Chwilowo zaległości zejdą jeszcze na dalszy plan, a ja się zajmę sprawami bieżącymi. Moją nieobecność na koncertach Iron Maiden i Arch Enemy postanowiłem sobie zrekompensować rozpoczęciem sezonu tatrzańskiego. Lata lecą ale pasje wciąż te same. W piątek podczas imprezki wysyłam badawczego smsa do Waldka w kwestii planów na niedzielę. Pomysł chwycił, więc nie pozostaje nic innego jak zapoznać się z prognozami pogody. Te na niedzielę są dobre, wiec słowo staje się ciałem. Pobudka o 4:15, więc w granicach rozsądku jak na jednodniowe Tatry. O 5 jestem już w Nowej Hucie i zgarniam Waldiego sprzed bloku. Jak to zwykle o tej porze podróż jest bezproblemowa. Celem jest Palenica Białczańska, więc jadę jak zwykle przez Nowy Targ i Bukowinę Tatrzańską. Na miejscu jesteśmy koło 7. Obecnie już nie płaci się za każdą godzinę parkowania. Wprowadzono jednorazową opłatę w wysokości 20 zł. Przy solidnej dniówce, ta opcja nie jest najgorsza, choć tanio nie jest. By dodatkowo nie uszczuplać portfela wykorzystujemy leśną gęstwinę i docieramy bezpośrednio do niebieskiego szlaku biegnącego w stronę Rusinowej Polany. Ponieważ nie jestem zwolennikiem powielania szlaków, dzień wcześniej zaplanowałem zgrabną pętelkę. Idziemy sobie zatem spokojnie niebieskim szlakiem, mijając nieliczne osoby po drodze. Na Rusinowej, ławeczki, owieczki i sympatyczne widoczki.
Spokojnie można tu zjeść śniadanie i opróżnić pierwsze z dwóch (tylko niestety) piw. Niestety „uroki” prowadzenia pojazdu mechanicznego.
Następnie ruszamy w kierunku Gęsiej Szyi. Zawsze naśmiewaliśmy się z tego szczytu ze względu na jego nazwę i znikomą jak na Tatry wysokość, ale podejście wycisnęło z nas pierwsze soki.
Po drodze dołączył do nas towarzysz – lisek chytrusek. Kompletnie się nas nie bał i dochodził do nas na odległość 1 metra. Jakiś taki zabiedzony był, ale postanowiliśmy nie poprawiać natury, choć może za spokojne pozowanie do zdjęć zasłużył na jakąś nagrodę.
Towarzyszył nam praktycznie do samego szczytu Gęsiej Szyi, raz po lewej raz po prawej stronie. Z Gęsiej Szyi ładny, aczkolwiek niezbyt rozległy widok na Koszystą i Wołoszyn.
Idziemy dalej. Po drodze budzący grozę drogowskaz... Tego zdjęcia nie mogło zabraknąć.
Idziemy dalej szlakiem zielonym, a następnie czarnym. Czujemy się jak w Beskidach. Tatrzańskie widoki zupełnie zniknęły a na szlaku poza nami ani. żywego ducha. W końcu docieramy do szlaku żółtego wiodącego z Murowańca na Krzyżne i znowu czujemy i widzimy, że jednak jesteśmy w Tatrach.
Żółta Turnia i Orla od Buczynowych aż po Skrajny Granat jak na dłoni.
Trudno sobie odmówić uwiecznienia swych obliczy w tych okolicznościach przyrody.
Poruszamy się w Dolinie Pańszczycy. Widoki stają się coraz bardziej surowe, a szlak coraz stromszy.
W żlebie wyprowadzającym na Krzyżne zalegają ostatnie płaty śniegu, ale nie stanowią one żadnego problemu. Ten odcinek to typowa wytrzymałościówka, męcząca jak na ten etap sezonu.
Po prawej Ptaszysko i Mała Buczynowa.
I wreszcie stajemy na Krzyżnem. Prawie wszyscy są tu zgodni, że widoki z tej przełęczy należą do najpiękniejszych w Tatrach. Najlepiej odda to chyba panorama, która udało mi się naprędce skleić.
Na Krzyżne dotarliśmy o 12:30. To jednak jest kawał drogi od tej strony. Jak to w Tatrach na wysokości ponad 2100 m. n.p.m. pogoda szybko się zmienia. Wieje mocno i jest zimno. Żałuję, że nie wziąłem czapki i rękawiczek. Przyznam, że nawet nie wiem jak to się stało. Mając samochód w Palenicy nie możemy zbytnio pohasać po Orlej, bo musielibyśmy dojść aż do Koziego, ale Mała Buczynowa jest jak najbardziej w naszym zasięgu.
Dalej idziemy już w kurtkach. Ten odcinek Orlej Perci nie należy do trudnych, ale czuć już ten specyficzny klimat i pojawia się ten charakterystyczny niepokój. Kulminacja Małej Buczynowej Turni przypomina nam trochę grań Banówki. Również wielkie głazy i pewna ekspozycja na dwie strony. Mała Buczynowa to wbrew pozorom całkiem niebezpieczne miejsce ze względu na wąską grań i na fakt, że idąc od strony Granatów ludzie są w tym rejonie już zwykle mocno zmęczeni. Wtedy o fałszywy ruch nietrudno, a pozornie wydaje się, że to już taki lajcik do samego Krzyżnego. Uwieczniamy się na szczycie (tudzież tuż koło niego) i wracamy na Krzyżne.
Ulegamy pokusie i odrobinę sobie skracamy drogę. Szlak do D5SP należy do bardziej upierdliwych: krucho piarżyście a co najgorsze, kiedy wydaje się że już jesteśmy na dole, to zaczynamy podchodzić do góry. Nie lepszy zresztą jest szlak z Krzyżnego na Halę Gąsienicową. Dobrze, że chociaż widoki rekompensują trudy schodzenia. Tutaj Opalony, Miedziane i Szpiglasowy.
Ostatni ciekawszy akcent na trasie to Siklawa, dalej to już tylko walka z kilometrami.
Coraz to więcej ludzi mijamy po drodze. Apogeum następuje oczywiście po wejściu na asfaltówkę biegnącą do Morskiego Oka. Raz po raz mijają nas pełne bryczki. No cóż sezon na dobre rozpoczęty.