Zachowuję oryginalną czeską pisownię, stąd jedno "t".
Pozwalam sobie prawie w 100% powtórzyć opis imprezy, który zamieściłem na innym, zdecydowanie bardziej piwnym, forum

.
Ponoć impreza odbyła się w tym roku po raz 10-ty, jej podtytuł to "Otwarte Mistrzostwa Republiki Czeskiej w Piwnym Trekkingu". Tym razem w Jesienikach, start i meta w Koutach nad Desnou, do przejścia ok. 15 km, do wypicia obowiązkowo (mużi) 6 albo 3 (żeny) piw. Były też odrębne kategorie "żeny-dogtreking" i "mużi-dogtreking", ale nie wiem, ile musieli wypić...
Czesi zdecydowali się - wzorem Igrzysk Olimpijskich w Tokio - zorganizować zaległy Beer-Treking 2020 w roku 2021. Rok temu zgłosiliśmy akces, poparty wpłatą w koronach, czyli - co robić - trzeba było pójść...
Nasza załoga, zgodnie z tym, że liczyła sześć osób, nazwała się "Wielka Czwórka". Dla mojej małżonki i dla mnie dojazd był sporym wyzwaniem, ponieważ ruszaliśmy w piątek rano z... Mikołajek

. W piątek wieczorem, już na miejscu - wiadomo - zgrupowanie przedstartowe naszej załogi w pobliskiej knajpie - czosnkowa, smażony ser i "trochę" piwa...
Mieszkaliśmy kilkanaście kilometrów od miejsca startu, wyszliśmy rano na przystanek kolejowy, ale kolega nawiązał przypadkowo kontakt wzrokowy z kierowcą przejeżdżającego autobusu, i... nie trzeba było korzystać z vlaku.
Na miejscu startu najpierw rejestracja, odbiór numerów startowych i... czekanie do 12-ej. Aby nie wypaść z formy, poszliśmy... na piwo.
Punktualnie o 12:00 start, czekało mnóstwo ludzi (widzieliśmy numery startowe prawie pod 1300), mnóstwo psów, zestresowanych hałasem i zamieszaniem, trochę psychorodziców z dziećmi w wózkach czy nosidełkach. Niektóre załogi w ciekawych strojach (butelki piwa, zakonnice, banany, itp.).
Punktualnie o 12-ej... RUSZYLI!!! Najpierw trzeba było dopchać się do punktu poboru piwa, wypić je (niektórzy, którym obca była zasada "fair play", wylewali pokątnie...

) i oddać grzecznie butelkę, aby otrzymać zaliczenie piwa.
Pierwszy piw-stop na trasie (czyli drugie piwo) był całkiem niebawem, jeszcze nie zdążyliśmy naprawdę poczuć pragnienia, może dlatego, że zasuwaliśmy przez błoto i kałuże. Do tego piwa był chleb z jakimś smarowidłem, teoretycznie miał to być smalec.
Potem zaczęło się podejście, dla niektórych było sporą próbą sił, fizycznych ale i psychicznych (nie wszyscy lubią, jak robi się pod górkę). Nie jestem obiektywny, bo tydzień wcześniej wróciłem ze słowackich Tatr Wysokich, byłem więc "srodze rozchodzony". Ale - było pod górkę, można było się spocić, niektórzy przeżywali swoje pierwsze poważne załamanie...
Za to na kolejnym piw-stopie piwo smakowało wybornie. Gdy droga do tego postoju nam się dłużyła, nasłuchiwaliśmy okrzyków licznych polskich uczestników, zagrzewających do marszu - najpopularniejsze było "ośmiogwiazdkowe" nawoływanie do obcowania płciowego z partią rządzącą.
Po trzecim piwie było już zasadniczo z górki, również pogodowo, wilgoć zaczęła narastać, by w punkcie czwartego piwa (i rumu, i gulaszu) zamienić się w regularny deszcz. Tym bardziej więc wk**wiło nas to, że gulasz... wyszedł był zawczasu. W taką pogodę przydałby się bardzo. Tym bardziej dziwi to, bo ponoć na wcześniejszej edycji również gulaszu zabrakło.
Na moje oko przygotowanych było wszystkiego (stały puste, wylizane do cna) pięć garów po 50 litrów - na prawie 1300 uczestników to dość skromnie... Wypiliśmy szybko piwo, popiliśmy rumem, przetrąciliśmy polskim kabanosem z plecaka (którym w tzw. międzyczasie korumpowaliśmy czeskie psy) i w drogę.
Piąte piwo wypiliśmy już w mniejszym deszczu, prawie na dole - tu lajtowo, był nawet do wyboru grejpfrutowy Primator. Niedługo potem ustawiliśmy się w kolejce do... mety. Organizatorzy na taką liczbę uczestników przygotowali jeden nalewak, a przed zaliczeniem trasy trzeba było zaliczyć ostatnie piwo. Po jego wypiciu zasłużony drewniany medal i... zwycięstwo!!!
Chwilę potem poszliśmy do knajpy na wytęskniony gulasz, oczywiście, tym razem już ekstra płatny. Powrót do bazy ostatnim autobusem, tam omówienie wyników i uzupełnienie zapasu płynów, a rano, z powrotem szmat drogi do domciu.
Reasumując, fajna, lajtowa impreza, typowo czeska "szwejkowa" atmosfera (nie do osiągnięcia w Polsce moim zdaniem), dwie skuchy organizatorów - gulasz i kolejka do mety, plus dziwne "charcie" zachowanie niektórych uczestników - wylewanie piwa i bieg, bieg, bieg

. Zwycięzca zrobił trasę ponoć w niespełna 1:20, a nam pewnie dłużej zajęło samo wypicie tych sześciu regulaminowych piw.