Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://forum.turystyka-gorska.pl/

Festiwal aklimatyzacji.
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=10146
Strona 1 z 2

Autor:  Mooliczek [ Wt sie 10, 2010 9:36 pm ]
Tytuł:  Festiwal aklimatyzacji.

Najwyższa (4545 m), w całości znajdująca się na terenie Szwajcarii, miała być głównym celem wyjazdu. Plan pierwotny zakładał kulminację na Dom de Mischabel. Plan jednak zmieniliśmy – wszak Weissmies na pewno dała nam wystarczającą aklimatyzację, więc po co czekać? Zróbmy ją od razu… Bohaterowie.

Obrazek
Dom de Mischabel od zachodu wraz z widoczną granią Festi (NW ridge).

To wymagająca góra. Przede wszystkim – kondycyjnie. Od punktu startu – czyli miejscowości Randa - jest do przejścia 3 kilometry w pionie. I nie ma zmiłuj, bo i kolejki żadnej nie ma.

Startujemy o 8.00. Droga wiedzie początkowo lasem, wychodząc następnie na odkryte, skalno-trawiaste tereny, by wreszcie wejść w kilkuset metrowy żleb, ubezpieczony stalówkami i klamrami, prowadzący niemalże stricte pod Domhutte.

Pogoda dopisuje – idziemy więc w lampie. Cóż za rozkosz… Jak na złość, Weisshorn pozostaje cały czas w chmurach – nie na taki widok liczyłam... :(

Przed 14stą meldujemy się pod schroniskiem (2940 m), omijamy je jednak szerokim łukiem nie wchodząc do środka i człapiemy dalej w górę, szukając miejsca na biwak. Znajdujemy je jakieś 200 metrów wyżej: kilka przygotowanych platform, otoczonych skalnymi murkami. Zabawne: rozbijamy namiot w miejscu, w którym Radek biwakował 5 lat wcześniej.
Miejscówkę mamy niezmiernie urokliwą, zważywszy sąsiadów Dom: Weisshorn (dalej lico skrywa za woalką), Zinalrothorn, wreszcie Matterhorn. Za nami zaś – nasz majestatyczny cel.

Szukamy wody – strasznie sucho tego lata. Żeby ugotować zupę czy herbatę, musimy schodzić kilkadziesiąt metrów niżej, na lodowiec. Z uwagi na odległość, mniej nosimy, częściej zaś tam gotujemy – taka prowizoryczna i fajna kuchnia (nie było przenośnych).

Obrazek

Plan na dzień kolejny zakłada wyjście o 3.00, tak więc dość wcześnie kładziemy się spać. Nazajutrz pobudka i start przebiegają sprawnie: kiedy na zewnątrz temperatura w plusie, nawet zwyczajna niechęć do wyjścia z namiotu ustępuje i gramolimy się dość sprawnie. Kolejność jak na Weissmies: Mulik-saper, chłopaki robią za potencjalne wyciągarki. Gdy wchodzimy na lodowiec jeszcze w totalnej ciemności, zaczyna się kluczenie. Kingletscher na tym odcinku okazuje się być uszczelniony bardziej, niż się spodziewaliśmy. Był jednak prawie satysfakcjonująco wytopiony. Prawie – gdyż po drodze Matti wpada do szczeliny. Na szczęście – tylko jedną nogą. Igi reaguje błyskawicznie, ja na przedzie nawet tego nie odczułam – zauważyłam jedynie, że ekipa się zatrzymała.

Po chwili postoju idziemy dalej. Zaczynam odczuwać zmęczenie…

„Hm. Dziwne, już?”.

Myśleliśmy, że będziemy pierwszym zespołem atakującym – okazuje się jednak, że po wejściu na lodowcowe plateau migają nam przed oczami dwie czołówki. Za nami również zaczyna się „migotanie” – ruszają tramwaje z Domhutte. Im bliżej jesteśmy przełęczy Festi (Festijoch), tym ekipy prowadzone przez przewodników bardziej depczą nam po piętach. W pewnym momencie odbijamy zbyt wcześnie w kierunku przełęczy, żeby zorientować się, iż droga nie biegnie już tamtędy (jak pamiętał Radek). Teraz, wejście na przełęcz prowadzi niemalże w linii prostej jej spadku, czysto skalnym terenem o umiarkowanych trudnościach (UIAA II+), ubezpieczonym zawieszonymi na stałe linami.

Mijają nas dwie ekipy – ślimaczymy się. Po 2h 30m od wyjścia z namiotu stajemy na Festijoch (3723 m)– wznosi się ona jakieś 50 metrów ponad lodowcem Kin. Na miejscu okazuje się, że po drodze musiałam zgubić aparat…

“Znowu????”

Chwytam doła, a wczesny świt nad Matterhornem i Weisshornem uwieczniają na zdjęciach chłopaki.

Obrazek
Matterhorn.

Obrazek
Weisshorn. Jeszcze trochę...ale bliżej, niż dalej.

Przygotowujemy sprzęt do podejścia. Wybraliśmy grań Festi (Festigrat) – długą na niemalże 1800 metrów, drogę pierwszego wejścia na Dom, wycenianą na PD+.

Obrazek
Na początku Festigrat.

Jest praktyczniejsza niż droga normalna: wyprowadza wprost na wierzchołek, podczas gdy ‘normal’ prowadzi w dół na lodowiec, a następnie szerokim łukiem omija szczeliny i pnie się zygzakami po północnej ścianie, będąc przy tym dłuższym i bardziej nużącym. Jest on jednak na pewno opcją bezpieczniejszą…

Skał na grani było nad wyraz dużo – o niebo więcej, niż na jakimkolwiek zdjęciu z Festi, które oglądałam dotychczas. Łącznie, sięgały jakiś 300 metrów ponad Festijoch. Trudności rzędu II, może II+, nie więcej, i to w kilku zaledwie miejscach. Idziemy wszyscy na jednej linie, 50 m. Radek prowadzi, ja tuż za nim. Początek śnieżny, szybko jednak wchodzimy w skały.

Obrazek

Nie są trudne. Ja jednak zaczynam zwyczajnie zdychać. Mam wrażenie, że nie wytrzymam narzuconego tempa, choć walczę i napieram. Dla chłopaków robi się chyba za wolno.

“Co jest grane, do cholery?? Gdzie ta klima? Jeszcze nie osiągnęliśmy 4 tysięcy, a ja już ledwo żyję. Nie tak to miało wyglądać….”.

Słyszę z przodu krótkie “Męczące te skały.”, ale nijak nie wpłynęło to na tempo akcji. Radek napiera, to i ja napieram. Za mną Igi z Mattim nie dają nic po sobie poznać, Igi czuje się wręcz doskonale. W pewnym momencie muszę chwycić się mocniej skały, co by nie stracić równowagi, bo zaczynam mieć autentycznie mroczki przed oczami. Odlot – pierwszy raz czegoś takiego doświadczam. Nogi słabną, zaczynają się plątać. W pewnym momencie, wychodząc na pokryty lodem teren za słabo wbijam w podłoże rak i ujeżdżam. Tylko błyskawiczna reakcja i refleks Radka ratują mi tyłek – byliśmy jakieś 150 metrów nad przełęczą…

Obrazek
Najtrudniejsze miejsce: płytowy fragment (UIAA II+)

Potem robi się lepiej, organizm się powoli przyzwyczaja, do biegania jednak mi daleko. Gdy wychodzimy z tego terenu uświadamiamy sobie, że dalsza część ‘śnieżna’ to w efekcie lód, przynajmniej w stale zacienionych miejscach. Śnieg był przewiany i wytopiony, a opadów nie było od dłuższego czasu.

Obrazek

Teren oferuje gdzieniegdzie miejsca wyłącznie na przednie zęby raków. Takiego oblodzenia się tu nie spodziewaliśmy. Śruby idą w ruch.

W pewnym momencie Igi bierze cały szpej do lodu od Radka i przejmuje prowadzenie. Świetna forma w skałach jednak niestety ustępuje, i również zaczyna odczuwać kondycyjne trudności wspinaczki.

Mijają kolejne minuty. Wchodzimy mozolnie coraz wyżej, dostrzegając powoli dobiegającą do naszej drogę normalną, a na niej ludzi, którzy jeszcze niedawno wchodzili na Festijoch po nas…

Obrazek
Droga normalna na Dom, widziana z Festigrat.

Obrazek


„Świetne mamy tempo…”

Końcówka w fajnie zmrożonym śniegu, wyprowadza nas wreszcie na wierzchołek w okolicy 10 rano. Jak się okazuje – jesteśmy ostatnim teamem z całej plejady, która wyruszyła o podobnej porze. Prawdziwi herosi ;)

Obrazek
Hero shot ;)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Humory jednak mamy doskonałe :)

Chwilka na szczycie, podziwiamy dookoła… wszystko w zasadzie. Całe Alpy Pennińskie, plus wiele innych olbrzymów w oddali, w tym nawet Gran Paradiso czy masyw Blanka.

Obrazek

Schodzimy drogą normalną – przedeptaną jak nartostrada. Ciągnie się niemiłosiernie, momentami wręcz zatacza takie koło, jakby miała wyprowadzać w przeciwną stronę (pod Lenzjoch).

Obrazek

Po drodze przechodzimy koło seraków, wiszących nad nami jak siekiera kata, wielkich jak kilkunastopiętrowe budynki. Instynkt samozachowawczy nakazuje szybki marsz przez ten rejon, jednak sił brakuje, mimo, iż ewidentne ślady nie tak dawnych obrywów przecinają nam drogę.

Obrazek

Dodatkowym demotywatorem jest konieczność podejścia jeszcze na przełęcz Festi. Zejście z przełęczy z powrotem na lodowiec Kin wygląda dość ciekawie w naszym wykonaniu, kiedy plączemy się we własnych i zawieszonych na stałe linach. Od tego momentu, z nieskrywaną, niepoprawną wręcz nadzieją, szukam mojego aparatu ;)

Do ostatniej chwili.

Obrazek

Znajduje go po 12 godzinach od ‘rozstania’ w namiocie – na ułożonych przez nas wcześniej przed wyjściem śpiworach. Radość moja nie ma granic! Żałuję, że znalazca nie zrobił sobie nim zdjęcia – może miałabym okazję podziękować? :)

Dom to kawał góry. Pięknej góry. Bez dobrej aklimatyzacji – może jednak zamienić się w męczarnię. Schodzimy następnego dnia. Zmęczeni, jak konie po Wielkiej Pardubickiej, ale z ogromną satysfakcją.

Po zejściu do Randy przenosimy się z powrotem do Saastalu, gdzie czeka na nas jeszcze jedno zadanie: ambitne, budzące wątpliwość, czy aby wykonalne w takich warunkach. Nadelgrat.

Reszta zdjęć tutaj: http://summiter.pl/?p=3065

Autor:  leppy [ Wt sie 10, 2010 10:00 pm ]
Tytuł: 

No po prostu szacunek i gratulacje!

Autor:  grubyilysy [ Wt sie 10, 2010 10:19 pm ]
Tytuł: 

Zdjęć modemem ściągać nie będę, ale czytało się bardzo fajnie :-).

Autor:  antyqjon [ Wt sie 10, 2010 10:25 pm ]
Tytuł: 

Ja też gratuluję, tym bardziej odnalezienia aparatu ;)

Autor:  Rohu [ Wt sie 10, 2010 10:35 pm ]
Tytuł: 

Shit! Niezła akcja. Widoki nieziemskie.
Gratulacje. Forum wznosi się na wyższy poziom.

Autor:  kilerus [ Śr sie 11, 2010 6:26 am ]
Tytuł: 

No wspaniale!

Autor:  gouter [ Śr sie 11, 2010 6:34 am ]
Tytuł: 

Po co się tak męczyć? Wyjechalibyście sobiee na Klein Matterhorn i widoczki porównywalne :wink: .
A tak poważnie, piękna w pełni tego słowa znaczeniu wyprawa :thumright:

Autor:  smolik [ Śr sie 11, 2010 6:54 am ]
Tytuł: 

Gratuluję tury :) Piękna to góra zważywszy ,że kosztuje sporo wysiłku , nam niestety trafiły się świeże opady śniegu i zrezygnowaliśmy z grani , problemy z wodą identyczne ,z klimatyzacją również :wink:

http://tatry.inspiration.pl/viewtopic.php?p=134274&highlight=#134274

czekam na relację z Nadelgrat :)

Autor:  piomic [ Śr sie 11, 2010 6:57 am ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
na ułożonych przez nas wcześniej przed wyjściem śpiworach

A nie dopuszczasz opcji, że znalazcy nie było i on tam sobie leżał od nocy? :wink:
Piknie.

Autor:  Mooliczek [ Śr sie 11, 2010 7:22 am ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
A nie dopuszczasz opcji, że znalazcy nie było i on tam sobie leżał od nocy? ;)

To by było najlogiczniejsze - ale nie :) Bowiem praktyka jest taka, że przed wyjściem wszystko, co bierzemy ze sobą, wynosimy z namiotu, a na końcu układam śpiwory. Plecak, do którego był przyczepiony aparat, był już na zewnątrz kiedy czyniłam rytuały :) A po powrocie, leżał tak, jakby został tam położony. Pewnie odpiął się od plecaka gdzieś zaraz przy ścieżce. Ot, taka dziwna nieco historia - ale efekt najważniejszy :D

smolik napisał(a):
nam niestety trafiły się świeże opady śniegu i zrezygnowaliśmy z grani

Widzę właśnie! Biało tam mieliście.

smolik napisał(a):
czekam na relację z Nadelgrat

Pisze się - ale wcześniej będzie przerywnik z weekendu ;)

Autor:  Burza [ Śr sie 11, 2010 7:33 am ]
Tytuł: 

Brawo! Ponownie :) Nie wiem jak Wam, ale mi naturalnie narzuca sie mysl zeby relacje podzielic chociazby na 3 dzialy przyklejone np. wspinaczkowy-dla wyjadaczy, dla wprawnych turystów, spacerowo-alkoholowy...

Autor:  Jacek [ Śr sie 11, 2010 7:34 am ]
Tytuł: 

Pięknie! Widoki wspaniałe.
PKP.

Autor:  piomic [ Śr sie 11, 2010 7:34 am ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
efekt najważniejszy
Pewnie, szkoda tylko, że nie miał szans focić.
A pomyśl jak jest u nas. Odwrócisz się na chwilę i zonk, było-niema.

Autor:  LoveBeer [ Śr sie 11, 2010 7:53 am ]
Tytuł: 

powiedzialbym orgazmicznie :)

Autor:  Basia Z. [ Śr sie 11, 2010 7:54 am ]
Tytuł: 

Rohu napisał(a):
Gratulacje. Forum wznosi się na wyższy poziom.


Ten team ciągnie forum na wybitnie wyższy poziom.

Podziw i gratulacje !

I foty piękne.

B.

Autor:  Morti [ Śr sie 11, 2010 9:01 am ]
Tytuł: 

Wow! Tylko to mi się nasuwa do powiedzenia. Świetna sprawa.

Pozdrawiam

Autor:  uysy [ Śr sie 11, 2010 9:03 am ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
ale wcześniej będzie przerywnik z weekendu

No właśnie, czekam :>

Kierwa, piękne to zdjecie!
Praca nóg igiego:)
Obrazek

Autor:  awake [ Śr sie 11, 2010 9:10 am ]
Tytuł: 

no nieźle!
Nie dość, że pokazujesz takie zdjęcia z opisami, to jeszcze masz czelność pisać
Cytuj:
Pisze się - ale wcześniej będzie przerywnik z weekendu


Niektórzy to pożyją :shock:

Autor:  Mooliczek [ Śr sie 11, 2010 9:52 am ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
A pomyśl jak jest u nas. Odwrócisz się na chwilę i zonk, było-niema.

Oj, zdecydowanie tak. Jck może coś powiedzieć na ten temat. Miejsce zbrodni: Moko.
awake napisał(a):
masz czelność pisać [...]. Niektórzy to pożyją :shock:

Dobra dobra... czas wymówek się skończył ;) W ubiegły weekend upadł pewien mit o możliwościach, tudzież ich braku. Ale o tym wkrótce ;)

Autor:  igi [ Śr sie 11, 2010 10:09 am ]
Tytuł: 

uysy napisał(a):
Kierwa, piękne to zdjecie!

Większość zdjęć zrobił Mati.

uysy napisał(a):
Praca nóg igiego:)

Dobry but, niezły rak i wszystko staje się prostsze :)

Autor:  piomic [ Śr sie 11, 2010 10:34 am ]
Tytuł: 

uysy napisał(a):
Praca nóg igiego:)

Po cichutku, na paluszkach... :wink:

Ale trzy osoby nad jednym przelotem? :shock: Podobno proporcja powinna być odwrotna.

Autor:  igi [ Śr sie 11, 2010 11:03 am ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
Ale trzy osoby nad jednym przelotem? Podobno proporcja powinna być odwrotna.

Na tej drodze, więcej niż dwa nie mieliśmy. To max 50 stopni nachylenia.

Autor:  grubyilysy [ Śr sie 11, 2010 11:51 am ]
Tytuł: 

Taki hobby, takie życie, ważenie między "jakością asekuracji", a "szybkością poruszania". Czasem dobre, czasem nie, kwestia intuicji i świadomej zgody zespołu, mądrych nie znajdziesz, im góry większe, tym szybkość staje się ważniejsza również ze względów bezpieczeństwa (zob. ciąg dalszy o serakach przechodzonych o godz. 10tej). Czasem przeczytasz w gazecie o "tragedii - odpadnięciu całego zespołu", innym razem o "zasypaniu przez lawinę seraków". A na szczęście jednak najczęściej relację z udanej wyprawy z fajnymi zdjęciami, samo życie... Cóż, nie robimy tego przecież dla przyjemności. Znany warszawski taternik opowiadał mi jak kiedyś załoił z partnerem jakąś drogę mikstową na MB na dwóch śrubach - od stanu do stanu :-). Oczywiście raczej był to wynik złej informacji o drodze a nie świadomej decyzji, mimo wszystko jednak postanowili związać się i użyć tego, co mieli.
Myśmy razem z Golanmac'kiem i Kilerem zostali tej zimy pokonani przez Urbanową Kopkę, chociaż w plecakach mieliśmy tony szpeju (dla niewtajemniczonych Urbanowa Kopka to taki pagór wystający nieco nad magistralą). Ostatnio z premedytacją zabraliśmy na Grań Mięguszy dwie cieniutkie trzydziestki.

Autor:  Mooliczek [ Śr sie 11, 2010 12:08 pm ]
Tytuł: 

Tak, jak piszą Gruby z Łysym. Nie wyobrażam sobie iść "jak Bozia przykazała", z co najmniej 3-ma przelotami między jedną a drugą osobą. Wtedy, zeszlibyśmy chyba o zmroku. O ile w ogóle....
Przelotów było kilka, w różnych miejscach. Oblodzenie było solidne, ale fragmentaryczne. Na skałach szliśmy na lotnej, po lodzie - z kilkoma śrubami łącznie. Czas był najważniejszy. Ot, ryzyko podjęte świadomie.

Autor:  uysy [ Śr sie 11, 2010 12:13 pm ]
Tytuł: 

Mooliczek, zabierz sie za weekendowy przerywnik, a nie na forum śmierdzisz :P.

Autor:  piomic [ Śr sie 11, 2010 1:52 pm ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
Ot, ryzyko podjęte świadomie.

Wiem, wiem. Tak mi się tylko przypomniało.

Autor:  Ivona [ Śr sie 11, 2010 3:13 pm ]
Tytuł: 

uysy napisał(a):
Praca nóg igiego:)

żelazne łydki :D

kawał pięknej góry zaiste!Graty!Faktycznie lodzik niemiły.Ciekawe czy coś zmieni ewentualna świeża warstwa śniegu.Pewnie się tam i tak cały czas wytapia.Z kolei świeży śnieg to problem na skałach.. :roll:

Autor:  igi [ Śr sie 11, 2010 5:00 pm ]
Tytuł: 

uysy napisał(a):
Mooliczek, zabierz sie za weekendowy przerywnik, a nie na forum śmierdzisz .

Mooliczek pipka z Wiednia, że już pół relacji napisane, do Paryża powinna się wyrobić :)

Ivona napisał(a):
żelazne łydki

Żelazny mam też biceps od kufla ;)

Autor:  uysy [ Śr sie 11, 2010 5:17 pm ]
Tytuł: 

Ivona napisał(a):
żelazne łydki

Jak balerina popierddala :P
A Muuliczek gdzie popierddala ? Nikt jej nie powiedział że w Paryżu gór nie ma :O.

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr sie 11, 2010 5:33 pm ]
Tytuł: 

bardzo pozytywnie Wam zazdroszę takich wypadów..
bardzo lubię oglądać to rzeczy co mnie omijaja :lol: i snuć plany na przyszłość :wink:
graty

Strona 1 z 2 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/