Pomysł na tą wycieczkę chodził mi po głowie już od kilku tygodni.
W końcu nadarzyła się okazja. Dobre prognozy, możliwość wzięcia urlopu w pracy, więc na co czekać.
Wczoraj po 16 wyjeżdżam na południe.
W Smokovcu jestem już sporo po 18, więc na szczęście nie płacę za parking.
Idę do góry, byle by mieć mniej podchodzenia jutro.
Dziwne uczucie jak na dół schodzą tłumy i jest się jedynym idącym pod prąd.
Na progu doliny pod Chatą Tery'ego jest już dosyć ciemno. Rozglądam się za jakąś kolebą. Nie mam rezerwacji w schronisku, więc nie wiem czy nie trzeba będzie się gdzieś wrócić w skały.
Na szczęście chatar patrzy mi w oczy i pozwala zostać na glebie w jadalni.
Z Alpenverein przyjemność kosztuje 11Euro (w tym śniadanie).
Noc przebiega w miarę spokojnie, mimo 11 osób w jadalni. Odległość między karimatami 10-20cm. Co chwilę ktoś mnie potrąca.
Dwa miejsca dalej ktoś niemiłosiernie chrapie.
Myślałem, że śpi tam jakaś para, ale jak się okazała chrapiącą była całkiem ładna dziewczyna (dobrze, że to mężczyzna odwraca się plecami i zasypia jako pierwszy

).
Ranek piękny i słoneczny.
Czekam na śniadanie i wychodzę dopiero o 6:40. Droga na Wyżnią Durną Przełączkę jest dosyć ewidentna. W jednym miejscu zastanawiam się tylko czy czegoś nie pokręciłem. Zaraz po wejściu w żleb jest kilkumetrowa ściana. Na oko I. W zejściu na pewno bardzo nieprzyjemna. Za plecami kłębi się trochę chmur, więc zastanawiam się jak to musi wyglądać w czasie deszczu.
Potem już łatwo do przełączki i dalej na Mały Durny.
Teraz widać już właściwy wierzchołek. Wejście wygląda na dosyć strome. Czytam w opisie, że ma być trudniej i chyba trochę się boję.
Jestem sam, więc jakikolwiek błąd może mnie nieco więcej kosztować.
Okazuje się, że pozory często mylą i za kilka minut łatwej 0+/I wspinaczki jestem na szczycie.
Od wyjścia z Terinki 2:40h. Nie jestem sprinterem, ale poszło w miarę sprawnie.
Robię kilka zdjęć (niestety tylko komórką) dla dokumentacji, przeglądam książkę szczytową i myślę nad dalszą drogą.
Z puszką szczytową (nie jest to mój naturalny wyraz twarzy tylko próba niezamykania oczu pod słońce):
ZTGM jest wszech obecny. Aż dziw bierze, że nawet na górze bez krzyża:
W planie jest przynajmniej spróbować przejść granią do Łomnicy.
Zakładam więc uprząż, na ramię kilka pętli i szukam zejścia w stronę Klimkowej Przełączki.
Początkowo trochę się zapycham w jakiś kominek po stronie Doliny Dzikiej, ale zaraz się wycofuję i trafiam na ring zjazdowy po drugiej stronie.
Zjazd na pełną długość liny (mam 30m), zejście kilka metrów w dół i trafiam na pętlę założoną za kamień. Jakieś 4m powyżej znajduję jeszcze haka z koluchem zjazdowym. Moja trzydziestka może mi nie wystarczyć na zjazd z haka, więc dokładam jeszcze swoją pętlę i zjeżdżam z niższego stanowiska na pełną długość liny do dogodnej półki, skąd już łatwym terenem na przełęcz.
Dalej droga jest stosunkowo prosta, miejscami nieco eksponowana.
Zaliczam jeszcze jeden zapych w jakiś kruchy kominek. Poszła lawina kamieni chyba na sam dół Doliny Dzikiej. Próbuję nim schodzić, ale szybko zauważam, że przeoczyłem wcześniej łatwe wejście w grań. Wracam i dalej już bez większych trudności dochodzę do Jordanki na Wyżniej Pośledniej Przełączce.
Z dołu dochodzi vodca z klientami. Pozwalam się wyprzedzić, bo zatrzymuję się na jedzenie.
Za chwilę znowu zmieniam ich na prowadzeniu i szybko gubię w oddali.
Jordanką już szedłem rok temu, więc wiem co mnie czeka. Wyprzedzam jeszcze jedną ekipę po drodze i o 11:40 jestem na Łomnicy.
Trasa od Chaty Tery'ego zajęła mi 5 godzin.
Nawet nie czuję zbytniego zmęczenia. Zawsze łazimy na jednodniówki, więc znaczna część sił spalana jest na podejściach.
Potem szybkie zejście na Łomnicką Przełęcz. Zjazd kolejką do Skalnatego Plesa i dalej gondolką do Tatranskiej Lomnicy, skąd jeszcze elektriczką do Smokovca do samochodu i powrót do Krakowa.
Podsumowując:
Szybka, miła i stosunkowo łatwa wycieczka w pięknych okolicznościach przyrody w stylu free-solo
