Ponieważ tydzień wcześniej (13 VIII) ze względu na fatalną pogodę nie udało nam się nawet zacząć grani Kończystej, postanowiłem tam szybko wrócić.
Tym razem (19 VIII) jedziemy w czwórkę: explorer, fanatyk, golanmac i ja.
Prognozy na dzisiaj znacznie lepsze, więc nastroje całkiem dobre.
Na przełęcz koło Drąga docieramy po ósmej. Widoki po raz kolejny piękne:
Po krótkiej przerwie na przełęczy wchodzimy na grań. Jest słonecznie i w miarę ciepło, ale zimny porywisty wiatr trochę przeszkadza.
Idziemy w dwóch oddzielnych zespołach dwójkowych. Puszczamy fanatyka z explorerem przodem bo już na podejściu widać było, że to szybkobiegacze.
Najpierw "stromą acz zadzierżystą granią" wchodzimy na Drąga.
Kolejnym spiętrzeniem grani jest Turnia nad Drągiem:
Tu zabawy jest już znacznie więcej. Po krótkim odcinku wprost granią idziemy eksponowanym trawersem z ciekawym miejscem z szerokim rozkrokiem.
Ten odcinek zajmuje nam sporo czasu. Lina ciągle się przesztywnia (mamy niestety tylko krótkie ekspresy) i ciężko się z nią idzie.
Kiedy wychodzimy na wierzchołek turniczki, pierwszy zespół jest już spory odcinek przed nami.
Mimo to spokojnie podziwiamy piękny widok na grań Batyżowiecką i potężny masyw Gerlacha:
Za Turnią nad Drągiem grań przechodzi przez 4 strome Igły nad Drągiem. Tu zabawy jest sporo. Ekspozycja, przesztywniająca się co chwilę lina, trochę kruszyzny i trudności technicznych. Straty czasu są jeszcze większe.
Kiedy schodzimy z ostatniej igły na przełęcz chłopaki wchodzą nad pierwszy uskok grani Małej Kończystej.
Oni też stracili sporo czasu zanim znaleźli właściwą drogę. W tym miejscu wcale nie jest to ewidentne. A poza tym jest tu wiele różnych wariantów.
Ja nalegam na trawers w prawo pod płytą, bo widzę na jego końcu zaklinowanego frienda. Oczywiście okazuje się on być nie do wyciągnięcia, ale pozostajemy przy tym wariancie.
Potem łatwą rynną do góry na grań. Wita nas porywisty wiatr. Stąd już dosyć szybko na północny wierzchołek Małej Kończystej.
Chłopaki machają nam z wierzchołka południowego.
Wydaje się on niezbyt odległy, jednak oddziela go od północnego jeszcze dosyć trudne zejście na przełączkę i przejście eksponowanej grani:
Kiedy schodzimy na przełęcz nachodzą ciemne chmury i zaczyna trochę kropić deszcz.
Poza tym mocny, zimny wiatr już nas mocno zmęczył.
Patrzymy na zegarek i nie możemy uwierzyć, że tak długo nam tu zeszło.
Trochę bardziej zaczyna padać, rozważamy więc wycof z grani.
Chwilę czekamy aż przestanie padać i idziemy dalej. Moim zdaniem jest to jeden z trudniejszych i efektowniejszych odcinków grani. Niestety tu mamy akurat najgorsze warunki pogodowe przez co zajmuje nam to znowu mnóstwo czasu. Tuż za południowym wierzchołkiem znajdujemy pętle do zjazdu i zjeżdżamy 25 metrów.
Potem jeszcze jedna długość liny i jesteśmy na Dziurawej Przełęczy.
Prowadzi stąd łatwy wycof na Stwolską Ławkę, więc nieco nam spada stres. Schodząc widzimy chłopaków na wierzchołku Pośredniej Kończystej. Jest już koło 16:30. Według WHP powinniśmy tu dotrzeć po 3 godzinach. Nam zajęło to koło 7
Dalej idziemy bardzo kruchym kominem na grań Dziurawej Turniczki. Było to chyba najpaskudniejsze miejsce na całej drodze. Kominek nie powinien mieć więcej niż II, ale ja bym go wycenił chyba na III.
Na jego dnie leżało sporo luźnych kamieni więc stanąć się nie dało. Trzeba było wspinać się tylko po ściankach.
Asekuracja była też dosyć problematyczna.
W pewnej chwili kiedy przez spory odcinek nie miałem żadnego przelotu, nagle noga mi wyjechała z kruszyzną. Całe szczęście, że jakoś się utrzymałem na rękach, bo lot byłby długi.
Ponad kominkiem teren jest znacznie łatwiejszy, ale za to jeszcze bardziej kruchy.
Przez dobre 10 minut walczyłem z unieruchomieniem kilkudziesięciokilogramowego głazu, który zaczął się nagle zsuwać w stronę komina wprost na przechodząca tam linę.
Podnieść go nie byłem w stanie bo był za ciężki, starałem się więc go zsunąć w jakieś bezpieczne miejsce, co wcale nie było proste.
Z Dziurawej Turniczki zeszliśmy na Wyżnią Dziurawą Przełęcz, gdzie zapadła decyzja o wycofie.
Było już po 18, a my mieliśmy jeszcze kilka godzin schodzenia.
W najlepszym wypadku na Kończystą weszlibyśmy ok. 20 i na parking trafilibyśmy koło 23-24. Zmęczenie i kiepska pogoda zrobiły swoje.
Góra nie zając, nie ucieknie.
W tym samym czasie kiedy piszę smsa do chłopaków, że schodzimy, dostaję od nich wiadomość, że dotarli na szczyt.
Na Stwolską Przełęcz docieramy prawie dokładnie w tym samym czasie. My łatwym, kruchym żlebem spadającym z Dziurawej Przełęczy Wyżniej na Stwolską Ławkę i na przełęcz, a oni piarżystym zboczem Kończystej.
Wszyscy jesteśmy kurevsko zmęczeni. Pozostaje jeszcze niewielkie podejście na okoliczny szczyt i zejście na Przełęcz pod Osterwą i szlakiem do parkingu.
Docieramy tam o 22:00 po 17 godzinach wycieczki.
Końcowe spojrzenie na jeden z największych tatrzańskich piargów, który po raz kolejny mnie pokonał:
Dawno nie byłem tak bardzo zmęczony. W drodze powrotnej ledwo co trzymam się kierownicy. Do domu wracam koło 1:30 w nocy, po ponad 24 godzinach od wyjazdu.
Nawet Korona Wysokiej (teoretycznie trudniejsza od grani Kończystej) mnie tak nie zmęczyła.