Moja pierwsza relacja na forum. W sumie to powinnam wrzucić coś spektakularnego, a tu co? Opowieść o tym jak nas Dżem wyrolował!
Ale co tam...
Marmolada
ekipa: Magda, Dziku, Aga, Tomek
wejście na Punta Rocca (3 309 m n.p.m.) – 02.05.2011
- Co wy z tym Zugspitze… grają coś fajnego? – Dzikowi nie w smak było zdobywanie tej góry po raz drugi.
- To może Triglav? – proponujemy z Agą
Ostatecznie z Triglava zrobiła się Marmolada. A wszystko przez Fanot Kogel, szczyt na który Dziku z Tomkiem postanowili wbiec w ramach treningu w dwie godzinki. Zdobycie Grossglocknera poprzedniego dnia już poszło w niepamięć. W zasięgu wzroku mieli już kolejny cel. No ale po kolei...
- Dogonimy was po drodze – usłyszałyśmy schodząc ze schroniska w Studlhutte ok 10 rano, a kilka godzin później odebrałyśmy smsa „Będziemy ok 15”. No dobra, tylko co teraz? Żeby zdobyć Triglav musielibyśmy dziś tam dojechać i podejść kilka godzin w górę.
- Nierealne – stwierdzam
-E, tam…chłopcy dadzą radę – zapewnia Aga – to kwestia męskiej ambicji.W każdym razie czekamy i myślimy. W międzyczasie składamy i rozkładamy namiot, śpiwory i cały majdan. Chcemy, żeby wszystko przeschło, ale jak na złość na przemian pada i rozpogadza się. Z góry schodzą jacyś ludzie. To ekipa Uysego i Groszka. Rano weszli na Grossa i dogonili nas na parkingu. Jadą teraz na ferraty w Dolomitach. Przez chwilę rozważamy i my taka opcję, ale ciągle jeszcze oczami wyobraźni widzimy siebie na Triglavie.
- Nierealne – kwitują chłopcy, którym Kogel dał wyraźnie w kość – trzeba wymyślić coś, co się da zrobić w jeden dzień.A może Marmolada – tak sobie rzucam, nie wiedząc nawet w jakiej odległości jesteśmy od tego szczytu i jak długo się na niego wchodzi.
- Trzy godzinki drogi. W zeszłym roku tam byliśmy. Jak rano wyjdziecie, to o 14 z powrotem będziecie w aucie – radzi Groszek mieszając łychą w menażce.
I pojechaliśmy. Jedziemy mijając po drodze cały wysyp znaków typu: „Zakaz jazdy rowerem w godzinach od 14-17”, „zakaz jazdy wozem drabiniastym w godzinach 18-21” itp. Tu zakaz, tam zakaz. Wszystko uregulowane i pod linijkę jak przydomowe austriackie rabatki (tak na marginesie to bardzo ładne były te rabatki
. Wyjeżdżamy wreszcie ze strefy „tego nie rób, tego nie wolno, a to tylko wtedy i wtedy”. Niewątpliwie zbliżamy się do włoskiej granicy. Pięknie wchodzimy w zakręt na górskiej drodze i zatrzymujemy się na zaspie śnieżnej!
Widać nikt po zimie przed nami tędy nie przejeżdżał, albo tez nikomu nie przyszło do głowy…rozkopać zaspę.
(fot. Dziku - Wojownicy po rozgromieniu zaspy śnieżnej)
- No chłopcy do roboty. Mamy łopatę i menażki, damy radę – stwierdza Aga i już po chwili zaspę zostawiamy za sobą. Nie ma co „Polak potrafi”! Zostawiamy za sobą też piękne górskie jezioro. Mijamy po drodze kolejne. W końcu przy następnym nie wytrzymujemy i zarządzamy postój. „Czas na kawusię i ciasteczka”. Po posiłku, kilku głębokich wdechach, paru westchnieniach Dzikowych, że każde tutejsze jezioro to takie nasze „Morskie Oko”, wykonujemy z Agą kilka radosnych podskoków. Fajnie takie harce wyglądają na zdjęciach, więc staramy się skakać wysoko. Żeby nie było za prosto, po drodze zatrzymuje nas znak informujący, że drogą, która ma nas doprowadzić do celu, można przejechać tylko w ostatnich piętnastu minutach każdej godziny. Odczekujemy swoje 25 minut. Żaden samochód nas nie mija. Podziwiamy widoki. 17.45 – jedziemy. Potem omijamy już bez emocji jakiś szlaban. Chyba za karę, że udało nam się przejechać ta nieprzejezdną dla zwykłych śmiertelników drogą, ktoś na złość poskręcał drogę w okropne zakrętasy. Robi mi się zielono przed oczami. W pogotowiu ściskam reklamówkę foliową, a GPS najwyraźniej zaciął się na frazie „za 100 m zakręt w prawo, potem zakręt w lewo…”.
(fot.Dziku)
Jest już ciemno gdy dojeżdżamy na parking pod Marmoladą. Parkujemy. Gotujemy. Rozbijamy namiot między autami. Po przeżyciu tutejszych serpentyn nie mam siły na nic. Zalegam na tylnim siedzeniu auta, jeszcze rzut oka na rozgwieżdżone niebo i zasypiam. Rano budzi mnie krzątanina Dzika. Typowe. Wszyscy jeszcze smacznie chrapią, a on już sobie coś pichci. Ma być na lekko i na szybko. Cieszymy się perspektywą łatwego zdobycia góry. Ranek jest piękny i zapowiada się, że pogoda się utrzyma. Uderzamy na stromą, ale najkrótszą trasę. Z początku nie przejmujemy się, że co chwila wpadamy po kolana albo nawet po pas w rozmakający śnieg. Po pewnym czasie zaczynamy się irytować. W końcu chłopcy decydują się na odwrót. -To nie ma sensu. Pójdziemy nartostradą – i już po chwili urządzają dupozjazd w dół. A my z Agą, śmiejąc się po nosem z naszych męskich cykorów dziarsko zasuwamy do góry. Mozolnie pokonujemy trasę, aż na przeszkodzie stają nam zarośla kosodrzewiny.
- Rozumiem, że w górach wspinanie to rzecz normalna, ale że się będę wspinać po drzewach to tego nie przewidziałam – stwierdzam ścierając żywicę z dłoni. Z dumą stajemy wreszcie w miejscu w którym w lecie biegnie wygodna turystyczna ścieżka. Zajadamy batoniki. Na horyzoncie widzimy małe punkciki, które machają nam rekami i coś krzyczą.
- Musicie przyjść tu do nas. Dalej nie przejdziecie – słyszymy i miny nam rzedną bo na nic cały nasz trud, a perspektywa przebrnięcia przez rozległe pole rozmokniętego śniegu wcale nas nie cieszy. Mamy za swoje! W końcu docieramy zdyszane i przemoknięte do chłopaków, którzy od pół godziny na nas czekają i marzną. Ledwo siadam zziajana, a chłopcy ruszają dalej. Widzę, że Aga również się podrywa.
- Nawet się nie ruszaj zdrajco – rzucam żartem w jej stronę, ale po chwili dreptam pod górę.
Przed nami lodowiec. Z mapy wynika, ze przecinają go trzy duże szczeliny i mimo że wszyscy dookoła śmigają w górę bez zabezpieczenia, my wiążemy się liną. Lepiej dmuchać na zimne. Nad lodowcem zalega gęsta mgła. Droga na szczytową grań Marmolady jest długa i monotonna. Jest ostro pod górę, dookoła przez mgłę nic nie widać. Docieramy do wyciągu kolejki linowej na Punta Rocca (3 309 m n.p.m.) i mamy problem. Nic nie widać i nie wiemy gdzie iść. Mapa również radą nie służy. Każda wyłaniająca się z mgły grań rodzi nadzieję, na znalezienie właściwej trasy. Niebezpieczne nawisy śnieżne, na które raz po raz prawie wchodzimy powodują, że podejmujemy decyzję o odwrocie.
- Jeszcze trochę i wejdziemy prosto w przepaść – krzywi się Dziku, ale nie cieszy go perspektywa odwrotu. Miota się i szuka w naszych twarzach woli walki. Ale zgodnie stwierdzamy, że to nie ma sensu. Na najwyższy wierzchołek Marmolady – Punta Penia (3 343 m n.p.m.) mamy około 30 m. Niewiele więc brakowało, ale zawrócić też trzeba umieć.