Dzień dobry.
Nadchodzą ciężkie czasy. Ciężkie dla budżetówki. Cięcia zapowiadają, płace mają zamrażać, nie dają dotacji na sprzęt i codzienną działalność. Dziecinki nie będą miały nowych zabawek, dorośli pasy będą zaciskać. Ja już zaczełem. Skromne śniadanko w niedzielę po 5 rano. Suchy chleb i gorący kubek. Znaczy się borowikowa.
I to był znak !!! Tego dnia odwiedziliśmy Przełęcz w Grzybowcu ( bo nie wiem czy wiecie ale borowik to też grzyb ). Co prawda żeby tam dojść musieliśmy trochę przejść. Ale wróżba się spełniła.
Niedziela rano, Rynek Żywiecki. Nadciąga Ali i o 6 rano ruszamy w stronę Korbielowa. Temperatura za oknem 10 stopni. Poniżej zera. Jazda, jazda i jesteśmy na Rondzie Kuźnickim. Od towarzyszy siedzących w Tatrach wiemy, że nie musimy obciążać się rakami i czekanem. Zero śniega ( tam gdzie mamy iść ) i cudnie wieje. Jakby bałwanki były na niebie to by zapierdalały jak kadra 400 metrowców. Ale niebo było błękitne jak oczy. Nie wiem kogo , tak mnie się poetycko napisało. O 7.55 wkraczamy w Park. Ludzi malo. Docieramy do Kondradzkiego gdzie spotykamy dwóch znajomych. Idą zasiekać Kopę Kondradzką. Należy się jej. Siadamy za stołem i prowadzimy bardzo poważne rozmowy górskie - o wyższości thrash metalu nad black metalem. Lub odwrotnie. O 9.36 Carcass z Patrycją ruszają łoić Kopę, Marcin i ja przez Piekiełko na niejaki Giewont. To taka góra w Tatrach. Najwyższy szczyt Tatr Polskich Zachodnich leżakujący całkowicie w Polsce. Idziemy sami. Dopiero na Przełęczy ( nazwy nie pamiętam ) będą ludzie. Pogoda cudna. Słońce w mordę, wiatr w pysk. Pysk bez okularów więc dziś mam oczy w barwach Wisły Kraków. Atak szczytowy na bestyję Giewont zaczynamy we dwóch. Tylko, że po drodze występuje masowa wycieczka z przewodnikiem. Ale rozstąpili się przed nami
. Im wyżej tym radośniej wieje. Ale jest sucho. Tak sucho, że ręką górną nie tknełem się łańcucha. Na szczyt wnikamy około 10.48. Spędzamy tam ze 172 sekundy. W tym czasie czytam anonsy towarzyskie wypisane na elemencie metalowym. Nudne są. Jak byłem na Giewoncie lat temu z 7 to były ciekawsze. Zacytować ? Ruszamy w dół. Też bez łańcucha. Po drodze mijamy jednego pyciusia prowadzącego psa. Jak to zajebiaszczo łamać przepisy na szlaku. Na pewno dupeczek był dumny z siebie. Na Przełęczy udajemy się w kierunku siodła. I tam szok - zobaczylismy płat śniegu w okolicy szlaku. Zmroziło nas. Ale dzielnie poszlismy dalej. Siodło, trawers Małego i oto ona . Prorocza Przełęcz. Mistyczne uniesienie, poezja, kwiatki, itp ... klasyczny bełkot. Następnie Dolina Strążysk i powrót do tej wioski , Zakopane. W drodze powrotnej, w Kirach odbieramy niejakiego Ligeiro. Z szanowną małżonką. Wyglądają w miarę zdrowo.
Ogólnie to ładnie i przyjemnie było.
Pozdrawiam.