Niektórzy zgłaszają niechęć do Julijskich, inni jeżdżą tam raz za razem, jeśli o mnie chodzi, powiem tak: te góry są skrojone na mnie – nie ma tam niedostępnych dla mnie lodowców, które odbierają mi szczyty w innych górach, mogę liczyć na wyludnione szlaki, trudne (na moją miarę) przejścia i sieć wysoko usytuowanych schronisk pozwalających układać najlepsze trasy.
1. Mojstrana - Stanicev dom, przez dolinę Kot.Nie przyjrzałam się na mapie, że do podejścia będę miała 1700 metrów, w pierwszy dzień, z plecakiem 10-11 kg, z którego nic mi jeszcze nie ubyło, w dodatku miało padać. Ale to bardzo wygodna trasa, dolina ma długi rozbieg po płaskim dnie, idealny na początek trasy, i bardziej stromą końcówkę. Cała trasa bez trudności, chyba że potencjalnych – w postaci spotkania z niedźwiedziem, prawdę mówiąc nie wiedziałam, że w ogóle są w tych górach i tablica z ostrzeżeniem u wejścia w dolinę kompletnie mnie zaskoczyła.

Dodam spojrzenie wstecz na cała dolinę - zalesiona bez umiaru po brzegi, zdarza się, dalej będzie lepiej, dla mnie zarośnięte góry to jakieś baranki, wolę łyse, od podstawy po czubek.

Na ostatnim etapie trasy mamy już całkiem odmienne pejzaże - obojętne na urodę kamienne leje, niewdzięczące się wspaniałe paskudztwa. Malutki Stanicev dom - na horyzoncie. Nie ja pierwsza polecam to świetne miejsce. Idę tam, aby wejść na Rjavinę i Vrbanowe Spice, a wejdę jeszcze na Begunjski vrh i nie wejdę na Cmir, choć nieco pobłądzę w jego stronę.
2. Rjavina. Na zdjęciu niżej wygląda jak wielki korab, który zaraz wypłynie w przestworza. Skromna (i pięknie brzmiąca) nazwa nawiązuje prawdopodobnie jednak tylko do koloru:
rjav = brązowy, ale może też żyjący u podnóża
rjavi medved maczał w tym łapę.

Trasa poprowadzona jest ramieniem na środku zdjęcia poniżej, po wejściu na grań trzeba pójść na lewo, na ten dalszy wierzchołek. Chciałabym móc pochwalić się, że łoję takie pionowe ściany, ale wiadomo, że zmajstrował je aparat, trudniejszy na tym odcinku moment jest jeden i zamontowano tam do pomocy trochę żelastwa.

Druga trudność, już na grani, to zejście ze ścianki poniżej – spojrzałam z góry, chwilkę się pobałam i zeszłam, korzystając z zamontowanych żerdzi. Szczyt już niedaleko, po drodze dwa skalne okna, dużo mniejsze niż na Prisojniku, ale za to jedno tuż przy drugim.

(wstawiłam turystę, aby uwidocznić skalę)
Schodząc ze szczytu, maszerujemy na prawo nietrudną trasą przez całą grań,

mając na oku Triglava, a trochę powyżej środka zdjęcia widać Stanicev dom, który w pewnym momencie wydaje się tuż tuż, ale to złudzenie i droga do niego nieoczekiwanie się wydłuża, szczególnie w obliczu nadchodzącej burzy. Teren kusił i zachęcał do skrótów, ale póki co jako off-road musi mi wystarczyć, że co i rusz gubiąc trasę gdzieś sobie zabłądzę.
3. Grań Vrbanowych Spic jest niższa od Rjaviny, z której robię zdjęcie poniżej. Szłam od prawej strony. Niedaleko wejścia na grań jest wierzchołek Spodniej spicy, przy którym trasa mi się nagle urwała, no nigdzie żadnych znaków, a szukałam już, schodząc w desperacji po jakiś rzęchach w kierunku rdzawych przebarwień na skałach, które brałam za wypłowiałe znaki. W końcu machnęłam ręką na ambicje Zosi Samosi i wyciągnęłam komórkę – ekspert przykazał wrócić na sam początek grani, gdzie przeoczyłam oznaczenie skrętu, na pocieszenie usłyszałam, że nie ja jedna tam padłam.
Grań nie jest tak straszna, jak mogłoby się to wydawać, gdy patrzymy na jej efektowny wizerunek poniżej, to jest wciąż trasa turystyczna, ale jakąś sprawność wspinaczkową trzeba mieć.

Fragment przejścia – wstawiłam chłopaków, pokażą, gdzie w tym galimatiasie przechodzi trasa.

Obie trasy – na Rjavinę i Verbanove - można przejść za jednym zamachem, jak komuś się spieszy. I na koniec dodam: trudno uwierzyć, ale będąc (pod koniec lipca) na Rjavinie, Vrbanovych, Begunjskim vrhu, a także na trasie Mojstrana – Stanicev dom tylko dwa razy widziałam ludzi, na dole, w tym kotle między górami.
4. Przenoszę się ze
Stanicev dom – via Kredarica - do Vodnikov dom, ponoć jest tam gorąca woda. Jak mogłam wybrać kąpiel zamiast wejścia na Cmir - nie mogę dzisiaj pojąć. Z rana wchodzę jeszcze na Begunjski vrh – niby mały, niby zwykły, obły, z szybkim bezproblemowym wejściem, na które zresztą, w co trudno uwierzyć, nie udało mi się od razu wcelować, ale coś bardzo przyjemnego jest w tej miniwycieczce, a i samej górze. Tam zobaczyłam te kryształowe góry na horyzoncie, błyszczały na całego, biało-srebrno-szkliście, serio, nie przesadzam, szkoda, że nie widać tego na zdjęciu.

Z drugiej strony Kredaricy widoki zredukowała pogoda. Zdjęcie będzie więc z następnego dnia – Vodnikov dom (widać go poniżej trójkątnego piargu) ukazuje się przy ścieżce trawersującej zbocze nagle i nieoczekiwanie, czyniąc wspaniałą niespodziankę przemoczonej turystce. Prysznic za 4 euro okazał się porażką schroniska, ale poczyniono próby rehabilitacji.

5.
Vodnikov dom – Trzaska koca w Dolic, spacerowa trasa fajną doliną, przyjemnie, gorąco, z błogostanu szybko wyrwało mnie powalone nad ścieżką drzewo, w które wyrżnęłam z hukiem głową. Niedługo potem na innej trasie identyczna sytuacja, też w drzewo, głowa tym razem w kasku. Był i trzeci raz - wspinając się w kominie na Bambergova pot przyłożyłam z całej siły głową w metalową żerdź, gdy podrywałam z zamachem siebie i plecak do góry. Gdybym nie miała kasku, raczej by mnie zamroczyło, może zaskoczona puściłabym te żerdzie, a może i spadła. Pierwszy raz w życiu poczułam wręcz fizycznie, jak wspaniałą izolację tworzy kask - był huk, było uderzenie, ale gdzieś daleko od głowy. Chętnie chodzę w kasku także po całkiem płaskich trasach, pamiętając, że jeden z najgorszych upadków zaliczyłam na wyślizganych, mokrych kamieniach nad Morskim Okiem, gdzie walnęłam twarzą na kamień, a kierunek upadku wskazywał, że zrobiłam w powietrzu jakieś salto.
Widok wstecz:

a tu, z tego samego miejsca - w drugą, dwukolorową stronę, gdzie mamy szare skały, zielone trawki i kilka pikseli czerwieni na kurtce turysty na okrasę.

6. Następnego dnia wyszłam z Trzaskiej kocy z zamiarem zrobienia pętli:
Kanjavec - Zasavska koca - powrót do Trzaskiej przez nieznane mi całkiem przejście północną stroną Kanjavca (pamiętałam tylko, że jakiś Słoweniec powiedział kiedyś, że mogłaby mi się ta trasa spodobać).
Gorąco! Ale można się przecież natrzeć śniegiem, po drodze na szczyt mijam łaty śniegowe, w tym jedną całkiem sporą do przejścia, dziewczyna w sandałach daje radę, ale na piargach miała już ciężko. Sama trasa - no trzeba po prostu włazić do góry, początek blisko schroniska, fajny widok na Triglav, w sumie nic szczególnego, oprócz nieustającej wciąż przyjemności wchodzenia na górę. Kanjavec poniżej wygląda całkiem nieźle, masywnie, z bliska jest bardziej potarmoszony, zabałaganiony. Wchodząc na górę, zrobiłam dwa zdjęcia, żadne się nie nadaje, musi być więc zeszłoroczne, dodałam trochę słońca, żeby nie wystawało z szeregu.

Zejście ze szczytu - jest to okolica fotogeniczna „inaczej”, rogata, nieporządna, bez ładu i składu i jeszcze piargi i kamienie, pocztówki z tego nie będzie, lubię to zdjęcie.

Za zakrętem pejzaż się otwiera, w głębi widać długą grań, którą przejdę wkrótce. Do schroniska – które na prawo – poszłam jakąś starą, chyba nieaktualną, wyleniałą trasą, którą wkrótce zgubiłam, i o ile nie miałam problemu z przedzieraniem się przez głazy, to zaczęło się jednak robić trochę późno (jak na mnie) na ten nieznany trawers Kanjavca.

Zasavska koca od tej strony wygląda skromnie,

ale w rzeczywistości ma brawurowe położenie - na tym płaskim łączniku na drugim planie schronisko widać na zielonej trawie. Parę zdjęć dodam później, bo wkrótce będę tam znowu.

W schronisku mówili, że ktoś niedawno zawrócił z trasy, na którą się wybieram, że tam lód i śnieg, ale intuicja mi podpowiadała, że to tylko tak rozrosła się opowieść jakiegoś turysty, oceniłam zresztą, że w razie trudności zdążę wrócić do Zasavskiej. A iść już musiałam, bo bardzo chciałam.
Chyba nigdzie przez ostatnie lata tak szybko nie weszłam, jak na przełączkę, od której zaczyna się trawers.
Pierwsza odsłona trasy okazała się bez śniegu i lodu, od razu napiszę – kolejne też. Łata śniegu pojawiła się dopiero na ostatnich metrach trasy i nie tyle ten śnieg sprawił mi chwilową zresztą trudność, co piargi, w które się wpakowałam po przejściu łaty w mniej stromym miejscu – były to PRAWDZIWE piargi, nie do przejścia, tylko kombinacje i spryt na nie działają. W sumie dobra zabawa, ale może dlatego, że krótka.
(Napiszę jeszcze dla porządku, żeby nie bagatelizować sprawy: właśnie przeczytałam na hribi.net, że nawet późnym latem na trasie może zalegać śnieg i wtedy niezbędne są raki i czekan.)
Trasa jest piękna, trawersuje wysoką na półtora kilometra ścianę Kanjavca w jej górnej części. Jest trochę lin i kołków (spodziewałam się więcej i trudniej technicznie), spore wrażenie robi wysokość, ścieżka prowadzi czasem blisko pionowych ścian, ale nawet jak nie jest blisko nich, to i tak trzeba uważać, bo jest gdzie polecieć, jak się człowiek potknie, upadnie, straci równowagę. Jeśli ktoś oczekuje, że wzdłuż ścieżek ciągną się jedna za drugą liny, to się zawiedzie. Niebezpieczeństwo tkwi w tej wysokości, trzeba uważać, nie zagapić się, nie poleźć o ten jeden krok w bok za daleko. Muszę jednak napisać, że nigdzie się nie stresowałam, ale może miałam chojracki dzień niebania się niczego.
Na trasie zero ludzi, bez nich na zdjęciach trudno ocenić skalę, niech podpowiedzią będzie szerokość ścieżek.
Zdjęć będzie więcej, bo chyba nie było tej trasy na forum, ale co tu dużo mówić – są trochę przypadkowe, nie przykładam się należycie do nich na trasie.
Świetlista część trasy od schroniska na przełączkę:

i wielka niewiadoma po jej drugiej stronie.

Pod ścianą, w połowie zdjęcia, widać cieniutką ścieżkę, która dochodzi do ciemnego filara i zawija wokół niego:

Zbliżenie na ścieżkę - luksusów pod tą ścianą akurat nie ma:

więc teraz pokażę porządną ścieżkę (z porządną lufą):

Tu szłam gdzieś po tym pochyłym zboczu:

tu po wygodnych tarasikach:

I tak dalej...
Patrząc wstecz: różowa kropka oznacza początek trawersu, przeszłam już kawałek drogi, nic mnie nie przeraża, czuję się bezpiecznie, jeszcze nie wiem co prawda, czy nie trafię na ten lód i śnieg, ale mam wystarczająco dużo czasu, aby wrócić w razie trudności na noc do Zasavskiej.

Tu efektowny fragment trasy (pod ścianą jaśnieje ścieżka). Już niedługo zbiegnie się z zygzakowatą ścieżką widoczną w głębi zdjęcia.

Właśnie na niej stoję, za mną ostatnie metry trasy, przyszłam zza tej ciemnej ściany, tuż pod nią jest ścieżka.

W głębi ściana Kanjavca, po której prowadzi trasa. W tym głębszym „V” na horyzoncie można zauważyć ciemny punkcik – to Zasavska Koca. Następne „V” w lewo to początek trawersu zaznaczony wcześniej różową kropką.

Tu jest niezła dokumentacja zdjęciowa całej trasy (od 10. zdjęcia)
http://bojkoker.blogspot.com/2014/03/za ... licke.html. Więcej informacji i zdjęć można znaleźć, wpisując np. „pot Mire Marko Debelakove” lub „Kanjavčeve police”.
Zdjęcie powyżej robię następnego dnia, jestem w drodze z Trzaskiej kocy do Pogacnikov dom. Nie zabolała decyzja, że idę spacerową trasą, a nie przez trudną Bambergowa, wczorajszych emocji starczy mi na dwa dni. 10 m od celu, czyli schroniska, doświadczyłam największej ulewy w życiu. Nie wiem co mnie bardziej zaskoczyło – jej nagłość, czy siła. W jednej sekundzie, bez żadnej gry wstępnej drobny deszczyk zamienił się w wiadra wody wylewane jedno za drugim z góry i z boków. Dopełzłam do schroniska, tam gorący zielony piec i kapuśniak.
Rano wciąż pada, ale nie na tyle, abym zrezygnowała z wycieczki, poszłam sobie w stronę Prisojnika bez zamiaru dojścia gdziekolwiek i na 5 godzin zaszyłam się w takie oto zamglone góry:

W deszczowej aurze żegnam się z górami, wiem, że czwarty raz w Julijskie nie przyjadę, już drugi raz był wykroczeniem. Następnego dnia schodzę Sovatną do Mojstrany na spotkanie z Saxifragą i Zombi (ech! możecie mi tylko pozazdrościć), potem wracam do Polski, no i po dwóch tygodniach wracam na Słowenię. Mało mi było, chciałam więcej.
7.
Przełęcz Vrsic - Pogacnikov dom. Od zawsze chciałam przejść tę długą trasę, dzięki niej nie trzeba robić rundy przez miasteczka na dole, żeby przemieścić się z Vrsic do Pogacnikov dom (i potem dalej), a oznacza to także jeden pełny dzień w górach więcej.
Najpierw jest długi trawers zboczami Prisojnika (sam szczyt pominęłam, byłam już dwa razy), poniżej widok wstecz po 3 godzinach marszu, w głębi tnie chmury Jalovec, taką piękną pogodę będą miała przez cały tydzień, dzień w dzień.

Po trawkach nagroda, czyli trochę emocji w skałach - chyba nie spodziewałam się aż takich, w kilku miejscach ścieżki są wąskie, czasem wręcz zanikają, ściana pod nimi otuchy nie dodaje, no i ten finał, czyli pionowe zejście za Zadnim Oknem, krótko mówiąc – świetna trasa.
Na obu zdjęciach wstawiłam turystów, bez nich zdjęcia niewiele mówią.


Odnotujmy Zadnje Okno, jest kształtne i wysokie (czego nie widać na zdjęciu), przechodzę przez nie na drugą stronę góry, aby przeżyć największą trwogę tego lata.

Zaskoczył mnie ten widok bardzo, ale nie było wyjścia, stanęłam posłusznie nad zejściem z worem na plecach, jak skazaniec.

Ech! Piękna była ścianka, ale krótka.
Teraz to już tylko trzeba wykonać dwa duże kroki: wejść na Sedlo Planja widoczne poniżej po prawej stronie Razora

i zejść do schroniska (szare budynki można wypatrzeć pod tym złotym lejem). Trasa od dawna już całkiem pusta, to taki bonus dla tych, co wolno chodzą.

Zdjęcie na doczepkę: widok na ścianę Kanjavca, po której przebiega opisany wcześniej trawers Debelakovej, czyli trasa numer 1 tegorocznego pobytu.

Te kwadratowe zdjęcia w krajobrazowej relacji to moja pomyłka, skutek nieuważnego ustawienia parametrów aparatu. Na początku, gdzie kadr pozwalał, zmieniałam na prostokąt, ale teraz coraz chętniej zostawiam, czy nawet przywracam kwadrat - ma inną energię, jest jakąś odmianą.
8.
Dolkova spica. Dzień odpoczynku, ale na trasę wychodzę o 6 rano. Ten odpoczynek trochę przymusowy: szybcy turyści wchodzą na Skrlaticę, dla mnie niedostępną czasowo, muszę się skierować na znacznie bliższą i skromną Dolkovą spicę.
Nie wiem, czy rozpoznałabym na pierwszy rzut oka Pogacnikov dom na tym zdjęciu, mimo że w sumie 7 nocy już w nim spędziłam.
Na Dolkovej Spicy pierwszy raz w życiu zasnęłam na szczycie, polecam. Wejście od lewej strony, trasa jest łatwa, ale końcówka, już na grani, nie ma znaków, czasem pomagają kopczyki. Podczas schodzenia ze szczytu myślałam, że wcelowałam się w wejściowy kominek, ale nie, to był całkiem inny, nieprzyjemny kominek, schodziłam przestraszona, ślizgając się na słabo trzymającym gruncie, i nie wiadomo dokąd na dodatek.

A tu jeszcze, po drugiej stronie szczytu, moja porażka - Skrlatica, trzecia najwyższa góra w Julijskich. Jeśli dobrze przeanalizowałam, to na odcinek widoczny na zdjęciu dają niewiele ponad 1,5 godziny. A ja mam tak: z natury szybko chodzę, ale po płaskim, podejścia to wytrzymałościowe dno, z nieznaczną zwyżką na odcinkach bardziej pionowych, o charakterze wspinaczkowym.

9. Plan na następny dzień zakłada przejście z
Pogacnikov dom do Trzaskiej kocy w Dolic, przez Bovski Gamsovec i dość trudną Bambergova pot (wyceniane na 7 godzin).
Bovski Gamsovec już raz pominęłam w tej relacji, niech więc teraz zostanie – podejście ramieniem od lewej strony, potem zygzakowaty trawers, trochę stalówek i tuż pod szczytem jest przejście na drugą stronę góry. Trudno nie jest, ale trzeba zachować ostrożność, bo jak widać na zdjęciu, jakaś ekspozycja tam być musi.

Po drugiej stronie nieźle widać następny etap - trasę przez Plemenice (Bambergova pot). Zaczyna się z prawego dolnego rogu zdjęcia (w zasadzie trochę niżej) i prowadzi prosto do góry na płaskowyż pod Triglavem, pod jego kopułą moja trasa skręca na prawo. Widać jak na dłoni, że to świetna trasa.

Poniżej ciekawy początek, tuż nad przełęczą Luknja. Na środkowej linii zdjęcia można wypatrzeć dwoje turystów.

Trasę znam, ale w zeszłym roku nią schodziłam, teraz będę wchodzić. Wiadomo, wejście powinno być łatwiejsze, ale jednak pierwsza ekspozycja prawie mnie na dobre zastopowała. Jasne, jakoś przełknęłam gulę paniki i zaczęłam taszczyć siebie i plecak pod górę, zresztą była to tym razem jedyna chwila strachu na trasie.
Po stalówkach są zwykłe ścieżki, ale teren jest stromy, w takich miejscach zawsze się obawiam, że przy jakimś zwrocie-obrocie stracę równowagę i plecak pociągnie mnie do tyłu, już widzę te koziołki na dół. Człowiek na środku zdjęcia niżej pomoże ocenić, co się tam dzieje, ale mam wrażenie, że zdjęcie nieco wyolbrzymia problem.

Tu kolejny etap, trasa (ubezpieczona) prowadzi w przybliżeniu po lewej stronie. Na samej górze widać ludzi, którzy zaczynają właśnie zejście, kładę się i czekam, aż będą na dole.

Na płaskowyżu całkiem się wyluzowałam, zaliczyłam też pierwsze w życiu widmo Brockenu, nawet zdążyłam ze zdjęciem, ale wszyscy wiemy, jak wygląda. W zamian będzie erotyczna scenka, pewnie bym jej nie zauważyła, ale akurat siadłam nieopodal.

Jestem wysoko w górach na ulubionym płaskowyżu pod Triglavem, jest ciepły wieczór, słońce, kolorystycznie to mamy tu teraz istne Kolorado (no może za mało pomarańczowego), ale tak właśnie mają Julijskie – biorą na klatę światło słoneczne i odbijają jakąś niespodzianką.

10-11.
Z Trzaskiej do Zasavskiej kocy są 3 trasy, o dwóch wspomniałam wcześniej, muszę poznać tę trzecią, najłatwiejszą i jak się okazało najmniej ciekawą, przeskoczę zatem od razu do schroniska. Przyszłam tu, aby przejść tę grań po lewej:

Ale to jutro, więc na razie kilka zdjęć ze schroniska, jego wspaniałe położenie pokazałam już w pkt 6. Spałam w domku na nóżce poniżej. Tydzień zapowiadanej dobrej pogody zapełnił schroniska do ostatnich miejsc, co nie przekłada się jednak na zatłoczone trasy – po prostu nie są już puste. Na wszelki wypadek przypomnę, że wyjątkiem jest Triglav, który ponoć z reguły jest bardziej oblężony (ja fartownie tego nie doświadczyłam).

A tu główna siedziba (i malowniczo położony wychodek, nie pierwszy i nie ostatni w tych górach, są do kompletu schroniska z ledwie ciurkającą deszczówką, a nawet w ogóle bez wody).

Ze szczytów wokół wybieram zadziornego Razora (na którym już kiedyś byłam), bo zaskoczył mnie tu całkiem nowym obliczem.

11. Rano wyruszam granią poniżej na szczyt
Veliko Spicje (i stamtąd na ostatni nocleg do Kocy pri Triglavskich jezerih).
Na pzs.si określają trasę jako zelo zathevna pot – czy nie na wyrost? na hribi.net - tylko jako zathevna pot. Po stronie, gdzie prowadzi trasa, stoki są łagodniejsze, w sumie bez jakiś technicznych trudności, ale już po drugiej stronie jest lufa. W jednym niewinnie wyglądającym miejscu (obok jakiejś świeczki zresztą) polazłam, gdzie nie trzeba, i z duszą na ramieniu się cofałam, ale to był jedyny metr czy dwa, gdzie się czegoś dość mocno zresztą przestraszyłam. Jest trochę ubezpieczonych przejść (w większości przy zejściu) - dla mnie łatwych.

Na prawo grań, a na wprost, w głębi lasu widać jeziorko przy schronisku. Po zejściu z grani trzeba przedrzeć się przez ten zadrzewiony teren, pod koniec po kolana w ukwieconej trawie, w której ukrywa się ścieżka, trochę dziko tam, fajnie, trawa delikatnie pachnie czosnkiem.

Na pierwszym zdjęciu pasmo wygląda jakby ktoś je przyklepał na prawo, w rzeczywistości prezentuje się jak niżej.
Każdy kolejno pojawiający się wierzchołek brałam za finalne Veliko Spicje, ale odsłaniał się co i rusz następny i następny, i następny...

Na horyzoncie po lewej Veliko Spicje, schodziłam ze szczytu całkiem już wyludnioną trasą. Góry w oddali, zapadający zmierzch - dobre zdjęcie na zakończenie relacji.

I na koniec koleżanka anke (okazuje się, że aparat przekłamuje w górach nie tylko odległości

)
