Guten morgen
Śpimy do oporu, tj. do godz. 8.00. O dziwo na zewnątrz pogoda wygląda całkiem, całkiem. Świeci słońce, ale wał chmur zalega w dolinach. Pewnie się za kilka godzin schrzani więc szybko się ubieramy, coś tam przełykamy, wpisujemy do książki wyjść (wszyscy już opuścili schronisko godzinę temu) i ruszamy na nasz główny cel, czyli Grosser Muntanitz.
Szczytu nie widać ze schronika (z dołu, czyli Matrei też nie). Jest on zwieńczeniem dość długiej grani wiodącej przez kilka wierzchołków, otoczonej z dwóch stron przez zanikające lodowce Gradotzkees. Szlak na niego nazywa się Karl-Schottner Weg, od twórcy tej drogi.
Pierwszy etap drogi polega na podejściu na początek owej grani, którą tworzy najniższy wierzchołek Wellachkopfe (3037). Od schroniska ścieżka prowadzi na północ, przez spory kocioł polodowcowy, pełny o tej porze roku starych płatów śniegu. Ostatni z nich, największy, wyprowadzający na przełęcz o wys. 2950 m npm w grani, jest strony, nieprzyjemny i dość "psychiczny".
W drodze wejściowej pokonaliśmy go trawersując w lewo do skał, schodząc pokonaliśmy go "na wprost" i tak jest chyba najlepiej. Podejrzewam, że śnieg ten zalega tam przez cały rok więc ktoś może skorzysta z mojej rady.
Po dotarciu na przełęcz, łatwo wychodzi się na pierwszy, najniższy wierzchołek Wellachkopfe (3037).
Dalszy ciąg drogi łatwo prowadzi albo szerokim grzbietem, albo trawersując po lewej stronie skaliste spiętrzenia grani. Mijamy kolejne kulminacje Wellachkopfe. Niestety, pogoda pogarsza się coraz bardziej. Po ok. 2 godz. wchodzimy na wierzchołek Kleiner Muntanitz (3192). Od "naszej" strony to łagodna kopka, od drugiej - ostry wierzchołek. Ale o tym za moment. Dopiero teraz widać nasz cel - Grosser Muntanitz.
Mamy teraz przed sobą kluczowy ocinek drogi. Grań obrywa się w stronę przełęczy Kampl leżącej pomiędzy obydwoma Muntanitzami krótkim, ale ostrym uskokiem.
Zejście na przełęcz ubezpieczone jest w całości grubą, stalową poręczówką. Trudno jest mi ocenić obiektywnie trudności, bo ja akurat w nosie mam oficjalne wyceny i raczej klasyfikuje je po swojemu. Porównać z Tatrami też nie umiem, bo Orlą Perć przeszedłem 22 lata temu, a w ogóle w Tatrach byłem ostatnio 17 lat temu. Tu mamy ok. 10 metrową, absolutnie pionową rynnę, ale bardzo dobrze urzeźbioną i z mnóstwem stopni. Raczej do przejścia dla każdego, choć oczywiście przy zejściu (a idąc na Muntanitza, pokonujemy ją w dół) nieco adrenaliny się wydziela
Z przełęczy już bez trudności w 15 minut na główny wierzchołek.
Jak widać z widoków nici. Na wyciągnięcie ręki są Grossglockner i Grossvenediger, ale my widzimy tylko szarą firanę. Krótki odpoczynek, wzajemne uściski i wracamy tą samą drogą.
O godz. 14.00, po w sumie 4,5 godzinie meldujemy się z powrotem w schronisku.
Kończy się przygoda z Muntanitzem, kończy się jako-taka pogoda w Alpach.
Po dwóch godzinach świat na zewnątrz wygląda tak:
AUF WIDERSEHEN
