W ostatni weekend udało mi się zrealizować plan zabrania moich starszych dzieciaków na ich pierwszy nocleg do schroniska. Do pomysłu szybko dołączył się niezawodny Fasola, a po wykonaniu dalszych kilku telefonów wiedziałem, że wyjazd ten będzie zupełnie wyjątkowy. Wzięli w nim udział moi dwaj mieszkający w Poznaniu Przyjaciele z bardzo dawnych lat, jeszcze z czasów licealnych (ze swoimi synami), z którymi ostatni raz po górach chodziłem kilkanaście lat temu. I z którymi w ostatnich latach widuję się zdecydowanie zbyt rzadko.
Sobotniego ranka ruszamy w Beskid Żywiecki w sile 9 chłopa – 4 ojców i 5 synów w wieku 4 do 8 lat. Żeby nie było – nie mamy nic przeciwko córkom, niestety okaz był zbyt mały żeby zabrać ją z nami.
Koło południa meldujemy się na parkingu w Żabnicy – Skałce. Prognozy na weekend nie zapowiadały się specjalnie, ku naszemu niezadowoleniu zapowiadano krótkotrwałe gwałtowne oziębienie akurat na te 2 dni. Liczyliśmy na to, że w sobotę pogoda jednak utrzyma się co najmniej do wieczora i względnie suchą stopą dotrzemy do miejsca noclegu – schroniska Rysianka.
Lubię Beskid Żywiecki. Jest bardzo malowniczy i zdecydowanie ma klimat. Przyjemnie jest tutaj. Po prostu. Nasza trasa biegła przez 2 schroniska – Halę Boraczą oraz Lipowską. Do tej pierwszej docieramy po godzinnym marszu. Dzieciaki na pierwszym postoju zaczęły łapać ze sobą większy kontakt a my otworzyliśmy pierwsze chłodne piwka. Piękna sprawa.
Po postoju powoli ruszyliśmy dalej zdobywając najpierw Redykalny Wierch, a później pięknymi widokowymi halami przejść na Lipowską. Żywiecki klasyk. Mimo niezbyt dobrej przejrzystości powietrza i psującej się pogody nie można było nie być zadowolonym. Świetne towarzystwo, przestrzeń dookoła, góry, zieleń. Poza nami nieliczni turyści. Uwielbiam ten klimat. Jakieś 15 minut przed Halą Lipowską zaczyna coraz mocniej padać deszcz. Na szczęście nie na tyle, aby całkowicie nas przemoczyć.




W schronisku stajemy na jedzenie i picie. Mamy już ten komfort, że wiemy, że na Rysiankę dojdziemy nawet gdyby zaczęło się oberwanie chmury. Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Jakby na przekór nadchodzącemu załamaniu pogody wychodzi przepiękne słońce. Pod Rysianką mamy kapitalne widoki na Pilsko a dzieciaki mogą wesoło poganiać się po trawie. Godzinę później zaczyna się natomiast prawdziwa nawałnica. Nie chciałbym być wtedy w terenie nawet bez dzieci. My jednak jesteśmy już bezpieczni w schroniskowej sali. Po położeniu dzieciaków spać oddajemy się nocnym Polaków rozmowom. Pokonaliśmy tego dnia jakieś 9km i ok 800m podejść – super wynik zwłaszcza dla najmłodszych uczestników wycieczki. Wszyscy szli dzielnie na własnych nogach, a opcja „na barana” była wykorzystywana właściwie jedynie dla zabawy a nie z braku sił noszonego.





Miałem cichą nadzieję, że niedzielnego poranka zrobię sobie przebieżkę na Pilsko, ale nie było na to szans – warunki były złe – mgła, deszcz, zimno. Robię sobie jedynie krótki spacer na sam szczyt Rysianki aby zobaczyć widok na Beskid Śląski.



Zbieramy się powoli, jemy śniadanie i wychodzimy. Ubieramy dzieci w kurtki, czapki i rękawiczki. Jest naprawdę zimno – jakieś 7 stopni, do tego wietrznie. Nie można jednak powiedzieć że brzydko. Idziemy najpierw w kierunku Romanki, potem schodzimy stromo lasem w stronę samochodów. Cały czas z pięknymi widokami. Im niżej tym lepsza pogoda i cieplej. Kończymy wczesnym popołudniem w Żabnicy przy pensjonacie Alaska. Jest zupełnie pusto, nie ma nikogo prócz nas, dookoła szumiący potok i fantastyczna zieleń. Uwielbiam Beskidy.
Wkrótce potem rozjeżdżamy się do domów. Mam nadzieję, że to początek jakiejś serii wspólnych wyjazdów a nie pojedynczy epizod.

