GR20- z południa na północ
Planując wyprawę zaczytywałam się w relacjach na francuskich stronach internetowych
oraz w przewodniku „Korsyka” D.Abrama (wyd. Sklep Podróżnika).Waga mojego plecaka nie przekroczyła 12kg,muszę przyznać ,że udało mi się idealnie spakować, nie cierpiałam z powodu ciężaru plecaka,nie dopadły mnie też żadne choróbska,ani większe urazy.W wyborze śpiwora padło jednak na puchowca,okazał się mniejszy i lżejszy,choć przyznaję,że kilka razy w nocy troszkę zmarzłam,na wrzesień trzeba już mieć cieplejszy śpiworek. Zabrałam porcje śniadaniowe w postaci kaszek i owsianek ,obiady w postaci kuskusu i zupek+dokupiony od czasu do czasu chleb=syty obiad lub kolacja. Do kuskusu miałam też kostki rosołowe,super sprawa..Do tego zapas herbat i kaw,batoniki musli,kilka małych miodków i dżemów. Korzystaliśmy z własnej kuchenki:) Na trasie w refuges dokupiłam chleb,tuńczyk w puszce, pomidory, jabłko, ciasteczka produkcji lokalnej,ser,skusiłam się też na piwo a znajomi na wino. Szczegóły cenowe będą w krótkich opisach etapów-dużo info można wyczytać w przewodniku. W przewodniku zrobiliśmy sobie trochę notatek o ważnych a niewspomnianych przez autora faktach;-)
Zawiedziona jestem jakością zrobionych zdjęć,miałam problemy z aparatem i całe piękno krajobrazu w zasadzie mi umknęło..
trudno..
Na wyspę przypłynęłam wraz z 2ką znajomych i moim autkiem z Nicei do Calvi ,trasa powrotna to Bastia-Livorno(koszt na 3 osoby i autko osobowe to ok.300E).
Nicea:
Calvi:
Blaszany pojazd pozostawiłam u „znajomego znajomego” zapoznanego przez Internet. Autko czekało na mnie w bezpiecznym zaciszu korsykańskich winnic,u przemiłego i bardzo pomocnego Ich właściciela:)
Grunt to porządek:
Pierwszy wieczór u stóp gór ( z podwórza gospodarza;-)):
Dzień 1y pobytu na wyspie-podróż z północy na południe,bo plan był zrobienia GR20 od pd na pn,żeby po prostu wrócić do autka:) Z Calenzany do Calvi podwiózł nas Pierre,o 7 mieliśmy autobus do Ajaccio ( z przesiadką w Ponte Leccia),skąd następnym autobusem turlaliśmy się do Porto Vecchio.Koszt tych wojaży to ok.35 E. Z P.Vecchio we wrześniu nie da się już dostać do Conca, gdzie zaczyna się szlak GR20,więc trzeba ;liczyć na pomoc gospodarza gite d'etape w Conca,który po uprzednim ustaleniu nie odmawia pomocy i przyjeżdża po turystów (10E od osoby). W gite d'etape lądujemy więc ok.20.Udaje mi się jeszcze kupić dwie pozostałe bagietki,po 1E,bierzemy prysznic i kładziemy się w śpiworkach spać pod drzewami, koszt nocki 6E od osoby ,za rozbicie namiotu byłoby jeszcze 8E..Uwaga na wielkie mrówy i robale obok murku;-)
Ajaccio:
Kolacja na polu namiotowym w Conca:
9 września-Conca-schronisko Paliri.
Zakładamy plan pobudek o 6 i wymarszu przed 7mą,żeby jak najmniej grzać się w upale,i każdemu kto chce przejść całość taki system polecam:) Ten pierwszy etap to dla nas rozruch, po długim dojeździe autkiem ,promem i busami tak akurat. Można by pociągnąć dalej np.do Bavelli ,ale postanawiamy dnia 1ego nie szaleć..Szlak zaczyna się nieopodal baru GR20,oznaczony będzie czerwono-białą farbą .Gdy docieramy do Paliri spokój ,udaje nam się złapać fajne miejsce na biwaczek. Nikt nie ściga z opłatą;-) Prysznic i zejście do źródła trochę poniżej schroniska i miejsc biwakowych, trzeba uważać żeby się nie rozbijać w m-cu lądowania helikoptera ,o tym jeszcze będzie;-)Dużo ładnych miejscówek w cieniu. W sklepiku są jakieś kiełbasy ,napoje i słodycze ,ale szczegółów nie podaję, bo tego dnia zakupy nas jeszcze nie interesują..Obserwujemy i gadam z Francuzami, którzy kończą GR:)
Start na GR20 w Conca:
10 września-Paliri-Bavella-Asinau
Startujemy o 7mej z pola namiotowego. Dojście do przeł.Bavella nic takiego.Sama przełęcz to miejsce gdzie można zajechać autem,więc są sklepiki i restauracje. Zakupujemy tam ciasteczka wyrobu lokalnego-mamy po prostu smaka (3,5E),i po jabłku (1E). Z przełęczy wybieramy wariant alpinie-oznaczony żółtą farbą,całkiem fajne podejście.W jednym miejscu łańcuch na zejściu,piękne widoki,warto wybrać to wejście wariantem. Normalna droga prowadzi w większości przez las. Końcówką trasy dopada nas deszcz,a potem masakryczny zaduch..pod schroniskiem Asinau rozbijamy się gratis,nikt nie pilnuje opłat. Jest woda pitna, można zrobić zakupy w schronisku, nam póki co nic nie trzeba. W pewnym momencie szuka mnie gardien, okazuje się, że mamy szybko złożyć namiot, bośmy się rozbili zaraz poniżej lądowiska „heliko”,no faktycznie maszyna nadlatuje po kilkunastu minutach..
mogłoby nam porwać nasz tymczasowy domek;-) Nocka chłodna, duży wiatr, miejscówki w większości nieosłonięte od wiatru,ale piękny wschód słońca i widoki w nocy na światła wiosek na dole. Po masakrycznie zimnej nocy-wiało-bardzo chłodny poranek...
11 września-Asinau-refuge Usciolu
Dzień zaczyna się niezłym podejściem, jak zawsze wraz z wschodzącym słońcem. Poranki wrześniowe już z czołówką się zaczynają,ale dobra organizacja to naprawdę sukces:) Pobudka i wszystko mechanicznie:wstawanie,ubieranie,gotowanie a w tym czasie składanie namiotu,jedzenie,mycie ząbków i w górę:) Ten etap na południu wspominam najpiękniej,to połącznie łąk, górskich grani,lasów,urodzaj krajobrazów,nie należy oszczędzać baterii w aparacie,jestem nim zachwycona:) i do tego przechodzimy przez ładny szczyt Monte Alcudina (2134 m npm).Idąc granią schronisko widzi się z daleka i ma wrażenie,że usytuowane jest jak by przycupnęło na skałach.. Autor naszego przewodnika mówi prawdę o świetnie zaopatrzonym sklepiku-budynek troszkę dalej-i o miłym gospodarzu,i puszczanej muzyce korsykańskiej. Wszystko to prawda. Ceny:chleb 2,5E,małe piwko -Pietra 3E,ser 9E,kawa instant 0,20E,danie wieczoru-makaron z warzywami-9E,wyglądało apetycznie,niestety nie skusiliśmy się:( prysznic,wc i pole namiotowe poniżej schronu,ładnie przygotowane miejscówki,przepiękne widoki. Dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc. Popełniamy jedną gafę-za słabo ukryliśmy pod kamieniami worek ze śmieciami,coś go wygrzebało i rozwaliło,ranek następnego dnia to zbiórka tychże śmieci:( Opłata za nockę to 5E za osobę,gospodarz daje tabliczkę z numerkiem,i w ten sposób wieczorem robiąc obchód widzi kto już zapłacił a kogo ma „ścigać”;-) nas nie ścigał ,uiściłam na początku przy miłej pogawędce z tymże gardien:)
12 września-schronisko Usciolu-przeł.Bocca di Verdi-E’Capannelle
To był dość długi dzień,połączyliśmy dwa etapy. Wędrówka z Usciolu na przełęcz Bocca di Verdi była fajna,ale już na samej przełęczy po południu dopadło nas zmęczenie. Nie chcieliśmy jednak nocować na przełęczy,bo gite d’etape jest usytuowany przy ruchliwej szosie ,nic ciekawego. Chleba po południu nie da się kupić,a pan nie był specjalnie miły jak się okazało ,że nie zostajemy na noc..po drodze mija się jeszcze refuje Prati-to jest przepięknie położone schronisko ,jakby na samym wybrzeżu, takie ma się wrażenie,bo przepięknie widać morze. To miejsce lądowania spadochroniarzy, którzy brali udział w wyzwalaniu wyspy spod okupacji..teren jest płaściutki,idylliczny wręcz,bardzo mi się tam podobało. Napotkany Anglik mówił nam, że noce są tam lodowate, wieje od morza. Z przełęczy B.di Verdi są dwie opcje dojścia do E’Capannelle:zwykła przez las i wariant alpejski,przez Monte Renoso. Mieliśmy smaka na tą Monte,ale zmęczenie jakie nas dopadło z ledwością pozwoliło nam się dowlec do pola biwakowego E’Capannelle. Poza tym jak to po południami na wyspie niebo pokryło się chmurami, stwierdziliśmy że sensu na M.Renoso wlec się nie ma..Droga do następnego refuge była też nieco zwodnicza,bo już widzi się szosę i myśli,że to już tu,a na samym końcu makabryczne podejście gdzie po raz drugi ma się nadzieję,że to tu-bo widać budynki bergeries..mieliśmy dość..dotarliśmy do pola namiotowego,na szybkości stanął namiot. Capannelle to ośrodek zimowych sportów,jest tam wyciąg i restauracja,więc i cywilizacja. Pole biwakowe jest tuż obok restauracji u Fugona,ale naprzeciw na łące też można się rozbić,za 3,5E co właśnie my uczyniliśmy. W restauracji można nabyć chleb (2,5E),można też podładować telefony. Nam to miejsce szczególnie do gustu nie przypadło,wilgoć od strumienia, zero widoków, nieciekawie..tyle ,że sam restaurator sympatyczny i miło się z Nim gawędziło o pogodzie.
Refuge Prati:
13 września-E’Capannelle-Vizzavona-refuge Onda (przez Monte d’Oro)
Tego dnia również postanowiliśmy połączyć dwa etapy,mamy w tym ukryty cel i marzenie-zyskać na czasie by móc poleżeć na plaży;-) Pierwsza połowa naszego marszu nie jest jakaś szczególnie męcząca,schodzimy do Vizzavony gdzie kończy się GR Sud i zaczyna GR Nord.Piszę esemesa do naszego „gospodarza” w Calenzanie,że jesteśmy już tu,jest lekko zszokowany,że my już tu,hehe, a tak się martwił o nasze plecaki i o nas..
Po posileniu się stwierdzamy,że jesteśmy w pełni sił pójść wariantem alpejskim,przez Monte d’Oro (2389m npm).Początkowo idzie się przez las,więc cień nam sprzyja..po drodze mijamy kilka osób,dziwnie na nas zerkają,że po 11 ktoś w ogóle ma odwagę iść przez tą górę,a po drugie mając już za sobą jeden etap..mnie stresuje tylko ogromy upał,i chmury burzowe,ale napieramy do góry..podejście jest wyjątkowo nudne,przez lasek i po płytach skalnych,aż do kominka gdzie zaczyna się wspinaczka i szybkie nabieranie wysokości..szybko włazimy ponad chmury konwekcyjne. Potem dochodzimy do plateau i tam porzucając plecaki wdrapujemy się na szczyt,oczywiście widoków zero,ale cieszymy się,że się udało;-) zejście z Monte d’Oro wymaga więcej wysiłku,żółte kropki jakimi oznaczono wariant nikną i trzeba się kierować kopczykami z kamieni…w pewnym momencie spotykamy gościa,który przyznaje,że się zgubił,trzęsie się ze strachu,namawiam Go żeby poszedł z Nami,wiemy że musimy szukać trasy po kopczykach,ale Go to nie przekonuje,odchodzi w bok coś mamrocząc w niezrozumiałym dla nas języku..za chwilę znajdujemy szlak ,wołamy Go, ale echo..zaczyna grzmieć i kropić,mamy stresa co z gościem,ale nikt nie odpowiada..postanawiamy jednak nie wracać,namawiałam Go usilnie,zrezygnował z chęci pomocy,trudno..schodzimy do refuge Onda w szarości pochmurnego wieczoru,rozbijamy się,jak zawsze wszystko mechanicznie-najpierw namiot,potem lodowaty prysznic,gotowanie,mycie garów,napełnianie butelek i gara z wodą na rano. Pole biwakowe jest ogrodzone płotkiem,uiszczam opłatę 5E od osoby-dostaję bileciki potwierdzające opłatę,kupuję chleb( 2,5E),gawędzę z miłą Panią jak zwykle o pogodzie i Polakach przewijających się przez GR.Schroniskowe zaopatrzenie jest dobre,są małe konfitury jednorazowe,nutella,makaron,sery,jakieś konserwy w puszce,batony,czekolada Milka. Robimy pranie,przechodzi ulewa,grzmi..myślę cały czas o tym gościu w górach..idziemy na-ja na piwo( o smaku arbuzowym 5E) a moi towarzysze na wino (0,75 litra za 8E)-siedzimy chwilę a tu nagle dawno po zmroku,z czołówką ktoś z gór nadciąga..wchodzi do środka,uff….to On..nie poznaje nas,ale uśmiechamy się,że jest cały i zdrowy…długo jeszcze potem w namiocie gadamy o całej sytuacji,dlaczego nie poszedł z nami,w grupie raźniej,że dobrze,że jednak dotarł..tak zasypiamy:uspokojeni,zadowoleni z naszego Monte d’Oro,z 2 etapów,zmęczeni..
Na Monte d'Oro:
14 września-refuge d’Onda-Refuge Petra Piana
Poranek przywitał nas pochmurny i bardzo mglisty. Z Ondy można pójść wariantem na większej wysokości,ale jeśli jest ładna pogoda..spaliśmy tego dnia troszkę dłużej,pogoda się nie poprawiała,więc poszliśmy normalnie szlakiem znaczonym na biało-czerwono. Początkowo trasa jest nudna,wiedzie przez las,praktycznie nie ma widoków,później robi się ładniej gdy idzie się wzdłuż potoku. W ładną pogodę można by tam wskoczyć do wody,która się przelewa po skalnych formacjach,fajnie to wygląda:) Po drodze zaliczamy zmokę,śmiać mi się chce jak sobie to przypomnę. W przewodniku autor pisze,że schronisko Petra Piana wymaga remontu,opisuje okolicę..docieramy do budynku,który doskonale nam pasuje do opisu,więc rozbijamy namiot,podejrzane tylko,że nie ma namiotów niebieskich,które na każdym polu biwakowym stały..no i to,że inni nas mijają i idą dalej,myślimy,że pewnie łączą etapy. Postanawiam pogadać jednak z parą Francuzów,okazuje się,że to bergerie,a schronisko jest 200m wyżej..hehe,składamy nasz obozik i do góry,śmiejemy się sami z siebie. W przewodniku nic o bergerie nie było. Samo refuje Petra Piana jest ślicznie położone,budynki są trzy:samo schronisko,ptysznice i wc i budynek stróża,gdzie można zakupić conieco (nie ma zwykłego chleba,tylko pain de Mie-2,5E,makaron,jakieś konserwy,batony) Opłatę uiszczamy-5E od osoby,woda jest pitna. Jest wiele przedajnych miejscówek na namioty,otoczonych kamiennymi murkami,oczywiście w najładniejszych miejscówkach stoją niebieskie namioty –dekatlonowskie „kaczuchy”. Na miejscu byliśmy dość szybko,więc po dwóch dniach łączenia etapów to było wspaniałe popołudnie na wylegiwanie się w słońcu i odpoczynek. Poznaliśmy też przemiłych Francuzów i Czechów,z którymi teraz będziemy się dalej mijać na polach biwakowych,prawie aż do końca. Dla mnie to jedno z ładniej położonych i zadbanych refu ges na trasie GR20. Dla nas etap zabawny,wiemy już,że jesteśmy mega mobilni z naszym namiotem,hehehe:)
15 września-Petra Piana-refuge Manganu
Bardzo rozgwieżdżone niebo o 6rano zapowiada ładny dzień,i tak też jest. Jak przeważnie na dzień dobry mamy podejście 400m ,ale i piękny wschód słońca,z Monte d’Oro jeszcze dominującą w tle. To jest przepiękny widokowo etap,z najwyższym punktem na szlaku GR20 (Breche de Capitello 2225m npm),z widokiem na jeziora: Lac de Capitello i lac de Melo. Na trasie jest niedługi kominek z łańcuchem, nic trudnego ,można pokonać obok łańcucha jeśli skałki są suche. Po części wyprawy na wysokościach powyżej 2tys mnp następuje fajna część odpoczynkowa,po płaskim terenie,skąd widać już budynek schroniska Manganu. Do pola biwakowego można dotrzeć przez kładkę lub przez potok po kamieniach,potok zresztą wykorzystywany do kąpieli. Refuge Manganu to ładny budynek,z fajną salą do wieczornych posiedzeń jak zrobi się zimno. Pole ma wiele ładnych miejscówek,akurat jak my przychodzimy na środku obozowiska leży krowa..potem zacznie buszować w zaroślach obok namiotów,hehe!! Schroniskiem zajmuje się niesamowicie sympatyczny Gardien,w środku jest księga wpisów. Zakupić można piwo,wino,słodycze w tym inny gatunek korsykańskich ciasteczek niż w innych schroniskach (za 4 E),pain de Mie (jakby chleb tostowy),colę w puszkach. Opłata 5E za osobę,dostaje się przywieszkę na namiot,które wieczorem są zbierane przez gardien. Jak docieraliśmy do refuje przez przypadek w zasadzie spotkaliśmy Polaka,przez moje mamrotanie po polsku pod nosem..gdyby nie to może byśmy się minęli po wymianie „bonjour”. Okazuje się,że Polaków jest dwóch,jeden chory w schronisku..Tak oto rodzi się okazja posiedzenia dłużej niż do zmroku. Wieczór przeradza się w międzynarodowe posiedzenie,z rozmowami polsko-francusko-angielskimi,zabawnie,wino się leje a ja degustuję lokalne piwo Pietra. Do naszych obrad wieczorem dołącza jeszcze gardien,wesoły wieczór,chyba najfajniejszy na całej trasie. Tutaj też za podszeptem francuskich towarzyszy wyprawy postanawiamy przyśpieszyć,na dniach ma się zepsuć pogoda a chcemy pokonać zbliżający się wielkimi krokami „etap a la orla perć” (Cirque de la Solitude) po suchej skale. Kładziemy się późno,bo po 22 (!!!;-)),ale jak się okaże sił będzie dość na niezłe połączenie etapów dnia następnego..
16 września-refuge Manganu-Castellu di Vergio-refuge Ciottullu di i Mori-Bergeries de Vallone
To dla nas dość długi dzień,zmęczymy w zasadzie 3 przewodnikowe etapy i wykresy,które jakby złożyć w jedno to falują,w górę i w dół..Pierwsza część dnia to sielski w zasadzie przemarsz ,leśnym duktem potem zupełnie po płaskim wzdłuż sławnego Lac de Nino (które w zasadzie niczym mnie nie zachwyca specjalnym...,hmm).Cisza tego etapu przerwana zostaje jedynie nagłym co-dopołudniowym przelotem odrzutowców tuż nad naszymi głowami..oczywiście pojawiają się tak nagle,że znów stajemy jak wryci,jeszcze się do tego nie przyzwyczailiśmy,nie wzrusza to stada krów i koni..Panuje wyjątkowy upał,cieszymy się,że dojście do Castellu di Vergio kończy się lasem..szlak wypluwa nas na szosę,wiemy,że chyba znajdziemy tu mały sklepik i tak też jest,sklepik oferuje potrzebne turystom wyposażenie jka sprzęty higieny,kawę,herbatę (wszystko na sztuki),chleb (2,5E-kupujemy dwa i od razu jeden zjadamy,z konserwą niesioną od paru dni przez kumpla,tak po polsku,chleb i konserwa,pycha),są i rarytasy:pomidory i jabłka (0,50 Eza szt),i ….jogurty i mleko. Jogurtom nie możemy się oprzeć,na zaraz,po konserwie..hehe:) nabywam jeszcze 2 jabłka,z czego jedno zjadam chwilę później,no 2 pomidorki..prawdziwa uczta:)nam też łapiemy zasięg,dzwonimy do domów,że mamy się pysznie i objedzeni ledwo ruszamy dalej..najpierw trzeba chwilę podejść szosą za hotelem,i skręcić w las..a dalej w upale jest 500m przewyższenia,na szczęście zakosami a po drodze przewspaniałe miejsce na kąpiel,opisane w przeodniku. Nie waham się długo i wskakuję do wody,po takim ochłodzeniu bez trudu docieram do „Jamy Maurów”,tak się zowie schronisko. Najwyżej usytuowane schronisko,niesamowite widoki,krajobraz księżycowy jak dla mnie,czerwone skały…i masakryczny wiatr. Z pewnością piękne są tram widoki na wschody i zachody słońca,my jednak odpoczywamy chwilę i idziemy dalej. W pierwotnej wersji mieliśmy tam zostać na noc,ale zwyciężył rozsądek..woleliśmy zejść,żeby nie musieć łączyć tego etapu ze sławetnym Cyrkiem Samotności..zejście do Bergeries de Vallone to koszmar dla kolan. A dlaczego wybraliśmy nockę nie w refuje tylko przy Bergeries?? Bo:już nie mieliśmy siły podejść dalej,bo mają tam gorący prysznic!!:),bo jest sympatyczniej i tylko 3,5E za osobę..dosłownie full wypas..
co do zakupów to nie ma zbytnio wyboru,bo w bergerie jest raczej restauracja,można zamówić posiłki,nie stołowaliśmy się tam,więc niec nie mogę polecić osobiście,u nas nadal króluje kuskus,zupki i inne papki To fajne miejsce żeby sobie oddechnąć przed etapem z Cyrkiem…Popołudnie mamy krótkie,w zasadzie to już wieczór,więc po takich luksusach jak ciepły prysznic padamy jak muchy zastanawiając się tylko czy ktoś już tak połączył etapy..
17września-Bergeries de Vallone-Cirque de la Solitude-Ascu Stagnu
Pobudka wczesna,z nami budzi się też wycieczka francuskich chyba emerytów,którzy też robią GR20. A dosyć długo wieczorem tańczyli i intonowali korsykańskie pieśni,hym..Nawet wystartowali chwilę przed nami..pogoda wydaje się być średnia,niebo jest zaciągnięte..mamy nadzieję,że pani z bergeries się nie pomyliła i to się wypogodzi..bo kto normalny chciałby w tym cyrku skakać w deszczu czy burzy?? Ja nie;-/ Początkowo trzeba podejść 200m do schroniska Tighjettu (1640m npm),po skałach i głazach,już tu po deszczu musi być nieciekawie. Szybko wyprzedzamy wycieczkę emerytów,obserwując z zachwytem ich fajne obuwie,ciuchy i plecaki..Wejście na Bocca Minuta jednak trochę nam zajmuje,metodycznie do góry,żeby się nie zasapać i dać ładne i wdzięczne przedstawienie w Cyrku Samotności. Wycieczka odpoczywa a my zanurzamy się w paszczę Cirque de la Solitude. Pierwsze kroki po jeżdżących kamieniach,potem łańcuch,jeden i drugi i drabinka,malutka i już na dnie paszczy;-)i tu przestajemy się czuć samotnie,bo z drugiej strony napierają podobnie do nas myślący pierwszacy..powoli robi się ciasno..my śmigamy wdrapując się po skałkach do góry obserwując jak na łańcuchach utknęła wycieczka emerytów,o grrr!!!! Dobrze,że ich wyprzedziliśmy..łańcuchy przed samym wyściem z Cyrku..i tyle..aż się dziwię,że już po..
Pamiątkowa fotka,zjadam z radości jabłko,gawędzimy opowiadając historię GR20 Czechom,którzy rozpoznają język polski. Przyjechali robić GR20,ale jedna z dziewczyn ma kontuzję,podeszli zerknąc na Cyrk,z żalem zerkają…Popędzani silnym i zimnym wiatrem (w Cyrku było cichutko i spokojnie) zbiegamy wręcz na dół,szybko i bezboleśnie lądujemy w Ascu-Stagnu. Jest tam refuje,hotel z barem,to przełęcz z asfaltową drogą,więc i cel jednodniówek do Cyrku czy na Monte Cinto,najwyższy szczyt wyspy. Gdy rozkładamy namiot pogoda się zaczyna psuć,ale co tam,Cyrk za nami,spotykamy dwójkę Polaków-będzie imprezka. Do tego doczłapują nasi zaprzyjaźnieni Francuzi,i jest wesoło:)Do tego woda pod prysznicem gorąca,i sklepik nieźle zaopatrzony (chleb 2,5E,puszka tuńczyka 3,5E,piwo 5,5E,butelka wina 10E,ser kozi 10E,saszetki kawy czy herbaty 0,2E,ciastka maślane 2,5E,pasztecik w puszce 2Ejest też makaron,zupki w proszku,dżemy,nutella,ale cen nie pamiętam,bo nie kupowałam;-) W przewodniku piszą,że można skorzystać z budki telefonicznej,niezbyt to prawdziwe,budka już jest zdewastowana..jest tam dobry zasięg Orange,można podładować telefony,na jadalni w refuge są gniazdka. Cena za nockę to 5E od osoby. Nam drugą udaje się przekimać bez opłaty,nikt nie sprawdza,ale o drugiej będzie potem. Wieczór spędzamy ze spotkaną ekipą,aż do 21:45 trwają obrady polsko-czesko-francusko-niemieckie po polsku,francuski,czesku i angielsku:)Z niecierpliwością czekamy poranka,chcemy zaatakować Monte Cinto….
18września
Nocka była masakryczna,mieliśmy wrażenie,że namiot nam porwie z całą zawartością..po takiej wietrznej nocy przychodzi zachmurzony poranek. Dokładnie tak jak zapowiadali w prognozach pogody..już na dzień dobry mi się wstawać na żadne Cinto nie chce,ambicje mi opadają,ale się zbieram kręcąc nosem..szlak na najwyższy zczyt wyspy zaczyna się za hotelowym parkingiem,wchodzi się w lasek..wyruszamy,ale wyprawa jest krótka,zaczyna padać..niebo czarne,wiatr wieje,żadnej poprawy dziś nie będzie..co za pech,nie widzi mi się w deszczu nigdzie łazić,mam zamiar skończyć GR,a nie wygłupiać się..tak samo myśli koleżanka..wracamy się,i postanawiamy poczekać trochę..trochę zamienia się w cały dzień pogody wietrzno-deszczowo-duszno prawie burzowej. Nic to,Cinto niezdobyte,ale nie zając,może kiedyś..dzień mija nam na nic nieróbstwie,czytam do ostatniej deski Le Figaro,kupiłam go na początku w Ajaccio,i dobrze,że się w plecaku znalazło;-) wieczorem mam już taką niechęć do Ascu Stagnu,że nawet przez głowę mi nie przechodzi,żeby następnego dnia iść na Cinto,a potem musieć tam zostać na jeszcze jedną noc…
19 września-Ascu Stagnu-refuge Carozzu-refuge d’Ortu di u Piobbu
Jak na złość poranek piękny,ale jakoś nie mamy już ochoty na Monte C. Plan to plan,trzeba się go trzymać,i już coraz bardziej marzymy o plaży..hehe;-) tyle,że w planie na ten dzień było dojście do refuge Carozzu i tam odpoczynek,itd..Ruszamy oczywiście solidnie pod górę,tak na rozbudzenie..po jednym dniu przerwy czuję się średnio,jakby silnik wystygł i nie chciał się rozgrzać..
Podejścia na dzień dobry jest 600m..później z górki,mijamy płyty ubezpieczone łańcuchami,raczej na wypadek śliskich skał,idziemy wzdłuż potoku,imponujące są widoki na wąwóz..w końcu pojawia się sławna ze zdjęć passerelle suspendue de Spasimata,most wiszący długi na 35m. Oczywiście z bliska wygląda na krótszy niż rzekomo jest..
potem kilka hop po skałach i już jesteśmy pod refuge..szybka pogawędka z Włochami,po batoniku,łyku wody i jednogłośna decyzja-idziemy dalej!!! Jest 10:40,to po pierwsze,po drugie pole biwakowe mokre po wczorajszym deszczu,miejsce zacienione,prawie w lesie..jakoś niezbyt na odpoczywanie i spędzenie tu reszty dnia..brrr!!!
W ten oto sposób łączymy znów etapy,i znów podejście..jakoś zmotywowani szybko wyłazimy na przełęcz,gdzie robimy przerwę na fotki i ogladanie widoków. To jeden z ładniejszych fragmentów,choć cały czas kilka minut w górę,po czy w dół,i w górę..
ale ciekawy i ładny fragment szlaku..doganiamy francuskich przyjaciół co nocowali w Carozzu,pomagamy znaleźć ścieżkę innym francuzom,co się zamotali,w końcu odsłania się przed nami widok na wybrzeże..i to jaki widok;-) wiemy,że przed nami jeszcze tylko 2,5 h zejścia,więc tam zasiadamy i się wygrzewamy w słonku,jest zasięg,dzwonimy do domów (dowiaduję się,że zostałam ciocią,yupiii). Zejście do schroniska Ortu di u Piobbu wydaje się nieskończenie długie i dla nas kończy się podejściem,a na sam koniec płaskim odcinkiem,gdy schron już widać spośród drzew..refuge jest położone w ślicznym miejscu,u stóp Monte Corona. Ma wiele świetnych miejscówek,z wiatrochronami z kamieni..budynek łazienkowo-wc bardzo przyzwoicie urządzony. Fajne miejsce,i piękny widok na zachodzące słońce..opłat nie uiszczamy,nikt tego nie robi,nikt się tego nie domaga. Nasz ostatni wieczór w górach jest dosyć melancholijny,przerywany audycją „100 pytań do..”pary Francuzów,którzy rozbili się obok,zaczęli GR,chcą zrobić GR Nord..zastanawiamy się czy też pierwszego dnia wyglądaliśmy jak takie sieroty,hehehe;-) Nocka mija zakłócona przez pasące się i spacerujące między namiotami konie…
20 września-Ortu di u Piobbu-Calenzana
Ostatni poranek w górach Korsyki jest piękny i bezchmurny. Nastroje za to jakieś takie średnie..szybko zwijamy się z gratami i myślimy o tym,że czeka nas zejście z 1570m npm na 275,do Calenzany,gdzie szlak GR20 się zaczyna,a dla nas kończy..początkowo jakoś tak nam nieswojo się idzie,to trochę w dół i znów jakby pod górkę,przez lasek,po skałkach,udaje się nam zaobserwować muflony..potem już uporczywe zejście w dół,gdzie „dostajemy”pod opiekę psa,mamy zabłąkanego biedaka do Calenzany sprowadzić..psiak wiernie nam towarzyszy,niestety na dole nadal chce z nami zostać,widać,że wyrzucony:( trasa nudna,ale widoki na wybrzeże dodają zapału,marzymy już o morzu. Myślę sobie,że nie chciałabym zaczynać GR z tej strony-pierwszy etap jest mega monotonny i niekoniecznie ciekawy..Kończy się nasza górska przygoda,mamy zamiar jeszcze wygrzać się na plaży,i w końcu napić się piwa za 1,5 czy 2 E ( a nie 5-6E!!!;-) Do Calenzany docieramy w niemiłosiernym upale,mijając kilka jeszcze osób zaczynających płn część GR. Szybko rozwiewają się nasze pragnienia o browarku w słynnym barze GR20,już po sezonie-bar nieczynny:( browara pijemy w innym,długo gadając (ja-rozmówca i tłumacz) z miejscowymi..potem czeka nas jeszcze przemarsz do winnic naszego tymczasowego gospodarza,gdzie zostajemy poddani czujnej obserwacji czy aby wszystko z nami w porządku,czy kolana nas nie bolą itp.
Pierre jest zaskoczony,że wracamy bez żadnych ran bojowych,bolących kolan,i tak wcześnie;-) wypytuje,które etapy łączyliśmy i o nasze wrażenia:) zwiedzamy winnicę obserwując proces powstawania wina,a degustację wyrobów przeprowadzamy później,na plaży w Bastii..żegnamy się,choć kto wie czy na zawsze obiecując podesłać fotorelację i zdjęcia z Tatr,których Pierre jest ciekaw:) nasz towarzyski psiak zostaje u Pierra..Odjeżdżamy-najpierw „napadamy”market w Calvi (brooowary) a potem hop na pierwszą ładniejszą plażę w okolicy….
21-22 września Odpoczynek
Na dwa dni odpoczynku "zakotwiczyliśmy" W Bastii,na kempingu tuż nad morzem.
Chcieliśmy mieć blisko na prom i zwiedzić miasto,a jest co oglądać. Dla mnie najfajniej było powłóczyć się po wąskich uliczkach,małych sklepikach,starym porcie,pogadać z ludźmi,zahaczyć o małe księgarnie a do tego powygrzewać się w słonku,powspominać wędrówkę po górach.
Widok w stronę "centrum" Bastii z naszej plaży:
Bastia i jej urocze zakątki:
..oraz szara i brudna codzienność:
Na plaży wieczorem (bez statywu;-/)
I jeszcze kilka ostatnich "spojrzeń" na naszą przygodę:
Nasz GR-maszyna;-)
Głowa Maura na promie:
I to co zostaje za nami: