracamy na parking.
Wyjście ze sztolni
Paterno (2744 m n.p.m.)
Więcej zdjęć oraz panoramy na stronie: Paterno