Jako, że też brałem udział w części tych wydarzeń to pozwolicie, że opiszę ten dramat.
14 sierpnia byłem na radosnej wycieczce Magistralą Tatrzańską. Tatrzańska Polanka - Śląski Dom - Batyżowiecki Staw - Przełęcz pod Osterwą - Popradzki Staw - parking. Ponoć nad Popradzkim Krabul chciał mnie zabić. W drodze powrotnej podwieziono mnie na Palenicę.
Wnikam na parking qniów i pytam czy jadą jeszcze w górę. Nie jadą. Co robić ? Poszedłem z buta. W dół schodziło tak z 5 i pół tysiąca ludzi

, a do góry jeden typ. Bywa i tak. Stwierdziłem, że pójdę szybko. Udało mi się kiedyś dotrzeć do Moka w 75 minut, dziś to raczej nie wykonalne. Ale ambitny byłem Bardzo szybko przekraczam Wodoryje Mickiewicza i idę dalej. A tu auto z tyłu. I cud się stał. Kierowiec podwiózł mnie na Włosienicę. Dziękuję bardzo. Z Włosienicy w 11 minut melduję się w Moku. Miałem wyczucie - Kasiek siedziała przy stole, a Mroczny pobierał pożywienie w barze. Pomogłem przenieść mu butelki i zasiedliśmy przy stole. Na początek serdecznie i szczerze pogratulowałem Kaśkowi Mnicha ( Mroczny już tam był więc Go olałem ). Dysputa rozgorzała, było sympatycznie. Mroczny zabarwił piwo na czerwono. Po pewnym czasie wnikamy do Starego i udajemy się na spoczynek. Tak przy okazji - Morskie jest droższe od np Planikov Dom. Schroniska leżakującego na 2 408 metrów. Schroniska gdzie towar dostarczany jest tylko przez śmigłowce. Koniec dygresji. Zajmuję wygodną podłogę i spać. Pobudka o 6 rano. Potwornie wcześnie ...
Powstaje nowy dzień. 15 sierpnia 2011 roku. Święto Narodowe. 15 sierpnia 1979 roku zamieszkałem w mym obecnym domie. Bardzo dziękuję, że władze państwowe potrafiły docenić to wydarzenie.
Pobudka przebiega opornie. Kaśkowi prawie wyrwałem nogę co by Ją z łóżka ściągnąć. Udało się. Po skromnym śniadaniu w kuchni Starego niezwłocznie ruszamy na trasę. Znaczy się tak około ósmej rano stoczylismy się na brzego Rybiego Stawu.
To co nastąpiło później to makabra. Nie wiem czy kiedykolwiek więcej będę w stanie podjąć takie turystyczne wyzwanie. Po prostu nie wiem. Chyba szybciej odważę się pójść na pokropioną kapuśniaczkiem Orlą, wcześniej, tzn tak z 4 godziny, wypiwszy jedno piwo. Ale powtórka z 15 sierpnia 2011 ... NIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!
Ruszyliśmy ... Kasiek chciała się od razu utopić ale wyciągneliśmy Ją. Choć tak na prawdę to nie wiem czy raczej nie chciała pozbierać monet z dna. Po tym brutalnym wydarzeniu pomaszerowaliśmy dalej. Jakieś typki patrzyły na nas. Miedziane, Opalone, Mnichy, Mniszki, Ministranty, Cubryny, Mięguszowickie. Rysowate i Żabie chwilowo schowały się za drzewa. No i fajnie odbijały się w wodzie. W wodzie, w której pływały olbrzymie ryby. Takie na dwa i pół metra. No dobra koniec marszu wstępnego - doszliśmy na początek okrutnie stromego, krętego, wymagającego i przerażającego szlaku. Szlaku na Czarny Staw Gąsienicowy. Dlaczego tam nie ma ubezpieczeń ? Nic to - przemogliśmy się. Ale to co przeżyliśmy to zostanie w naszej pamięci. Ja to nawet chcialem rzucić się w Czarnostawiańską Siklawę ale Mroczny w ostatnim momencie krzyknął do mnie "Łukasz !!!!!!!!!!!! Nie !!!!!!!!!!!!!! Z kim będę śpiewał Szarą Piechotę ????????" Przekonał mnie tym. Idziemy dalej. Na brzegu padliśmy. Cała trójka. Dygot, męki wewnętrzne, przerażenie w oczach. Tyle słyszeliśmy o ponurości Czarnego Gąsienicowego. Sama prawda ... Długo trwało za nim doszliśmy do siebie. Choć oczywiście nie do końca. Objawiało się to m.in. dziwnymi pozami przyjmowanymi przez Kaśka i mnie. Po prostu z powodu wysokości zwariowaliśmy. A Mroczny popadł w osłupienie i praktycznie nie ruszał się spod głaza. Powiedział, że dalej nie pójdzie, że dobrze mu tu. Probowałem Go przekonać, żeby walczył, żeby nie poddawał się. "Jacek !!! Wstań , nie jesteś sam !!!" A dla zaostrzenia dramatyzmu sytuacji w tym momencie sęp zaczął krążyć nad nami ... Makabra. Jeszcze trochę trwało za nim całą trójką ruszyliśmy dalej. Cel był tak odległy, że go nie było widać. A nawet nie wiedzieliśmy czy on istnieje. Czy to tylko legendy mówiące o Hotelu pod Kolibą. Co prawda Mroczny majaczył, że tam kiedyś spał ( ja ponoć też brałem udział w tym wydarzeniu ) ale z racji na szok jaki przeżyliśmy wcześniej śmiałem wątpić w pełnię zdrowia psychicznego Towarzysza. A Kasiek całkowicie zamilkła. Biedactwo. Drogi do miejsca przeznaczenia nie pamiętam. Ocknełem się dopiero siedząc na głazie, który okazał się dachem Hotelu. Więc jednak istnieje !!! Legenda, która stała się rzeczywistością. Ale w niczym to nie zmieniło naszej sytuacji. Dalej byliśmy potwornie zmęczeni i wyczerpani. Tak bardzo, że Kasiek pożarła wszystkie borówki w okolicy. Łącznie z krzaczkami. Niedźwiadki zimy nie przeżyją ... Ponownie muszę napisać, że była to makabra. Coś tam jeszcze majaczyliśmy co by w górę iść ( albo tak mówiliśmy dzień wcześniej ? ) ale ogrom skał za plecami skutecznie nas przeraził. Czy w ogóle ktoś tam chodzi ?!?!?!?! W dół !!!!!!!! Tylko w dół !!!!!!! Szczęśliwie dotarliśmy do brzegu nad którym stoi domek. Zwie się Murowaniec. Zjedlismy tam po kromeczce suchego chleba i uciekliśmy stamtąd. Takim naturalnym betonem. Po nim powinno się chodzić tylko w ekumenicznych butach, a widzieliśmy tam sporo osób, które łamały to przykazanie. Czy uwierzycie w to , że spotkalismy nawet osoby idące boso ? Piszę to jak najbardziej poważnie. Dla mnie to zgroza. Na koniec dotarliśmy do cywilizacji - parkingu na Palenicy Czarniackiej. Koniec ...
Nigdy, nigdy więcej tak makabrycznych tras. Uważajcie na siebie w górach.
Łukasz T