Unosząc się na fali podsumowań wypłynąłem na suchego w przestwór oceanu. A że ze mnie taki górołaz jak z koziej dupy trąba zapraszam na radosny mix przebojów roku 2011.
Zaczęło się nawet zgodnie z etosem od zdobycia góry. Na początku zimy nastąpiło solowe kobiece wejście na najwyższy szczyt Gór Sowich - nie zaskoczę Was - góra nazywa się Wielka Sowa i wznosi się na zawrotną wysokość 1014,8 m n.p.m
Później było już tylko gorzej, wraz z bandą normalnych inaczej padł zimowy rekord wysokości...tak pierwszy zimowy dwutysięcznik...i nie był to Beskid.
Ale ileż można łazić po tym paskudnym słońcu i świeżym powietrzu, gdy tylko zrobiło się cieplej nastał czas na zejście do podziemia. Obyło się bez ofiar w ludziach.
Z dziur prawie weszłam na Granaty. Nie szkodzi, że tylko prawie i tak było sympatycznie
Zaczęło się lato a wraz z nim wzrósł mój pociąg do architektury, głównie niemieckiej.
Niektórzy byli zmuszeni cierpieć wraz ze mną.
Nie mogło nas zabraknąć w Skandynawii, Szwecja to taki piękny kraj.
Gdzieś po drodze wykluł się od dawna dojrzewający pomysł, a może by tak pod wodę.
A na koniec wykopaliśmy wspólnymi siłami pierwszą forumową jamę
Był to czas radosnych integracji, wspólnych wZLOTÓW i upadków, dlatego szanownym towarzyszom dziękuję za to, że mają do mnie cierpliwość (jeszcze ją trochę pomiejcie)
i w tym nowym roku życzę tradycyjnie
Wielu udanych szczytowań i spełnienia marzeń (również niegórskich)
