Myśleliśmy o zrobieniu tej drogi cały tydzień. Przygotowywaliśmy się do niej patrząc na prognozy i konsultowaliśmy drogę z innymi
i jak się potem okazało prze ze mnie wyszło jak wyszło. Ale po kolei.
Pewnego dnia zrodził się pomysł zrobienie Filara Leporowskiego ( V ) na Kozim Wierchu. Spytawszy wcześniej pewnego instruktora:
- byleś Ty może na Leporowskim
- a idź w cholerę - mokro krucho i trudno orientacyjnie w dodatku młotek i haki niezbędne i bardzo rzadko chodzona droga ( jak się później okazało wszystko się potwierdziło )
Mimo tego postanowiliśmy spróbować wiedząc że łatwo nie będzie. W piątek 23.07 niby miała być pogoda do popołudnia w miarę więc postanowiliśmy uderzyć.
Pobudka o 4 i jeszcze przed 5 wyjazd ze schronu. Idziemy tym razem we 3. Uzgodniliśmy że kluczowe trudności przed największą kruszyzną czyli 3 wyciągi prowadzimy na zmianę. Ja miałem prowadzić pierwszy. Podchodzimy szlakiem do koziej dolinki po czym schodzimy ze szlaku i idziemy w stronę ściany. Podejście do przyjemnych nie należy -
najpierw po głazach potem po cholernej kruszyźnie i na koniec po mokrych skałach. W Końcu po 7 meldujemy się pod ścianą. Jak się okazuje stanowisko startowe zrobione jest z paru haków więc nie jest źle.
Przygotowujemy się i o 7.30 startujemy. Początek prowadzi kominem. Więc zaczynam się w niego wbijać a tam masakra - wszystko mokre - woda kapie na łeb nogi gdzie by nie postawił to się ślizga. W końcu jakoś ładuję się w bok i odchodzę na lewo
znajdując w 2 miejscach stary hak po czym do góry. W końcu nie wiedząc gdzie widząc pojedynczy blok jak i było zaznaczone na na schemacie idę od niego na lewo gdzie po drodze co chwila uciekają mi kamole z pod nóg. Na szczęście koledzy na stanowisku są za winklem więc nie grozi im oberwanie nimi.
Po chwili myśląc że to tu ładuje się na mokra płytę i idę w stronę 2. Szarpiąc się z lina zaczynam myśleć że koniec więc zakładam stanowisko z 2 haków i postanawiam ściągnąć kolegów. Później się okazuje że lina się gdzieś zaczepiła ale i tak zostało max ze 20m co i tak bym nic z tego nie zrobił.
Po dojściu do mnie kumple się pytają :
-gdzie teraz?
ja mówię : na lewo i na 2 płytę
- na pewno
- no masz tu na schemacie -1 płyta mała ścianka i następna to musi być tam
- dobra to zmiana ja prowadzę drugi
Zamieniwszy się kumpel zaczyna iść a ja na stanowisku zaczynam rozplątywać linę a 2 kolegą go asekuruje. W pewnym momencie rzucamy hasło:
-załóż tam coś
- kurde ale nie ma z czego - podejdę wyżej
Po wbiciu haka kumpel idzie wyżej gdzie po drodze jeszcze coś założył. Po dłuższej chwili:
-ku**a to chyba nie może być tu
- a co tam jest?
- mokre wszystko w h*j w dodatku na V mi to nie wygląda - będzie znacznie więcej i powyżej też nie halo
- to złaź spróbujemy znaleźć właściwą drogę
No i zaczęło się. Kumpel podczas odwrotu zaczynając schodząc w dół poślizguje się na mokrych skałach i odpadając wyrywa mu 1 z punktów asekuracyjnych po czym wali kilka metrów w dół na mokrą płytę i jedzie kawałek.
Lot zatrzymuje kumpel na stanowisku i wyżej na szczęście wytrzymuje hak co go wbił wcześniej. Jak by i to mu wyrwało to by walnął dobre 25m w dół i znalazł by się pod stanowiskiem. Na szczęście poza rozcięciem na ręce nic poważniejszego mu się nie stało.
Kumpel pozbierawszy się idzie zdejmuje przelot i bez już niespodzianek dociera do nas po czym leci tekst z ust obu:
- Spier****my!
- dobra tylko jak
- zjazdem
- no tyle to i ja wiem tylko tędy co my przyszli nie damy rady - liny za mało
Postanawiamy przetrawersować te mokre płyty asekurując się i znaleźć jakieś miejsce na stan. Między czasie pogoda zaczyna się rypać i przywala lekkim deszczem. Rzucając przekleństwami też i na meteorologów którzy pisali po 14 że ma lać przechodzimy po płytach do kumpla który
założył stan i nas ściąga. Po czym leci tekst:
- dobra robimy stan zjazdowy : wbijamy 2 haki zakładamy pętle i wypieprzamy stąd - h** tam z tym że trza zostawić
Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Kumpel zjeżdża pierwszy po czym będąc mniej więcej kilkanaście metrów pod nami woła:
- ej ktoś już też tędy stąd spier***al , tu też jest stan zjazdowy z haków
Po zjechaniu woła do nas : dobra spoko jest git - liny starczyło nawet prawie do końca płata śnieżnego który tu jest.
Więc ja zjeżdżam 2 po czym kumpel. Między czasie pogoda się poprawia. Po zjeździe pakujemy manele i dopiero teraz widzimy na co tak na prawdę chcieliśmy wejść.
Zawaliłem na całej linii miały być 2 płyty co prawda były ale miało to być na prawo a nie lewo. Droga biegnie 2 płytami po czym żebrem wprowadza na kolejne pionowe płyty. Myślę sobie - ku**a mac ale nas wrąbałem
Po spakowaniu klamotów idziemy kruchym terenem w dół i dochodzimy do czarnego szlaku prowadzącego do żlebu Kulczyńskiego i nim w dół do koziej dolinki wcześniej opatrując kumplowi rękę. Z koziej dolinki do schronu idziemy dość wolno zatrzymując się co kawałek.
Do Betlejemki docieramy po 13 gdzie łapię doła. Co prawda wszystko się dobrze skończyło ale i tak odbieram to za osobistą porażkę. Po ogarnięciu się idziemy na porządna grań piwa. Między czasie około 14 zaczyna się konkretna burza co prawda może nie wali aż tak piorunami ale ulewa jak h**.
Nawet jak by poszło wszystko jak należy to na zejściu z koziego lub niżej by nas złapało. To było moje ostatnie wyjście w góry podczas tego wyjazdu.
Następny dzień po 10 się na chwilę rozjaśniło i było nawet ładnie do 16 ale że jakoś nie było ochoty na wspin to był dzień restowy. Całą niedzielę lało i że następny tydzień też taki miał być postanawiam wrócić w poniedziałek do domu.
Przesiedziałem w tatrach 31 dni więc pomyślałem że wreszcie by pojechał do domu zobaczyć to się tam dzieje. Szkoda że pogody nie było bo bym został jeszcze parę dni. Więc władowałem się w pks by w parę godzin być w domu.
Fotki z próby na Leporowskim:
http://picasaweb.google.com/BogdanKrzys ... a23072010#