Po lipcowym pobycie w Tatrach czułam koszmarny niedosyt. Pogoda była do niczego, lało, grzmiało i choć wędrowałam wtedy gdzie się dało, czułam, że to za mało. Więc w końcu z dnia na dzień zdecydowałam się pojechać choć na 3 dni.
Czwartek, 19 sierpnia. Po 10 godzinach w autobusie i busie wysiadam w Zakopanem. Na kwaterę nie mam zamiaru iść, bo szkoda czasu. Idę od razu na szlak. Jakiś lajtowy, bo pora dość późna, poza tym byłam troszkę niedospana. Idę więc po raz kolejny takim szlaczkiem: Zazadnia - Wiktorówki - Rusinowa Polana - Gęsia Szyja - Waksmundzka Rówień - Hala Gąsienicowa - Jaworzynka- Kuźnice. Na Halę idę szlakiem zielonym, akurat tym jeszcze nie szłam, zawsze szłam na Psią Trawkę. Trochę po drodze popadało, ale nie było źle.
Piątek, 20 sierpnia. Pobudka o 4:30, szybko się zbieram i mykam na autobus Stramy. Wysiadam Tatrzańska Łomnica - Biała Woda. Mój cel to Jagnięcy Szczyt. Na początku szlaku pisze, że do schroniska 3 godziny i 5 minut. Idę 2 godziny i jakieś 10 minut. Te trzy godziny to szłam w lipcu, kiedy noga mnie bolała. W schronisku muszę coś zjeść, bo byłam za leniwa, żeby sobie śniadanie szykować rano
W plecaku tylko kilka batonów, banan i mnóstwo wody do picia
Po posiłku ruszam. Pogoda jak marzenie, ale ja już uczulona na deszcz i burzę spoglądam w niebo, czy przypadkiem coś się nie czai. Nie czaiło się. Szlak nie okazał się dla mnie trudny, nawet na łańcuchach poradziłam sobie, choć w większości je omijałam, jakoś lepiej mi było bez nich. Szlak dla mnie piękny, a widoki ze szczytu po prostu jak marzenie. Piękna pogoda, widoki, słoneczko, po prostu o takiej pogodzie marzyłam. Żebym tak miała wtedy w lipcu, tobym sobie połaziła ile się da. Po jakimś czasie zaczynam schodzić, ludzi na szlaku mało. Wracam też do Białej Wody, gdzie akurat zdążam na stramę do Zakopanego. Udany, piękny dzień, niesamowite wrażenia
Sobota, 21 sierpnia. Idę na Sławkowski. W lipcu musiałam się wycofać, bo raz, że była mgła, to jeszcze tak wiało, że się nie dało iść. Pierwszym wagonikiem wjeżdżam na Hrebienok i ruszam. Z początku szlak dłuży mi się niesamowicie, ale od momentu gdzie zaczynają się widoczki idzie mi się już całkiem dobrze. Dość sporo ludzi idzie. Czytałam wiele opisów szlaku i wiedziałam, żeby nie dać się zmylić i nie wziąć na szczyt Królewskiego Nosa. Widzę już cel mojej wyprawy więc idę dalej. Na szczyt wchodzę po 3 godzinach i 15 minutach, czyli godzinę krócej niż pisało. A nie szłam szybko. Cieszę się, że poczekałam z wejściem na ten szczyt aż będzie pogoda. Wprawdzie z jednej strony była mgła i na miasto widoków nie było, ale za to na góry... . Nie da się opisać, po prostu coś pięknego, widoczna Łomnica, dolinki, stawy, chłonęłam to wszystko wzrokiem, pstrykałam zdjęcia, siedziałam i gapiłam się na te cuda. Warto wejść na Sławkowski, może szlak troszkę monotonny, ale dla mnie był taki tylko z początku. Złażę dłużej niż wchodziłam, ale tak zawsze mam
Po drodze dużo razy się zatrzymuję i podziwiam widoki. Na rozstaju szlaku, mimo, że miałam bilet na kolejkę w dół, nie idę na Hrebienok, wiedząc, że do kolejki będą tłumy. Przedłużam czas na szlaku i schodzę niebieskim do Smokowca. Kolejny piękny udany dzień i wycieczka
W niedzielę muszę wracać
Ale cieszę się, że pojechałam choć na troszkę i udała się pogoda i wycieczki. Może na któryś weekend się wybiorę, mam nadzieję, że mi się uda... .