Powiedzmy, że wszyscy wywnioskowali z tytułu, że chodzi o Gerlach
Tegoroczny sezon zaczęliśmy z grubej rury. Panująca od kilku dni ładna pogoda zmotywowała nas by coś, gdzieś zaatakować, pierwotny plan zakładał wejście na Baranie Rogi, ale na kilka godzin przed wyjazdem czytam, że w Batyżowieckim Żlebie są dobre warunki śniegowe, dwa razy nie trzeba było mi powtarzać, zmiana planów. Reszta towarzystwa podeszła do tego z pewną taka nieśmiałością. Stanęło na tym, że jak nie damy rady to zawsze z tego samego miejsca można wejść na Kończystą. Wyruszamy w dwóch około 4 z okolic Chrzanowa i z Myślenic zwijamy trzecią osobę. O godzinie 7 parkujemy furę w Tatrzańskiej Polance i zaczynamy marsz w kierunku Śląskiego Domu, po drodze zaczyna się wschód słońca.


Z drogi już go widać, rozsiadł się wygodnie i czeka na nas



Po wyjściu z lasu na horyzoncie pojawia się Śląski Dom.

Docieramy do Śląskiego Domu, krótka przerwa na małe jedzonko, słonko fajnie świeci, chociaż jest chłodno, lustrujemy otoczenie i stwierdzamy że ten Gerlach to gdzieś tam.

Grunt to dobrze ogarniać topografię
Kilkadziesiąt kolejnych minut to mozolny trawers słabo przedeptaną magistralą w kierunku Batyżowieckiego Stawu, ślad jest założony, ale co jakiś czas można nieźle wpaść w przysypaną kosówkę, słońce zaczyna się rozkręcać.




Już widać Kończystą.

Docieramy do stawu, gdzie następuje zrzucanie kolejnych warstw odzieży bo robi się nieprzyzwoicie gorąco jak na koniec stycznia.

Przejście przez staw.

Podejście pod wylot żlebu daje nam nieźle popalić, na stromym już terenie robimy sobie półki, gdzie jemy coś konkretniejszego i zakładamy na siebie trochę szpeju, nie wiadomo co nas czeka wyżej i lepiej być przygotowanym.

Wylot żlebu.

Zaczynamy napierać.

Szybko docieramy do Batyżowieckiej Próby, gdzie trzeba wykonać kilka szpagatów


Potem mozolna wspinaczka w żlebie z wystawą południowo-zachodnią, słońce ostro przesadza, jest dobre ponad 20 stopni w słońcu a jara prosto w plecy, co jakiś czas pakuje śnieg pod kask i tak robię sobie klimę.

Pięć metrów od szczytu, średnio wiem co się dzieje.

O godzinie 13 stajemy na wierzchołku.



Widoczność super.





Aż kręci się w głowie, to się przypiąłem do krzyża co bym nie spadł.

Kilka standardowych ujęć.



U góry jesteśmy niecałą godzinkę. O ile podejście było w fajnym zmrożonym śniegu to słońce przez południe zrobiło z niego cukier i śnieg średnio trzyma a początek zejścia jest dość stromy, mając linę wiążemy się i przez pierwsze kilkadziesiąt metrów schodzimy na lotnej robiąc po drodze kilka przelotów.





Potem idziemy już tylko na lotnej, każdy ma po dwa czekany, także dziabiemy aż to Batyżowieckiej Próby.


Docieramy do śnieżnych półek, które wykopaliśmy przy podchodzeniu, słońce już zaszło, została jeszcze złota godzina przy której docieramy do stawu.

Na Batyżowieckie Próbie idą przed nami dwie osoby, jedna nadwyręża kolano i praktycznie nie może nic nieść, więc jego kompan bierze wszystko na siebie a mają tego sporo, za stawem pomagamy im nieść plecak, linę i szpej, aż do Śląskiego Domu, gdzie chłopaki rewanżują się dużą herbatą, kolacją i zjazdem w dół tutejszym gigaskuterem śnieżnym, o 19 jesteśmy na parkingu. Kolejny piękny dzień w górskiej scenerii za nami.