a raczej łechtanie Lagginhorna Czas powoli kończyć tę epopeję.
Do powrotu zostały nam 3 ostatnie dni na działalność górską. Pogoda w kratkę, trochę pochmurnie, w nocy posypuje. Dufour wybitnie nas osłabił, w głowie nadal plany zmiany doliny i uderzenia na coś konkretnego w masywie Michabel. Powstaje jednak pytanie, czy stać nas jeszcze na kolejne długie podejście i rzeźbienie z ciężkimi plecakami..? Radek rzuca hasło „to może Weissmies?” .Hm ..temat do przemyślenia z mapą i przewodnikiem w dłoni. Na pewno chcemy zmienić dolinę, żeby obadać nowe klimaty i otoczenie. Tak też robimy. Po ostatniej nocy na campingu w Randzie, logujemy się rano w Saas Almagell na darmowym ,trawiastym parkingu, przy drogowskazie w kierunku Britannia hütte. Tam serwujemy sobie syte śniadanie na łonie natury i leżymy z mapą szukając w pobliżu czegoś krótkiego i lajtowego. Na razie myśl o kolejnej lodowej górze odkładamy na plan dalszy. Zastanawiamy się co zrobić z tak ładnym dniem. Mpik sprawdza nam trudności ferraty na pobliski Mittaghorn 3143m. Jednak martwi nas świeży śnieg ,który pokrył skały powyżej 3000m.Koniec końców lądujemy na widokowym trawersie masywu wznoszącego się nad Saas Almagell w kierunku Almageller hütte. Ferratka zaznaczona na mapie ku rozczarowaniu Ani okazuje się być ubezpieczonym spacerniakiem
Jednak jest to najprzyjemniejsza wycieczka tego wyjazdu, totalnie lajtowa, na lekko, z pięknymi widokami na masyw Michabel ( nareszcie Matt znikł z horyzontu
).Nie będę rozpisywać się na ten temat, bo o mistyce się nie dyskutuje, po prostu człowiek to chłonie i się tym cieszy....i tak też zrobiłyśmy tego dnia.
http://picasaweb.google.com/iwonka.stan ... a13092010#Po udanym spacerze, wracamy odprężone późnym popołudniem z powrotem do samochodu i pakujemy rzeczy na kolejne dni. Jadąc tu rano obadałyśmy kolejkę w Saas Grund .Pierwszy wagonik wyjeżdża do góry dopiero o 8.00. Troszkę nas to zaniepokoiło w kontekście lodowca ,przez który trzeba będzie iść. Skoro jednak takie wejścia prosto z kolejki są tu praktykowane, to może będzie dobrze. W związku z szybkim dostaniem się pod drogę mamy chytry plan zabrania tam całego bajzlu biwakowego i spróbowania na drugi dzień pobliskiego 4tysięcznika Lagginhorna. Samochód zostawiamy na parkingu przy kolejce ( jakieś 4franki za dzień) W wagoniku (cena w obie strony 17franków) uprzejmy przewodnik, który właśnie jedzie z klientami na Lagginhorna informuje nas, że warunki wyśmienite, brak oblodzeń na szczycie i sucha skała. W dobrych nastrojach docieramy z naszymi tobołami do Hohsaas hütte i tam zapytujemy o możliwość całodniowego przechowania bagaży. Niestety, Pan słysząc, że nie zamierzamy tam nocować rozkłada bezradnie ręce dając nam do zrozumienia, że nie ma takiej opcji. No cóż, olewamy schronisko i podchodzimy na skały, które piętrzą się nad nim. Tam pakujemy w wory śpiwory, namiot i inne nieprzydatne duperele, wszystko zostawiając między kamieniami. Nareszcie możemy przystąpić do wędrówki w kierunku naszego pierwszego celu- lodowej Weissmies. Przed nami widać w górnej części lodowca Trift jeden z ostatnich tego dnia zespołów.
Ponieważ na forum gościła już w tym sezonie relacja z tej góry, nie będę się zbytnio rozpisywać o samej drodze. Jednak tamtejsza sceneria lodowcowa jest po prostu urzekająca i robi wrażenie.
Na szczycie stajemy po 3,5 godzinach. Znowu zimny i wietrzny dzień. Choć ja w duchu widząc ten lodowiec cieszę się, że nie mamy tu pełnej lampy i żaru z nieba. Jedyna wspólna fota, którą udało się zdziałać na piku mogłaby spokojnie być zrobiona w Beskidach
Niestety byłyśmy same.
Na szczęście pogoda daje szanse na widoki ze szczytu:
w kierunku masywu Dufourspitze
i mój ulubiony widok podczas tego wyjazdu-masyw Michabel:
Ponieważ końcowy 10 metrowy stromy fragment przed szczytem był bardzo oblodzony, schodząc na wszelki wypadek zakładamy stanowiska ze śrub lodowych. Na początku trochę się siłuję, bo lód albo za twardy, a w innych miejscach jakby pusty w środku. Ale w końcu Irbisy ładnie siadają
Dalej idzie się już szybko i przyjemnie, jeszcze tylko ponowne przejście drabinki nad szczeliną:
I można powoli opuścić najbardziej uszczelniony fragment lodowca.
http://picasaweb.google.com/iwonka.stan ... a14092010#Zabieramy manele z pomiędzy kamieni i schodzimy 200m niżej w kierunku Weissmies hütte . Nie docieramy jednak do schroniska, bo to zbyt nisko i musiałybyśmy za dużo podchodzić, poza tym tuż u podnóża grani odchodzącej od Lagginhorna, przy strumieniu znajdujemy wspaniałe platformy biwakowe. Grzejemy się w ostatnich promieniach słońca, zajadamy pyszny liofilizacik, gotujemy wodę na herbatkę i obserwujemy zachód słońca nad masywem Michabel.…ech..chciałoby się rzec „chwilo trwaj”. Patrzymy na 2 różne ścieżki, zastanawiamy się którą wybrać..
Ta która biegnie od tyłu na zachodnią grań w kierunku szczytu wydaje się układać w sensowną całość i tak zaczynamy podchodzić na tą górę. Startujemy o świcie, mamy trochę dość nocnego wstawania. Wita nas kolejny alpejski wschód słońca:
Początek to mozolne podejście po kupie gruzu i złomisk…takie tatrzańskie deja vu
Kopczyki zniknęły już na początku drogi..a my kluczymy w złomach. Oby do grani! Potem śmiałyśmy się z Anią na biwaku, że już po godzinie od startu miałyśmy ochotę zawrócić z tej nudnej góry. Ale żadna z nas ani słowem nie pisknęła o znudzeniu.
Napieramy zatem dalej, wraz ze wzrostem wysokości robi się całkiem przyjemnie.
Wreszcie osiągamy w miarę lite ostrze grani i jej spiętrzeniem poruszamy się w górę. W dole widzimy dochodzącą ścieżkę z lodowczyka Lagginhorna. Zanim jednak połączy się z naszą granią musimy jeszcze przetrawersować fragment z płytowymi gnejsami.
Grań jest wyceniana na I UIAA z miejscami II UIAA.
Za nami już jej spora część:
Wreszcie docieramy do najtrudniejszego wg przewodnika miejsca na tej trasie - kilkunastometrowego progu. Do góry idzie się nim całkiem fajnie, są poziome rysy. W dół już było trochę gorzej;) Po przejściu progu w zasadzie już nic na tej drodze się nie dzieje, idziemy kruchą ścieżką do góry, śnieg miesza się z drobnym żwirkiem…1 krok do przodu ,2 w tył..a do szczytu jeszcze jakieś 2 godziny. Z niepokojem zaczynamy się rozglądać dookoła. Wg prognoz po 15.00 możliwe były opady deszczu i śniegu, a tu już o 12.00 robi się buro. Szczyt zasłania biała chmura.
Biała Weissmies też szarzeje
Perspektywa ewentualnego schodzenia w deszczu lub śniegu po tym mokrym gnejsie oraz mało ciekawy fragment drogi na kopule szczytowej definitywnie przesądzają o odwrocie. W zasadzie wymieniamy tylko z Anią porozumiewawcze spojrzenia typu:” a chrzanić to!”. Jedno wiem, że na pewno tej góry mi nie żal i może sobie pozostać niezrobiona
Tak wyglądała mniej więcej nasza trasa:
Padać zaczęło dopiero po 18, więc trochę nas postraszyło, ale cóż, bywa..Relaksujemy się w cieplutkich śpiworach, mimo że poranek nie szykował się miły, jako że czekało nas zwijanie mokrego namiotu
Na drugi dzień Lagginhorn jest już cały popruszony świeżym śniegiem. Nic tu po nas. Powoli schodzimy na dół do najbliższej stacji kolejki – Kreuzboden. Na koniec góry jakby chciały nas pożegnać, mój ukochany masyw cały dymi, by wreszcie nas zaskoczyć:
Od lewej : Dom, Lenzspitze i jego piękna północna ściana Dreiselwand oraz Nadelhorn.Dalej w prawo Stecknadelhorn, Ulrichshorn (na pierwszym planie) i Hochberghorn
Schodzimy na parking, fundujemy sobie prysznic na pobliskim campingu, śniadanie na trawie i w drogę..do domu.
I to już koniec.
Dziękuję za uwagę.
http://picasaweb.google.com/iwonka.stan ... a15092010#EDIT
Aktualne linki do zdjec
https://goo.gl/photos/xpPZsydzxZWgpeTa7https://photos.app.goo.gl/NbXY5oXTDpy2Lm602