Ta wyprawa mogła skończyć się tragicznie Opis , słońce , i widoczki pewnie zachęcą do naśladownictwa.
Relacja tu opisana nie należy do łatwych wycieczek dla każdego.
Zawiera wysoki element ryzyka !!
Jak przy każdy wyjściu w góry ważny jest czynnik : SZCZĘŚCIE
My mieliśmy go w nadmiarze niż statystyka wskazuje.
Co do stopnia lawinowego...każdy decyduje sam, każdy ma własne kryteria.
No to zaczynamy;-)
Dawno nic nie pisałem , bo i dawno też nic sie nie działo.
Z jednej strony przytłoczony pracą , z drugiej strony pogoda po wyborach jakby inna. A dodatkowym problemem były dyżury w aptece. Istne pole minowe z napisem NIE TYM RAZEM
Temat zarzucił jak zwykle Andrzej. Planujemy Adaś Gerlach czekając na "okno pogodowe" ...
Zaczaruję mega pogodę , bądź gotów-napisał przez FB.
Im to łatwo pomyślałem...na emeryturze mogą pojechać choćby zaraz.
W końcu pojawia sie data . Wyjazd w nocy ze środy na czwartek.
Biorę urlop , na szczęście nikt nie ma nic przeciw.
Kończę zmianę o 15 , chwila przerwy i lecę na trening. A co jak na maxa to na maxa.
21,40 oglądam z żoną dr Falkowicza
choć w głowie kołacze myśl o pakowaniu.
Doszedłem już do pewnej perfekcji , wszystko w jednym miejscu wiec nie ma gonitwy.
22,40 startuję do Andrzeja. Mam być o 24,00 .
Pedał akceleratora wozu niemieckiej marki w podłogę i poszły konie po betonie.
Z aptekarska dokładnością jestem 5 minut przed czasem .
Po kolei zbieramy Pawła , Konrada i lecimy do Wadowic po Cukierka.
Droga mija spokojnie...niestety zasnąć chyba nie potrafię. Wydaje mi się że śpię , choć to tylko pragnienie
O czwartej dojeżdżamy do miejscowości Wyżne Hagi.
Ciemno jak w d...ie nigdy tu nie byliśmy. Nerwowo szukamy żółtego szlaku.
Jest !! Ktoś krzyknął....
Konrad , najmłodszy z nas ruszył jakby go ze smyczy spuszczono...efekt ???
Z rozpędu mijamy rozwidlenie i pakujemy się gdzieś w krzaki sugerując się śladami na śniegu. Ale czyje to ślady??
Wqu pojawia się od razu....to kosztuje nas pół godziny.
Odnajdując żółty pasek na drzewie teraz bacznie go juz pilnujemy.
Idzie się spokojnie , droga ubywa powoli. Początkowo dość zimno -8 C ale z minuty na minutę robi sie jakby cieplej.
Pewnie za ocieplenie klimatu odpowiada Konrad z Cukierkiem którzy narzucają prędkość marszu
Widoki rekompensują wszystko , a ekipa w doskonałych nastrojach
Do Batyżowieckiego Stawu docieramy praktycznie o czasie .
Krajobraz robi się właściwy
Andrzej przesadził z zaklinaniem pogody. Normalnie kurka Egipt ! Zero wiatru . Nawet nie drgnie żaden liść
Zaraz zaraz...Słońce...ciepło...wczorajszy nocny opad śniegu i ogłoszona 3-ka.....
To mogło oznaczać tylko jedno -lawiny:
Na szczęście Słońce świeci na zbocza masywu Kończystej wiec będziemy działali sobie w cieniu i od razu usmiech powrócił
Zapomniałem że ziemia jest okrągła i się kręci czy jakoś tak...
Co sie odwlecze....ale o tym później.
Dolina Batyżowiecka...cóż za widok i ta wspaniała cisza
Podejście pd Kościółek w pełnym słońcu . Tu postanawiamy coś zjeść i może zostawić zbędne graty
Pełni wiary , lekko wystraszeni ruszamy. Pierwszy raz w życiu szedłem wprost w kierunku lawinisk.
Skupienie przerywa co chwilę huk spadających żlebami lawin. Można powiedzieć że schodziły wszystkimi żlebami na zawołanie.
My wciąż w cieniu...to mnie już tylko pociesza
Docieramy do Batyżowieckiej Próby
Jest dobrze
Chwila zasłużonego odpoczynku, spojrzenie w górę , to na zegarek przerywane lawinami z przeciwległego stoku. Śnieg przypomina grysik z mlecznej zupy.
Nie jest dobrze. Idzie sie ciężko. Staramy się nadłożyć bo żleb dość stromy , śnieg mało stabilny a punktów asekuracyjnych nie ma za wiele.
Robi się naprawdę gorąco...100 m w pionie robimy w godzinę. Cukierek toruje drogę...skąd on ma tyle siły to nie wiem !
Napęd na cztery kończyny czy co....
Przychodzi w końcu chwila rozsądku...obliczamy , mnożymy ...dzielimy...Zostało 250 m w pionie.
Zakładając 100 m / godz znaczy że będziemy tu za późno...to znaczy że możemy przestrzelić miejsce Batyżowieckiej Próby
Wracamy ...Cukierek z Pawłem powiedzieli to bardzo poważnie...
Nieeeeee , odrzucam tą myśl ...przecież to już prawie szpica !!!
Ale po cichu w głowie liczę...widzę też Słońce które nas dogoniło.
To że cieszyłem się z faktu o opaleniźnie zaraz przysłoniła myśl że ta symfonia lawin przeniesie się w nasz rejon .
Cukierek pierwszy , Konrad drugi....ja z Pawłem zamykamy pielgrzymkę na Gerlach.
Czekamy na stanowisku aż ekipa czołowa zrobi przeloty i założy stanowisko.
I tak systematycznie lina za liną , stanowisko za stanowiskiem.
100 punktów do lansu
Pestka.
Po chwili Paweł krzyczy LAWINA
I przed oczami przeleciała masa śniegu która leciała wprost na Andrzeja a potem w kierunku Cukierka
Chwila ciszy...ja skostniały ze strachu.
Andrzej cos tam mamrocze wygrzebując się ze sniegu , ale wszyscy krzyknęliśmy Cukieeeeerek żyjesz...
Cisza...bowiem w chwili zejścia lawiny był za skalą....
Żyję qr....wa żyję tylko mnie trochę przemieliło ...
Cukier puder-w głowie mignęła bezsensowna myśl
Rany boskie...ale by się narobiło.
Docieramy dość szybko stromym żlebem do miejsca depozytu. W drodze powrotnej przypominał bagno niz to po czym zaczynaliśmy akcję.
Zasłużona przerwa...Herbatka , ciastka..
a tu nagle jeeeeeeb !
Z naszego żlebu który tak pieczołowicie trawersowaliśmy zeszła duża lawina
Wciąż dyskutujemy o wariantach przebiegu sytuacji...jednomyślnie stwierdzamy ze decyzja o wycofie była słuszna.
Zgadzam się nawet ja....chociaż żal że się nie udało stanąć obok krzyża.
Góra nie zając nie ucieknie , a my wciąż możemy tam wrócić.
Powrót jak zwykle się dłuży...dłuży sie dla mnie. Bolące kolana i 70 m liny na plecach przypomina że to nie wczasy w Egipcie
Idzie się ciężko...zamykam kolumnę pieszą...Dystans się powiększa ale idę swoim krokiem...Wiem że gdzieś na mnie zaczekają
Docieram do auta , a tuz przed końcem szlaku wywijam orła . O jak pier....jak boli. Zamiast śniegu kamienie i błoto !
Lawina mnie nie zabiła a wy..łem się prawie przy parkingu.
No nic...bywa i tak.
Mimo iż bez wpisu to wyjazd bardzo udany. Nigdy dotąd nie działałem w takich warunkach , nie widziałem tylu lawin...
Zawsze to jakieś doświadczenie .
Dziękuję wszystkim za wspólny wyjazd.