stan-61 napisał(a):
A masz z tego miejsca jakąś fotkę? Prowadzę tam w przyszłym tygodniu moją żonę, która miewa problemy z ekspozycją i otwartą przestrzenią na wysokości...
Sorry za brak reakcji z mojej strony, ale nie było mnie. Akurat tam foty nie zrobiłam, ale po zastanowieniu sama nie wiem czemu tam nie weszłam, w górach nie mam lęku wysokości, po prostu chyba za szybko chciałam tam wleźć. Nie odpoczęłam na Grzebieniu, tylko łyk wody i pod górę.
Byłam w Tatrach teraz ponownie, dość długo, bo od 21 lipca do 2 sierpnia. Ale na pogodę trafiłam koszmarną. Więcej wycofów niż osiągniętych celów. Jeszcze coś w nogę zrobiłam, że jak się na ostatni weekend w miarę wypogodziło siedziałam grzecznie na huśtawce w ogródku na kwaterze. Teraz już noga nie boli, więc mam ochotę jeszcze na 3 dni myknąć w góry, ale zobaczę.
A z moich na wpół udanych wypraw teraz:
21 lipiec - przybycie w Tatry, spotkanie z koleżanką, która akurat też tam była i krótka trasa na rozgrzewkę: Strążyska - Sarnia - Dolina Białego. Na Sarniej nawet nie posiedziałyśmy, bo zaczęło w oddali grzmieć. Tak więc w miarę sprawnie zaczęłyśmy schodzić. Rąbnęło solidnie jak byłyśmy przy skoczni. Pogrzmiało, popadało, po czym wylazlo słońce.
22 lipiec. Miał być Koprowy Wierch, a skończyło się przy Stawie Hinczowym, po czym nastąpił dość szybko odwrót w dół. Powód oczywiście burzowy. Jak już zaczęłam kierować swe kroki na przełęcz zaczęło padać. Pół biedy deszczyk, ale zaczęło mruczeć w oddali. A pomruki burzy działają na mnie wyjątkowo. Więc odwrót. Ludzie idą w przeciwną stronę, więc troszkę zwalniam i spacerkiem schodzę. Przy miejscu gdzie szlak się rozgałęzia na Rysy i Koprowy zaczęło się piekło. Deszcz, grad, burza. Błyskało mi się w oczach, nie wiedziałam, czy iść czy przykucnąć i czekać. Ale do schroniska niedaleko, jakaś grupa Słowaków zachęca mnie do schodzenia. Docieram totalnie przemoczona, a gorycz niezdobycia Koprowego osładzam gorącą czekoladą z bitą śmietaną. Oczywiście po godzinie wyłazi słońce. Ale już za późno, żeby wracać na szlak. Chcę zwiedzić Symboliczny Cmentarz, no, ale jak znów gruchnęło, to czym prędzej załażę do elektriczki w Popradzkim. A tam już słoneczko, po burzy nie ma śladu. Ech... Fajnie by było przejść od tej przełęczy szlakami aż na Kasprowy... .
23 lipiec. Najbardziej udany dzień wędrówek. Już w Smokowcu czekając na elektriczkę dołączam do dwóch dziewczyn: Asi i Ani (pozdrawiam
) i razem z nimi decyduję się zdobyć Bystrą Ławkę. A miałam ponownie atakować Koprowy. Ale zmieniłam plany. Oczywiście wędrówka z duszą na ramieniu. Dopadnie burza czy nie? Będzie wycof? Nie było, ale marsz był dość szybki, że przy Wodospadzie Skok znów mnie łańcuch na chwilę zblokował, ale łyk wody, porcja batona i myk myk jestem na górze. Dalej już bez problemów, spokojnie, na Bystrą też wchodzę bez problemów. Wąskie to coś, nawet nie ma jak za bardzo tam odpocząć. No to złażę. Troszkę niżej słyszę odległy pomruk. Burza? Jakoś ponownie nie grzmi. Więc na spokojnie. Jak juz jesteśmy prawie przy tym rozgałęzieniu szlaków razem z jedną z nowo poznanych koleżanek skręcam do schroniska, bo znów gdzieś mruknęło, druga koleżanka idzie do dołu. W schronie herbatka, ale włazić na Skrajne Solisko nie ma sensu, bo się chmurzy i mruczy. Korzystamy więc z wyciągu i myk na dół
W Strebskim Plesie słoneczko, góry w chmurach i grzmi. W eletriczce znów się nasza trójka spotyka jedziemy do Smokowca, gdzie jeszcze łazimy czekając na autobus do Polski. W Smokowcu gorąco i duszno w górach chmury. W drodze powrotnej zaczyna padać. W Zakopanem pogoda jeszcze ok, ale potem całą noc grzmiało... .
A ten szlak bardzo mi się podobał. Kolejna trasa, którą kiedyś chętnie powtórzę... .
24 lipiec. Melodyjka w komórce budzi mnie o 4:30. Spoglądam w okno, błysk, grzmot
Śpię dalej. O 7 ponownie melodyjka. Za oknem pogodnie. Chciałam daleko i wysoko, ale ta pogoda niepewna. Było więc blisko i nisko. Pojechałam do Orawic, po czym przeszłam Dolinę Juraniową, doszłam do Bobrowieckiej, weszłam na Bobrowiecką Przełęcz, po czym zlazłam do Chochołowskiej. Żałowałam potem, że nie poszłam na Grześka i Rakonia, ale miałam strach, że znów zacznie grzmocić. Pod wieczór zaczęło lać. Góry zakryły się chmurami... .
Dolina Juraniowa jest piękna, po prostu bajecznie piękna, Boborwiecka taka sobie, ciut nudna, podejście na przełęcz nudy nudy i raz jeszcze nudy. No, ale chciałam zwiedzić coś nowego, to zwiedziłam
Niedziela 25 lipiec - leje cały dzień leje całą noc, nie ruszam się z kwatery. Jedynie po czekoladę do sklepu. Trzeba coś w końcu jeść
Poniedziałek 26 lipca. Leje. Koło 9 chyba już nie leje, więc ruszam się gdziekolwiek, byle w góry: Kuźnice - Hala Kondratowa - Przełęcz Kondracka - Kopa - Przełęcz pod Kopą - ponownie schronisko - Kuźnice. Widoków zero, mgła, mżawka, ale nie umiałam już siedzieć na kwaterze. Basenów nie lubię, muzeów też nie, więc choć jakiś krótki szlak. Jedna fota z tego dnia:
27 lipiec - chyba najbardziej szalony i chyba mało rozważny z mojej strony. 4:30 melodyjka budzi. Zachmurzone, ponuro, ale nie pada. Jadę na Słowację, w elektriczce prawie zasypiam
I ruszam. Na rozgałęzieniu szlaków na Koprowy i na Rysy kieruję się na Rysy... . Idzie się fajnie, nie pada, nawet słoneczko zaczyna przebijać się. Sama nie jestem, parę osób też idzie. W okolicach stawu zrobiło się mgliście i deszczowo. Ale idę. Dołażę do schroniska, piję gorącą herbatę i idę dalej. Parę osób już schodzi, wchodzili od polskiej strony. Wiem, że nie powinnam się ładować w taka pogodę, ale byłam już tak zdołowana tą pogodą, że idę dalej. Włażę na te Rysy, u licha wlazłam tam w końcu. Oczywiście widoków zero, na szczycie oprócz mnie jeszcze 3 osoby. Pada, jest zimno, mimo to spędzam tam z 15 minut. Nie odważyłabym sie schodzić na polską stronę, może przy ładnej pogodzie tak, ale przy takiej jak była wracam tym samym szlakiem. Wiem, że mam dość czasu, żeby na spokojnie zdążyć na autobus do Polski. Zimno telepie mnie, w schronie muszę zjeść coś gorącego, zakładam też pod kurtkę jeszcze sweter. Ludzi coraz mniej, złażę i ja. Jak złaziłam z Rysów, jeszcze parę osób szło do góry. Ten dzień miał swój plus, tego dnia nie było burzy
I nie zapowiadali burz więc dlatego pewnie poszłam na Rysy. W schronie przy Popradzkim pustki. Na dół asfaltem złażę sama. Czekając na ciuchcię wypijam kawę, herbatę a zimno mi niesamowicie. W Smokowcu kolejna gorąca kawa.
W autobusie jadę sama, potem tylko dosiada grupa obcokrajowców. Leje, jest ponuro, a ja mimo to nie jestem smutna, w końcu wlazłam na te Rysy.
I chyba serio klimat górski mi służy, bo mimo takiego przemoczenia, zmarznięcia, zero kataru, kaszlu. Po podobnej przygodzie nad morzem parę lat temu musiałam się kurować antybiotykiem.
Kolejny dzień leje, więc znów idę tylko po słodycze
29 lipiec. Rano nie leje, więc znów myk na Słowację. I chcę na Koprowy. I guzik z tego wyszło. Tam na szlaku jest przejście przez taki strumień, oczywiście w normalnych warunkach to nic trudnego. Ale po tych ulewach tam się zrobił jakby mały wodospad. Ludzie owszem, przechodzili, ale kończyli w wodzie. Stchórzyłam i się wycofałam
Poza tym zaczęło znów padać
Wróciłam do Strebskiego Plesa i jako, że było już dość późno, wjechałam sobie tyn wyciągiem pod schronisko i poszłam na Skrajne Solisko, bo parę dni wcześniej tam już nie weszłam, bo zbliżała się burza. Na początku mgła, potem jakby inny świat. Mgła opadła, pojawiły się widoczki i niebieskie niebo.
Dzień kolejny. Rano ponuro, ale myślę sobie, może będzie lepiej. Chcę na Sławkowski. Ale znów nic z tego
Idę we mgle, jakieś inne 3 osoby się wycofują, ja idę dalej mając nadzieję na poprawę pogody. Już miałam się wycofać, nawet zaczęłam to robić, ale idą jeszcze dwie osoby więc dołączam do nich. Idziemy. Mgła, widoków niet
Mgła jeszcze pół biedy, bo szlak było jednak widać, ale wiatr... . Koszmarny wiatr. W końcu wycofujemy się. Nie mam pojęcia jak daleko byłam od szczytu, czy daleko, czy blisko, wiem, że szłam jakby granią już. Co ciekawe, tym dwóm osobom towarzyszył pies. Szedł z nimi od Smokowca, na znaczku miał Chata Terego napisane. Potem oni poszli szybciej, więc szedł z nimi, bo ja szłam sobie przez Hrebienok, bo pomyślałam, że sobie choć pod te wodospady podejdę, ale zaczęło grzmieć i lać
Potem widziałam tego psa na dole w Smokowcu, próbowałam się coś dowiedzieć o tego psa, pomóc mu jakoś, ale coś nie mogłam się dogadać. Ale myślę, że na dole był bezpieczny. Ale na szlaku radził sobie lepiej ode mnie, prowadził nas, serio... . No i znów nie wlazłam tam gdzie chciałam
Dzień kolejny. Tego dnia spokojnie, bo coś zrobiłam w nogę, że ledwo idę. Szlak spacerowy - do Zielonego Stawu, potem do Białego, w końcu koło schroniska Szarotka i na dół do Tatrzańskiej Kotliny. Ostatnie metry zapominam o bólu w nodze i biegiem, bo błyska się i wali na całego. W Zakopanem zlewa jakiej nie widziałam, grad, burza.... .
A dzień ostatni słoneczko sobie świeci, a mnie noga coś spuchła, boli, więc nie ma mowy aby iść gdzieś. Więc łażę spokojnie po Antałówce, siedzę w ogrodzie na kwaterze.
Noga już nie boli, więc może jeszcze skoczę w górki choć na 2-3 dni... . Zobaczę... .