Kolega Jarek postanowił zabrać mnie na weekend do Moka na szkolenie zimowe ze swojego speleoklubu z Bielska. Wstałam w piątek rano, zrobiłam zakupki i spakowałam wór (co łatwe nie było, bo musiałam zabrać cały sprzęcior swój + jeszcze piwo i dużo jedzonka i ciepłych ubrań). O 14.30 wbiłam z tymi wszystkimi gratami do auta Jarka i ruszyliśmy w drogę. Po drodze zatrzymaliśmy się w Bielsku żeby odebrać kolegę Jarka - Rafała. Na Palenicy byliśmy dopiero ok 20, bo padał śnieg i była straszna mgła. Obładowani worami ruszyliśmy w stronę starego Moka gdzie mieliśmy nocleg.
A że noszenie ciężkiego plecaka szło mi opornie zatrzymywałam się często. Największe jaja były na skrótach. Na ostanim, tym najkrótszym poślizgnęłam się i wór mnie tak przygniótł, że nie mogłam wstać (nie chciało się raków z plecaka wyciągać to się teraz ma). Na szczęście Rafal ruszył mi z pomocą i pozbierał mnie z gleby.
Jakieś 5 minut od Moka moje słanianie się na nogach pod naporem plecaka stało się tak nie do zniesienia, że Rafał postanowił mi go ponieść dalej. No prawie mi się udało donieść swoje graty na miejsce noclegu. W schronie zawitaliśmy po 22. Szybkie jedzonko, prysznic, pakowanie plecaka na następny dzień i do spanka. Ciasno było,bo na takich materacach spaliśmy w dużo osób (Chyba z 20 uczestników kursu spało na 2 dużych wyrkach) i kolega z boku mnie kopał strasznie.
A to nasza wspólna noclegownia:
Na drugi dzień wstaliśmy ok 7. W miarę wyspana byłam. Wyszliśmy dopiero ok. 9 i pokierowaliśmy się w strone Morskiego, po czym przez środek jeziora na lodospady. Tam nauczono nas jak się zakłada śruby i igły lodowe.
Próbowałam zrobić stanowisko Abałakowa, ale mi się nie udało. Za to Jarowi wyszło pięknie.
W ogóle to po wkręceniu jakichś 3 śrub już nie miałam siły wkręcać ani wbijać ich czekanem, bo to te tanie irbisy były,a je się ciężko zakłada. Potem pozwolono mi złoić loda na wędkę oczywiście. Jako, że brakło dla mnie technicznych dziab, napierałam moim Grivelem i Jarka Blackiem, oczywiście w rakach turystycznych 10 zębnych. Umiejętności też brak, bo dopiero w trakcie uczono mnie, że wbijać w lód należy przednie zęby raków, a nie boczne jak to usiłowałam zrobić, a dziabą turystyczną trzeba uderzyć parę razy żeby dobrze weszła. Ciężko mi się te wielkie dziaby wbijało, ale w końcu weszłam i przyznam, że było całkiem fajnie. Tylko sprzęt bym chciała mieć lepszy i więcej pary w łapach. Zdjęć na razie nie mam, bo ma je kolega, który to mnie właśnie w nocy tak kopał.
Po zabawie na lodach poszliśmy przez kosówke w stronę Dolinki za Mnichem. Po drodze słuchaliśmy wykładu na temat lawin i uczyliśmy się robić próby lawinowe. Potem w żlebie pod Mnichem zakładaliśmy stanowiska w śniegu (z plecaka, nart, worka na śmieci, 2 czekanów i grzyba śnieżnego). Nasze stanowisko z dziab było przewytrzymałe, bo Jaro dokopal się aż do firnu, więc dziabki pięknie się wbiły w twarde podłoże, po czym zakopaliśmy je dokładnie w śniegu. Po zabawie w sprawdzanie wytrzymałości stanu. (Trzeba było się przypiąć do niego i rozpędzić żeby zobaczyć czy się nie wyrwie) przyszła pora na naukę hamowania czekanem w razie poślizgnięcia. Na poczatku się trochę bałam, ale hamowało się łatwo. Nawet przy osuwaniu się głową w dół na plecach dałam radę wbić czekan tak żeby mnie obróciło głową do góry i zatrzymało. Po udanym dość dupozjeździe (z czekanem, ale bez raków na nogach) nadeszła kolej na zabawy z piepsami. Mieliśmy szukać po sygnale ukrytych w śniegu detektorów. Cały dzień sypał śnieżek i było pochmurno, więc w końcu zmęczeni udaliśmy się do schroniska w Moku by zjeść pyszne naleśniczki i napić się piwka.
Dnia następnego nasza edukacja zimowa postępowała dalej i dalej.
Kierownik wycieczki postanowił, że cała grupa uda się z ciężkimi plecakami przez Przełęcz Szpiglasową i Piątkę na Palenicę. Mnie się pomysł nie podobał, bo wiedziałam, że trudno mi będzie przebijać się przez śniegi z dużym worem, więc oznajmiłam, że nie reflektuję i pójde na Szpiglas na lekko po czym wróce do schroniska, przepakuję się i zniose bagaż asfaltem na Palenicę. Na szczęście pomysłodawca wersji hardcore został przystopowany przez kolejną naszą instruktorkę i stanęło na tym, że wszyscy wybieramy opcję predstawioną przeze mnie Ruszyliśmy więc szlakiem żółtym, na poczatku szło mi się ciężko, sypał śnieg i było zimno dość, więc byłam ogonem wycieczki. Potem na takim żlebie się trochę rozkręciłam.
W Dolince za Mnichem wyszlo słoneczko i robiliśmy fotki przy jamach śnieżnych, które tam wcześniej ktoś wykopał. Fajne te igla były.
A to cała nasza grupa w Dolince:
Wiało strasznie. Po popasie udaliśmy się w stronę Wrót Chałubińskiego
a potem na Szpiglas też takim żlebem (nie wiem czy to wariant zimowy czy pozaszlak?), pod którym zostawiliśmy plecaki. Na wejście na przełęcz zdecydowało się parę osób. Po drodze śnieg się robił deskowaty, ale wchodziło się dość szybko i wygodnie. Na przełeczy i szczycie nic nie było widać, samo mleko. Ale i tak wrażenia niezapomniane. Piękne te zimowe Taterki!
Zdobywcy Szpiglasowego Wierchu:
Tylko patrząc na szlak w stronę Piątki to raczej bym tamtędy nie zeszła z dużym worem, a i bez niego pewnie też bym miała opory. Łańcuchy chociaż spod śniegu ktoś wykopał. Ale najlepsze to były dupozjazdy. 2 sekundy i miałam mega przyspieszenie. Nareszcie nauczyłam się wszystkich sposobów zastosowania dziaby, a nawet parę chyba wymyśliłam. A i jeszcze uczyli nas jak się asekurowac na lodowcu, tylko, że w razie gdyby ktoś wpadł do szczeliny to wyciągarki zbudować nie umiem, bo to dla mnie zbyt skomplikowane.
Na pożeganie z Tatrami poszliśmy jeszcze porobić janioły na Morkim Oku
i urządzić pojedynek na dziaby.
Potem już tylko trzeba było się spakować i ruszyć do auta. Droga powrotna poszła mi już dużo sprawniej. Tak pięknie sypał śnieżek i koniki z sankami jeździly ceprostradą, że żal było mi wracac do DG. W Witowie zatrzymaliśmy się jeszcze na pyszny żurek i do domku.
W domku zawitałam ok 22 i jak po każdej wyprawie Tiger zafutrzył mi cały sprzęt:
Podsumowując było cudnie, już tęsknie za tymi dupozjazdami, zapachem igieł i ośnieżonymi choinkami. Nauczyłam sie sporo rzeczy i teraz już tak nie boję się lawin i chodzenia zimą. Przyjemny jest taki zimowy trekking i wspinanie na lodospadach i wcale nie jest tak zimno jak myślałam, nawet przy minusowych temperaturach i opadach śniegu. Własciwie to mi gorąco było w polarku cieńkim i wiatrówce przy -9 stopniach. Pięknie było i ja tam jeszcze wrócę!