Wakacje to dla mnie czas wytężonej pracy, także nie mowy o jakichś pentalogiach czy nawet dylogiach, ale jakoś wygospodarowałem tydzień czasu w sierpniu i polecieliśmy z Sokratesem w Góry Betyckie, a dokładniej w sam masyw Sierra Nevada. Wylatujemy w południe z Modlina i po czterech godzinach jesteśmy w Maladze. Sprawnie wypożyczamy samochód i kierujemy się w kierunku miejscowości Sierra Nevada. Po drodze robimy zakupy w Granadzie, bo z tego, co czytaliśmy, w lato nasza wypadowa miejscowość raczej nie słynie z ruchu turystycznego, rozkręca się dopiero na zimę. 140 km do Granady robimy w dobrym czasie, ostatnie 25 to jazda po niezłych serpentynach i nabieranie wysokości. W hotelu oprócz nas jest jeszcze jedna rodzina, a tak to pustki. Właścicielka przyjechała specjalnie nas zameldować, odebrać płatność i tyle ją widzieliśmy. Złapałem się jeszcze na zachód słońca z balkonu, widok na góry też był przedni.
Na drugi dzień robimy lekki rozruch i zamierzemy wdrapać się na Pico Veletę 3398 m npm. Podjeżdżamy samochodem na pobliski parking i rozpoczynamy podejście. Wejście nudnym i monotonnym asfaltem z jakimiś skrótami, coś jako nasze podejście do Morskiego Oka, tylko lasu nie ma. Góra cała rozwalona kolejkami i wyciągami. Niecałe trzy godziny i jestem na szczycie, kilkanaście minut później dociera i Rafał. Na tej wysokości jest troszkę chłodniej i wieje wiatr. To dobrze, bo słońce praży niemiłosiernie, upał daje nam się we znaki, ale to dopiero początek.
Na zejściu temperatury biją chyba wszystkie rekordy, ale mamy przed oczami widok naszej lodówki i tempo powrotu jest prawie że błyskawiczne.
Na drugi dzień chcemy wykorzystać dalszy ciąg bezchmurnej pogody i planujemy wejście na najwyższy szczyt Gór Betyckich - Mulhacen 3478 m npm. Startujemy jeszcze przed wschodem słońca, żeby choć troszkę uciec przed upałem. Trasa ta sama jak dzień wcześniej, tylko przed samym szczytem odbija się w prawo i obchodzi Veletę od południa. Obieram trochę większe tempo, bo planowałem jeszcze próbę wejścia na Alcazabę. Po minięciu Velety można iść wygodną drogą, bardzo długo, ale za to powoli nabierając wysokości albo skrótami, gdzie kilka razy trzeba nabrać wysokości i zaraz ją stracić, a także trochę połazić na łańcuchach. Wybieram skróty i w miarę szybko zbliżam się do celu wędrówki. Po drodze nie mijam nikogo oprócz zwierząt.
Ostatnie podejście jest trochę męczące, ale po ok. sześciu godzinach po raz pierwszy melduję się na szczycie. Szybko schodzę i szukam możliwości przejścia na Alcazabę, ale jest strasznie krucho, natomiast szlakiem, to zbyt długie zejście, później podejście na szczyt, znowu zejście i podejście na Mulhacen, chyba nie do zrobienia w jeden dzień z naszego hotelu. Wracam na szczyt Mulhacena i czekam na Rafała. Robimy krótki postój, kilka fotek i filmików i trzeba wracać. Upał daje nam się na tyle w kość, że postanawiamy wracać tą dłuższą, ale jednak lżejszą drogą. W hotelu meldujemy się chyba po czternastu godzinach. To był ciężki dzień.
Następnego dnia planowaliśmy odpoczynek, ale ostatecznie zjechaliśmy do Granady na zwiedzanie miasta i uzupełnienie zapasów. Ładne miasto, na wzgórzu jakaś fajna forteca, ale nie wchodzimy. W ogóle 40 stopni w cieniu to przesada.
Kupujemy jeszcze pamiątki w międzynarodowej sieci sklepów Kijowskiego i wracamy do hotelu. Jejku, znowu te serpentyny...
Następnego dnia naprawdę odpoczywamy, kolejnego idę na wschód słońca na Veletę.
Sokrates odpuścił ten wschód, ale jak już jestem na dole, dzwoni do mnie, że jednak idzie na Veletę. Nie chce mi się siedzieć samemu w hotelu kilka godzin. Wchodzę z Nim jeszcze raz. Niemożliwe nie istnieje!
Jako, że na tym kończymy naszą przygodę z górami, na sam koniec pozdrawiam jeszcze ze szczytu Velety wszystkich lewaków, sympatyków wybiórczej, tefałenu, kodu i ciapowatej opozycji.
A nie, jeszcze w ten sam dzień Sokrates wyciąga mnie na zachód słońca ze skałek blisko hotelu
Szósty dzień odpoczywamy, a w nocy pakujemy się w samochód i ruszamy na lotnisko do Malagi. Oddajemy samochód, kilka godzin na lotnisku, kilka w samolocie i nareszcie Polska!
Fajny wyjazd, cele zrealizowane. Góry Betyckie w sierpniu na pewno zaskakują bardzo stabilną, słoneczną pogodą, ale upały dają się we znaki. Nie ma co narzekać. Do następnego!