Lato 2019 roku. Wyjazd lajtowy (bo z rodzicami i Kamilą) do Kotliny Kłodzkiej nastawiony na zwiedzanie z zahaczaniem o góry i pagóry o ile to tylko możliwe. A że w Sudetach nie byłem już całe lata czekałem na ten wyjazd dość niecierpliwie.
Dzień 1 - KłodzkoSamochodowy dojazd z Białegostoku do Kotliny Kłodzkiej to obecnie cud, miód, malina. Ekspresówką do stolicy, potem autostradą na Poznań, odbicie na Wrocław i po paru godzinach jesteśmy na Dolnym Śląsku. Potem droga wprawdzie trochę się zwęża ale tragedii nie ma.
Po dojeździe do Kłodzka - który został naszą bazą wypadową - ruszamy na rekonesans po mieście.
Na początek Twierdza Kłodzko:

Twierdza jak to twierdza: kamienie, metal, ziemia i trawa. Tam zbrojownia, tu magazyn.
Na szczęście po jakichś kilkunastu minutach wchodzimy po schodach na górę:

Tutaj czeka nas miła niespodzianka bo na górze witają nas dość przyjemne widoki na miasto i okoliczne góry:


Po kilku chwilach schodzimy schodami w dół i pojawiaja się znów bardziej monotonne otoczenie:


Po obejrzeniu twierdzy idziemy dalej penetrować miasto.
Na początek trafiamy pod budynek Urzędu Miejskiego:

Następnie kierując się mniej więcej na południe trafiamy na most gotycki na Młynówce:

W przedłużeniu mostu widać Kościół Matki Bożej Różańcowej.
A tutaj widać go już z bliska:

Szwendamy się jeszcze to tu to tam. Klimaty małomiasteczkowe, kto je lubi temu się spodoba - ja nie zwykłem narzekać.
W końcu trafiamy znów w okolice rynku:

Jemy kolację w jednej z knajpek i suniemy do łóżek. O ile pogoda pozwoli jutro ruszamy na podbój okolic.
Dzień 2 - Skalne MiastoKiepskie prognozy wykluczają poważną i mniej poważną działalność górską. W związku z tym postanawiamy udać się do naszych południowych sąsiadów i odwiedzić Skalne Miasto w miejscowości Adrspach. Niebo zasnute chmurami, co chwilę pada delikatny deszcz - wszystko to powoduje, że na parkingu nie ma problemu ze znalezieniem miejsca a i potem na "szlaku" tłumy nam nie przeszkadzają.
Kupujemy bilety i już po chwili zanurzamy się w świat skalnych wież:

Brama z Narni:

Okoliczności przyrody są w zasadzie cały czas takie same. Skalne wieże mniejsze lub większe, grubsze lub chudsze. Wszystko otoczone lasem.
Nie oznacza to jednak nudy:

Skały przypominające wyglądem cokolwiek dostają odpowiednie nazwy. Przyznać trzeba, że zdarzają się nazwy dość trafne. Niestety dziś za czorta nie potrafię sobie żadnej z tych nazw przypomnieć.

I kolejne skały wznoszące się ku niebu:

A tu widok z "poziomu podszczytowego":

Kolejne człekopodobne twory:

Widok na skalny mur spoza terenu "miasta":

W okolicach wejścia/wyjścia znajduje się przyjemne jeziorko, które można obejść dookoła:


Wrażenia z wizyty w Skalnym Mieście? Bardzo pozytywne! Chętnie tu kiedyś wrócę przy słonecznym niebie. Podobne miejsca również zamierzam wpisać na swoją listę "do zaliczenia". No ale to dopiero przy okazji kolejnych wizyt w okolicy.
Pogoda nie ma najmniejszej ochoty się poprawić więc postanawiamy zahaczyć jeszcze o Zamek Książ. Tak więc kierunek Wałbrzych!
Parkujemy samochód w jakimś lesie i spacerujemy w kierunku zamku.
Po drodze trafiamy na punkt widokowy:

A tu już pod zamkiem:

Kartusz herbowy (rodu Hochbergów) nad wejściem do zamku:

Kupujemy bilety na zwiedzanie wnętrz ale szału nie ma. Kozłówki Książ nie przebija.
Spacerujemy jeszcze po ogrodach, z których zamek prezentuje się tak:


Ostatni rzut oka na Zamek Książ:

Wrażenia? Pozostaje lekki niedosyt. Czy to wina zamku czy naszych wygórowanych oczekiwań? Jeden czort! Pozostaje wracać do Kłodzka...
Dzień 3 - Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.)Pogoda ma być dobra więc szykuje się pierwszy dzień prawdziwie "górski". Po porannym śniadaniu udajemy się w okolice Karłowa. Rodzice Szczeliniec mają już "zaliczony" więc jadą na zakupy do Czech a my z Kamilą atakujemy górę.
Żółty szlak doprowadza nas po kilku minutach do pierwszego skrzyżowania. Kolejnych kilka minut i odbijamy w kierunku schroniska.
Robi się całkiem przyjemnie:

Mija kolejnych kilka minut i jesteśmy pod schroniskiem. Droga wije się wśród mniejszych i większych skałek i jest naprawdę przyjemna.
Przyjemne są też widoki z okolic schroniska:


W samym schronisku nie zabawiamy zbyt długo. Ot - czas na zdjęcia i dalej w drogę! Tłumu nie ma więc chcemy to wykorzystać. Trasa znów wije się wśród mniejszych i większych skał o bardziej lub mniej fantazyjnych kształtach. Jest fajnie!
W końcu dochodzimy w okolice szczytu, który stanowi skałka, ku której biegną schody kończące się platformą. Aby być na wierzchołku trzeba jeszcze przeskoczyć przez barierki i wdrapać się na skałkę. I tu zaczyna się problem. Wokół kręci się kilka osób, Kamila protestuje. Postanawiam odpuścić - pozostaje mi przyszczytowa platforma. Może kiedyś tu wrócę i dorobię tę dwa metry za barierką. Szczytu sobie nie zaliczam.
Widoki z okolic wierzchołka:


Idziemy dalej! Wciąż jest ciekawie. Skały, skałki i skałeczki. Raz podobne do czegoś innym razem nie.
Tu jakiś małpiszon:

Tu ograniczony widok na pola i lasy w dole:

Po chwili zaczyna się naprawdę ciekawie:

Pojawiają się nawet... łańcuchy:

Po chwili pojawiają się trochę obszerniejsze widoki:

Zaczyna się znowu kluczenie między skałami:

Po drodze spotykamy jakąś kwokę:

W końcu docieramy na tarasy południowe:


Ostatnie zbliżenie do skał...

...i rozpoczynamy zejście na parking. Rodzice już po zakupach (Kofola, piwo i tym podobne rarytasy) więc możemy kontynuować poszukiwanie atrakcji. Ruszamy. Kierunek: Kudowa-Zdrój!
W Kudowie interesuje nas Kaplica Czaszek:


Warto nadmienić, że środku nie można robić zdjęć a wejście odbywa się w grupie i pod kontrolą "opiekuna". Jednak samo miejsce robi na mnie duże wrażenie. W trakcie patrzenia na czaszki i inne kości parę myśli krążyło po głowie. Jakie to były myśli? To już pozostawiam sobie. Miejsce naprawdę godne odwiedzenia!
Pora powoli wracać do Kłodzka. Mijamy Duszniki i zauważamy odbicie na jakiś zamek. Cóż? Jedziemy!
Przed zamkiem jest punkt widokowy na okolicę:

A oto już wejście do Zamku Leśna:

W zamku funkcjonuje dom pomocy społecznej więc z jakiegoś większego zwiedzania nici. Wracamy do samochodu i prujemy do Kłodzka. Dzień można uznać za udany!
Dzień 4 - Wielka Sowa (1015 m n.p.m.)Pogoda nastraja optymistycznie - przynajmniej w tym zakresie, że ma nie padać.
Punkt pierwszy programu na dzisiejszy dzień do Sztolnie Walimskie "Riese". Godzinna wędrówka po tunelach drążonych właściwie w niewiadomym do dziś celu w czasie II wojny światowej ku chale niemieckiej III Rzeszy. Miejsce dość ciekawe aczkolwiek nie jestem jakimś specjalnym fanem podobnych miejscówek. Może dlatego, że górskie jaskinie też jakoś specjalnie mnie nie kręcą. Ot wąsko, mokro i ciemno.
Czas się rozdzielić. Ja z Kamilą ruszamy na żółty szlak z Walimia na Wielką Sowę, rodzice wracają w okolice Przełęczy Sokolej i stamtąd mają iść w kierunku szczytu - spotkanie planujemy w Schronisku Sowa.
Szlak powoli pnie się w górę. Ot - przyjemny spacer w lesie. W końcu wychodzimy na grzbiet w okolicach Małej Sowy (972 m n.p.m.).
Widoki nie powalają na kolena:

Jeszcze jakieś pół godzinki i jesteśmy na wierzchołku.
Na załączonym obrazku widać co tam zastaliśmy:

Jako, że atrakcje tu żadne postanawiamy zawijać się do schroniska. Zaczynamy zejście a po kilku minutach trafiamy na mojego tatę, który postanowił porzucić wygody schroniska i zaatakował szczyt. Kamila schodzi a ja wchodzę z nim jeszcze raz na wierzchołek. Szacunek, że mu się chciało!
Po chwili spędzonej na szczycie schodzimy do schroniska. Tu odpoczywamy i raczymy się lokalnymi specjałami. Po jakimś czasie zarządzamy wymarsz i niespiesznym krokiem schodzimy ku przełęczy gdzie czeka samochód.
Kilka kilometrów na północ znajduje się ostatni punkt programu na dziś - Zagórze Śląskie i Zamek Grodno.
Pod zamkiem:

Zaczynamy zwiedzanie. Szału nie ma...

Wnętrza raczej biedne...
Najfajniejszy okazał się widok z wieży na kawalątek Jeziora Bystrzyckiego:

W każdym razie szkoda pieniędzy. Jak minął dzień? Sowa na plus, reszta taka sobie. Jutro ostatki...
Dzień 5 - Śnieżnik (1426 m n.p.m.)Jedziemy do Międzygórza. Ja z Kamilą ruszamy czerwonym szlakiem w górę a rodzice mają po prostu pokręcić się po okolicy. Szlak pnie się w górę powoli ale systematycznie. Idzie się dobrze. Wokół przyjemny las.
A po wyjściu z lasu widać już schronisko:

Widoki spod schroniska:

Pod schroniskiem robimy chwilę przerwy i ruszamy dalej w kierunku szczytu. Teraz prowadzi nas szlak zielony. Mija jakieś pół godzinki i jesteśmy na górze... znów w chmurze.
I widać to co widać...

Ruiny wieży widokowej?

Jako, że na szczycie za wiele nie widać a my nie planujemy jeszcze kończyć dnia w górach zaczynamy zejście do schroniska.
Nawet coś tam widać z drogi:

A w schronie niespodzianka - moi rodzice! Zaczęli dreptać sobie w górę, tak sobie szli, szli i w końcu doszli. Kolejny szacun!
Po chwili wspólnej rozmowy ruszamy dalej zielonym szlakiem w kierunku Małego Śnieżnika (1326 m n.p.m.). Ludzi prawie nie ma. Idzie się całkiem przyjemnie.
W okolicach Goworka trafiają się nawet jakieś skałki:

Grzbiet biegnie dalej na południowy zachód i trafiają się z niego nawet ciekawe widoki:

Gdy dochodzimy do Przełęczy Puchacza odbijamy ze szlaku granicznego na północ. Teraz prowadzi nas barwa żółta. Schodzimy, schodzimy i schodzimy. Droga dłuży się już niemiłosiernie. W końcu jednak trafiamy do Międzygórza. Tu kontaktujemy się z rodzicami i wracamy do Kłodzka. Koniec naszej eskapady.
Podsumowując:
Góry jak to góry - rewelacja pomimo tego, że widokowo średnio trafiliśmy z pogodą.
Zamki i tym podobne - niby ok ale niedosyt pozostał.
Na pewno jeszcze w te okolicę wrócę!