Coroczny wspólny wypad w Tatry powoli staje się tradycją. W tym roku ciężko było ustalić wspólny termin, ale się udało. Po pewnych negocjacjach co do terminu, składu i miejsca akcji ostatecznie spotkaliśmy się w Zakopanem w sobotę 30 października. Powodem modyfikacji planu było zamknięcie kolejki na Kasprowy z powodu halnego. Na to niestety nie byliśmy przygotowani. Późna godzina, jak i brak haków również ograniczyło nasze pole manewru. Ostatecznie żwawym krokiem z lekką zadyszką udaliśmy się na HG. Po drodze rodziły się różne pomysły. Najrozsądniejszym z nich było Żeberko na Granatach.
I tak też się stało... O godzinie 12 lądujemy pod ścianą. W takich warunkach nie wydaję się to być banałem, jak latem. Wiatr się wzmógł - cholernie wieje. Żebro z dołu wydaje się być znacznie przysypane. Z góry co jakiś czas zsypuje się kasza. Szpeimy się i kur..jemy nad splątaną liną. Bądź, co bądź jest rześko.
Prowadzę pierwszy wyciąg i od samego początku uświadamiam sobie, że latem w tym miejscu biegłem. Teraz każdy krok jest przemyślany. Występują problemy z założeniem przelotów. Skała pokryta jest miejscami sypkim śniegiem, gdzieniegdzie zmrożonym, a czasem lodem. Najpewniej chyba czuję się w trawkach. Cztery przeloty i stan w słońcu. O to chodziło! Porywy wiatru skutecznie zakłócają odpoczynek. Dochodzi do mnie Paweł. Krótka wymiana zdań co do przebiegu dalszej drogi, przekazanie sprzętu i ogień. Obchodzi wariantem z prawej strony, kilka przelotów i montuje drugie stanowisko. Zbieram i dochodzę. Na stanowisku zauważamy kolejny zespół wbijający się w drogę.
Przede mną śnieżno - lodowy trójkowy kominek. To jest to! Chyba najlepszy wyciąg na tej drodze. Lekko zaparciem i lekko kolankiem puścił łatwiej niż myślałem. Dochodzi Paweł i od razu prowadzi krótki, ale bardzo eksponowany wyciąg. Trochę przegiął nie zakładając na początku wejścia w ekspozycję przelotu - mrok! Dochodzę do niego; uśmiechnięta pucha nadal wspomina ten wyciąg. Im wyżej tym mniej śniegu i cieplej. Słońce robi swoje. Robię kolejny wyciąg. Najpierw płytą, a następnie prawą stroną żeberka. Paweł zbiera i dochodzi - zmiana na prowadzeniu.
Przed nim teraz najtrudniejsze miejsce na drodze - Zacięcie Kusiona wyceniane, naszym zdaniem z przesadą, na V-. Przed wejściem w zacięcie zakłada przelot z frienda, a zaraz za nim wpina się w spita. Zaczyna się seria kombinacji - jak to ku.va przejść? Próbuje zahaczyć dziabę gdzieś wyżej - wreszcie się udaje, podciąga się, i ... poleciał. Po kilku próbach miejsce puszcza. Po chwili słyszę: "Możesz iść". Teraz moja kolej. Fakt, ciężko tu gdziekolwiek zaczepić dziabę. Zrobię to inaczej: prawa noga wysoko, potem kolankiem na wyparcie, lewa na tarcie na suchą skałę. Staje na nogach i zaczepiam daleko dziabę - poszło! Przejście po płycie pokrytej zmrożonym śniegiem to już banał. Oboje jesteśmy zgodni, że trudność wzrosła. Teraz to poczułem piątkę. Ostatni wyciąg to już formalność w moim wydaniu. Po czterech godzinach kończymy drogę. Krótki popas, spakowanie sprzętu i zasypanym, a miejscami oblodzonym szlakiem w dół.
Droga latem wydaje się być banalna i mało ciekawa. Taki kursowy rzęch, bez większych trudności. Jednakże przyznam, że w takich warunkach cała droga nabrała innych trudności i wydaje się być o wiele ciekawszą alternatywą od przejścia letniego.