Tradycji musiało się stać zadość, dlatego mimo mojej niechęci w tytule relacji jest znowu walenie
Prognozy na długi weekend jak zawsze zachęcające, więc szukamy jakiegoś w miarę niedalekiego celu. Od czasu wycieczki na Żółtą Ścianę po głowie chodzi mi ciekawie wyglądający filar na Pośredniej Grani.
Jacka (
jck) nie muszę długo przekonywać i namawiać. Zwłaszcza, że na Pośredniej nigdy wcześniej nie był.
Wyjeżdżamy z Krakowa w środę koło 23:30. Przez całą drogę widać w oddali błyski. HZS w „predpoved pocasa” pokazuje „oblacno, ac zamracene”, WeatherOnline „heavy rain”, a informacje z Terinki mówią, że będzie dobra pogoda do południa. Ale nadzieja i tak jest.
Ze Smokovca wychodzimy o 2:00. Błyska się coraz bliżej. Cholera, nie wygląda to zbyt fajnie. Przy świetle czołówki idziemy na Hrebieniok. Jest duszno i gorąco. Typowa pogoda przed burzą.
W połowie drogi nas dopada. W strugach deszczu szybkim krokiem docieramy pod daszek w budynku stacji kolejki. Z nieba leją się strugi deszczu.
Myślę sobie, że może to i dobrze. Wrócimy do Krakowa za jakieś 3 godzinki to się jeszcze zdążę normalnie wyspać tej nocy.
„Niestety” po 30 minutach czekania burza kończy się równie gwałtownie jak się zaczęła.
Idziemy więc dalej w stronę Terinki. Zrobiło się przyjemnie i zaczyna już powoli świtać.
W Żleb Hunsdorfera wchodzimy po 5, a na dosyć eksponowaną i kruchą kozią perć przechodzącą nad Kozią Kazalnicą około 6.
W miarę szybko docieramy na Niżnie Kozie Wrótka, gdzie wyciągamy sprzęt i zaczynamy właściwą drogę. Początek zgadza się z opisem z WHPa jednak dosyć szybko coś przestaje stykać i robimy jakieś dziwne warianty.
W kilku miejscach wygląda to na solidne III-IV. W opisie są trawiaste zachody, ale my po drodze nie mamy prawie w ogóle trawy.
Zamiast wyjść zawalonym głazami zachodem na filar, my przechodzimy tuż nad nim trawersując jakąś eksponowaną płytę.
Szybko przestaję rozumieć w którym miejscu opisu jesteśmy i walę na wprost filarem.
Gdzieś po drodze trafiamy na haka, więc to znak, że ktoś tu łaził i pewnie jakoś da się do góry
.
Był to jeden z trudniejszych momentów na całej drodze, zwłaszcza, że zrobiło się trochę mokro, a przebiegał po gładkiej skale.
Po pewnym czasie dochodzimy do Pośrednich Kozich Wrótek, chociaż wcale nie jesteśmy tego pewni. Zwłaszcza, że znaleźliśmy się w chmurze i widoczność spadła do kilku metrów.
Opis mówi coś o odpękniętym zębie skalnym i płytowej krawędzi, ale nic takiego nie widać. Więc znowu na pałę do góry szukając gdzie puszcza.
Takie kluczenie w lewo i prawo powoduje tylko ciągłe przesztywnianie liny i szybsze kończenie wyciągów.
Miało być 30 metrów szerokim grzbietem filara, ale żadnego szerokiego grzbietu nie widzieliśmy
Na szczęście jednak jest płytowa ścianka, którą ukosem w prawo, a potem zacięciem w lewo na krawędź filara.
I tu dosyć ciekawe miejsce. Niewielkie siodełko w grani ze swego rodzaju niecką, w której znajduję 3 zupełnie przerdzewiałe szyny Kramera z resztkami bandaży. ':shock:' (WTF? pozostałości po ćwiczeniach HZS z lat 60, czy z jakiegoś biwaku Komarnickich?)
Pogoda niestety zupełnie się popsuła i zaczyna padać deszcz. Skały zrobiły się bardzo śliskie i nieprzyjemne. W opisie jest mowa o jakimś obchodzeniu z lewej strony zęba skalnego. Tu znowu idziemy chyba jakoś inaczej i poprzez kruchy komin docieramy na Kozią Pościel. Jest strasznie mokro i ślisko, więc nawet nie próbujemy wariantu V na wprost ścianą tylko wybieramy III.
Niestety do tej trójki trzeba zejść 35 metrów po stromych trawkach. Razem stwierdzamy, że nie ma na to szans i postanawiamy zjechać.
Trzydziestometrowa lina nie wystarcza na dotarcie do stanowiska z haka pod trójkową ścianką, więc zakładam jakieś pseudo stanowisko z jednej kości i zsuwającej się z kamienia pętli i przypięty do niego powoli schodzę nieco niżej. W tym czasie zjeżdża do mnie Jacek i ściąga linę wpięty długą pętlą do tego mojego niby-stana.
Zakładamy coś solidniejszego około 2 metrów nad hakiem i idziemy dalej do góry.
Trójkowe miejsce, niby najtrudniejsze na całej drodze, ale nie sprawia nam żadnego problemu. Wcześniejsze zapychy było o wiele mocniejsze. Nawet mimo tego, że teraz po deszczu jest ślisko.
Kiedy jesteśmy na trawiastym zboczu tuż nad trudnościami, wychodzi słoneczko i zaczyna mocno grzać. Od razu robi się przyjemniej, zwłaszcza, że widać już całkiem niedaleko wierzchołek.
Na lotnej docieramy nad ściankę znajdującą się nad Kozią Pościelą i dalej kawałek filarem do góry.
Niestety znowu wybieram jakiś dziwny wariant i wpakowuję się w trudności w totalnej ekspozycji po prawej stronie filara (na oko III-IV). Jak się za chwilę okazuje (z góry doskonale to widać) po lewej stronie był o wiele prostszy wariant doprowadzający do trawiastego zachodu gdzie właściwie skończyły się już trudności.
Tu nie ma już sensu się asekurować, więc idziemy w stronę Wyżnich Kozich Wrótek w „dwójce-samobójce”.
Stąd już bardzo blisko do szczytu. Znowu są tu 3 warianty.
Najciekawszy wydaje się nam poprzez szczelinę w uskoku szczytowym.
Wchodzę więc do jej wnętrza.
Okazuje się, że ma długość około 10 metrów, wysokość koło 8, a szerokość około 50 cm.
Ściany niemal zupełnie gładkie.
Coś niesamowitego, czego jeszcze nigdy nie widziałem w Tatrach.
(Jacek zrobił zdjęcie, więc może będzie to widać.)
WHP podaje, że można ją przejść poprzez szczelinę poprzeczną (II) znajdującą się u jej końca.
Ściany są jednak mokre, a zaklinowany nad głową głaz nie sprawia wrażenia stabilnego, więc wracamy do początku szczeliny i jej krawędzią (na oko I-II) wychodzimy ponad nią i w kilka minut docieramy do szczytu.
Jest godzina 14. Cała droga zamiast przewodnikowych 3 godzin zajęła nam około 8.
Nie opieprzaliśmy się jednak ani chwilę.
Tak znacznie wydłużony czas spowodowany był śliską skałą, trudnościami orientacyjnymi i licznymi zapychami w trudniejsze warianty.
Na wierzchołku odpoczywamy prawie godzinę. Schodzimy do Wyżnich Kozich Wrótek łatwym obejściem uskoku szczytowego i dalej Drogą Dubkego poprzez kruchy i nieprzyjemny Żleb Franza do Ławki Dubkego, skąd porzez Przełączkę pod Żółtą Ścianą do Lodowej Dolinki i w dół do Smokovca.
Na parkingu jesteśmy o 19, czyli po 17 godzinach akcji górskiej.
Jeszcze tylko powrót do Krakowa i można się przed snem uraczyć zimnym Zlatym Bazantem.
Jackowi dziękuję za wspólną wycieczkę, a kilerusowi za pożyczenie na ten wyjazd sprzętu. Gdyby nie jego pomoc, to raczej byśmy na tak ciekawy cel się nie wybrali.
EDIT:
Przybliżony przebieg drogi wejściowej filarem Komarnickich na zdjęciu Pośredniej Grani z Wikipedii: