13.03 niedziela. Skład wyprawy ja, Kamil (Ciacho) i Łukasz.
Jadąc w Tatry nie spodziewaliśmy się, że ten dzień na długo zapadnie nam w pamięci.
Cały tydzień śledziłem prognozy i wynikało z nich, że na week będzie ocieplenie i halny w porywach do 100km/h. W sobotę były lepsze warunki ale nie udało nam się jechać więc padło na niedzielę. Całą noc niespokojnie spałem i miałem jakieś złe przeczucia co do tej wyprawy.
Wystartowaliśmy dość wcześnie bo o 6.30 spod kolejki na Kasprowy. Słoneczko ładnie świeciło i czasem wiał bardzo lekki wiaterek. Podbudowani, że pogoda jest tak dobra napieraliśmy ostro do schronu

.
W Murowańcu robimy odpoczynek na śniadanie. 8:00 a ludzi jak w ulu. Ledwo udaje nam się znaleźć jakieś miejsce. Po kilkunastu minutach wyruszamy w stronę Zielonego Stawu. Wzmaga się wiatr. W oddali widzimy jak nad stawem unoszą się tumany śniegu. Mijamy kolejkę i zaczyna się torowanie w świeżo nawianym śniegu. Przy stawie ubieramy raki.
Przed nami idzie dwójka wspinaczy i jak się dowiadujemy od nich chcą zrobić Świnice środkowym filarem ale wątpią w sukces ze względu na pogodę.
Mijamy ich i podchodzimy do góry. Tutaj zaczynają się pierwsze problemy. Wiatr na buli wieje tak mocno ,że nie da się iść. Wypatrujemy tylko następnych fal wiatru i w przerwach między nimi szybko robimy parę kroków i znów stop. I tak kilkanaście razy, aż dochodzimy pod żleb.
Tutaj wiatr już tak nie wieje. Trawersujemy pod ścianę żeby nie iść środkiem żlebu. Pod ścianą dobry zmrożony śnieg. Idzie się pewnie i dobrze.
Największe zmartwienie to wielki nawis na szczycie przełęczy. Wygląda on bardzo nie ciekawie i aż czekać kiedy tylko spadnie.
Kolejny problem to wyjście na przełęcz. Na prawo prowadzi bardzo stroma ścianka na której widać jeszcze ślady poprzednich wyjść. My jednak wybieramy drogę w lewo. Przebijamy się na szczęście przez niezbyt dużą pokrywę śniegu i po 2:50 godz wychodzimy szczęśliwi na przełęcz. Tutaj jednak uderza nas mocny wiatr który przez cały czas wieje z równą siłą. Podchodzimy w stronę szczytu. Wiatr przeszkadza i idzie się ciężko jednak śnieg jest bardzo dobry. Jeden z kompanów zaczyna wątpić w sukces i robimy naradę co dalej. Dwóch jest za więc przegłosowane. Idziemy dalej i po kilkunastu minutach jesteśmy na szczycie wierzchołka taternickiego. Jestem szczęśliwy bo skompletowałem wszystkie trzy wierzchołki. Chciałem zrobić wszystkie na raz we wrześniu zeszłego roku ale z powodów bólu kolana udało się wtedy tylko zrobić dwa. Widok jest bardzo dobry

.
Patrzymy dookoła i nie widzimy nigdzie ludzi. Czyżbyśmy tylko my odważyli się wyjść dzisiaj w góry?. A może to przez unieruchomioną kolejkę na Kasprowy. Robimy kilkanaście zdjęć i złazimy.
Dość szybko schodzimy na przełęcz. Teraz problem którędy schodzić.
Wybieramy tą samą drogę którą wychodziliśmy. Brak liny asekuracyjnej daje się we znaki jednak zejście przez nawis okazuje się łatwiejsze niż wyjście.
Potem następuje dupozjazd. Miałem obawy bo to był mój pierwszy raz ale potem miałem niezłą frajdę

. Na dole żlebu okazuje się, że wiatru już praktycznie nie ma. Musimy się jeszcze przebić przez nowy nawiany śnieg.
W oddali dochodzą nas odgłosy śmigłowca gdzieś z okolic Murowańca.
Okazało się, że zeszła lawina z Koszystej i zabrała 3 osoby

. Zaczynają się telefony od naszych rodzin czy wszystko z nami ok. bo akurat było nas trzech. W Murowańcu robimy krótki odpoczynek i po 10:30 godz akcji jesteśmy w Kuźnicach. W samochodzie dowiadujemy się, że zginęły te 3 osoby pochłonięte przez lawinę. Od razu w głowach kłębią nam się myśli, że pomimo niesprzyjających warunków zaryzykowaliśmy wyjście. Moim zdaniem warunki na drodze którą wchodziliśmy były dobre i jedyny minus to wiatr. Niemniej emocji mieliśmy sporo i dopiero następnego dnia czułem jak dużo sił kosztowała mnie ta wyprawa którą zapamiętam na długo.