Niedziela wieczór:
On: - jejku nie mam ochoty jechać!
Ona: - No co Ty?! Nie chcesz w góry? Przecież to Twoje ulubione Tatry!
On: - No wiem, ale czuję że nie mam mocy. Wszakże sobotnia weselna noc obniżyła morale i chęci do czegokolwiek.
Ona: - Chłopie ogarnij się! Jutro będzie lepszy dzień! Wyśpisz się w autobusie, wrócą siły i zobaczysz, że się opłaci. Bo nie wiadomo kiedy znowu przyjdzie Ci tam pojechać.
On: - No dobra namówiłaś mnie.
Sprawdzam jeszcze prognozy. A nóż-widelec ma lać i będzie to pretekst, żeby odpuścić. Niestety albo stety prognozy są optymistyczne. Tak więc pakowanie późna kolacja i ruszam na kurs do zakopca. Na szczęście moje ludzi nie jest zbyt wiele, więc kompresuję się na dwóch fotelach i tylko: „Przepraszam bardzo! Czy mogę prosić państwa o uwagę?! Za chwile zatrzymamy się w …” wyrywa mnie z płytkiego snu co jakiś czas. Będąc już za Nowym Targiem jest już jasno i widzę, że zza Giewontu wypływa wielki wał chmur. Aha czyli będzie duć.
Na dworcu kupuje śniadanie i „pyszną” kawę, która smakuje jak … nie umiem określić. Słyszałem o powiedzeniu, że kto rano wstaje temu TPN wejście darmo daje, ale nie sądziłem, że po 7 rano to jeszcze to jest to przysłowiowe rano. Plan był „takie se” ambitny. Wbijam się szybko na Zawrat potem skręcam w lewo i tak śmigam aż do Koziego bo ten fragment jest brakującym do całości Orlej Perci. Dyspozycja dnia szybko weryfikuje plany. Już na „nawrocie” szlaku przez Boczań mam pierwzy poważny kryzys siłowy. Dodatkowo słyszę podmuchy wiatru między smrekami. Będąc jeszcze przed Przełęczą między Kopami dostaję smsa od mej lubej z pytaniem ”Ty pewnie już w dolinie?”. Rozległo się gromkie „hahaha” i tylko spojrzenia mijających mnie turystów utwierdziło mnie w przekonaniu że zachowałem się co najmniej dziwnie. Nie wiem co wtedy się ze mną działo. Czułem się naprawdę źle. Dyszałem jak lokomotywa od Brzechwy. Różne myśli przechodziły mi przez głowę, nawet takie, by zejść do Zakopanego i najbliższym kursem wrócić do tłocznej, głośnej stolicy. Na szczęście przezwyciężyłem ten psychiczny dołek i idę dalej. Dochodzę do CSG tam jacyś ludzie, fale na stawie że można surfować. Czuję się już ciut lepiej a trzeci kryzys minął. Chwilę odpoczywam, wiatr nie ustaje, ale twardo ruszam z zamiarem zdobycia jak dla mnie w tej chwili Everestu. Nie wiem co mi pomagało w stąpaniu do góry. Może to chęć zrobienia czegoś, może chęć obcowania ze skałą, którą uwielbiam a może to sobotnia noc i słowa oraz rytm piosenki disco „ale ale Aleksandra”, która do tej pory szumi mi w głowie.
Lewa prawa, lewa prawa step by step. Tak powoli, ale systematycznie zdobywam wysokość. Będąc przy łańcuchach jestem w swoim żywiole. Wychodząc na przełęcz dostaję po pysku mocnym wiatrem, który momentami miota moim cielskiem. Jakiś przypadkowy jegomość częstuje mnie o niebo lepszym kubkiem kawy. no i teraz burza mózgów co tu robić. Czy iść dalej w tym wietrze wg planu, schodzić do gąsienicowej czy może obrać kierunek na południe do piątki. Siedzę i siędzę, myślę i myślę czego naprawdę tak chcę. Suma summarum postanowiłem zejść do piątki. Robię kilka zdjęć i ruszam dalej niebieskim szlakiem. W międzyczasie postanowiłem zajrzeć do pustej dolinki więc wchodzę na Schodki. Wlazłem, zobaczyłem schodzę dalej. Znów gdzieś „pobłądziłem i znalazłem się pod Gładką Przełęczą. Wiaterek daje się we znaki. Co chwila zmienia się niebo z niebieskiego na zachmurzone. Idąc w stronę schroniska skręcam jeszcze na Kozi Wierch. Co mną kierowało aby tam pójść – nie wiem. Wiem, że po 10 minutach bez wewnętrznego słowa wytłumaczenia zrobiłem zwrot na pięcie jak mnie w pracy uczą i zacząłem schodzenie. Doszedłem do schroniska. Na miejscu wypiłem duży kubek herbaty i duży kufel piwa. W tym czasie, gdy moją krew zalewają promile wpadam na świetny pomysł. Idę do recepcji i pytam czy może jakimś cudem jest wolne łóżko na dzisiejszą noc. Pani nie wiem czy może z politowania czy ze śmiechu pokręciła przecząco głową, ale … może na podłodze! Ostrzegła że dwie noce wcześniej na niej spało „tylko” 160 osób. Grzecznie podziękowałem i dopijając piwo ruszyłem w stronę Doliny Roztoki. Tyle razy ją przemierzałem, że znam każde miejsce – przynajmniej tak myślałem. Docieram do schroniska, które wygrało w ostatnim rankingu schronisk górskich PTTK. Zobaczymy co oferuje. Zaoferowało mi miejsce na glebie za 30 pln! ciepły prysznic, w miarę smaczny obiad i pyszne grzane piwo z zupą czosnkową.
Rano wstaję długo przed planowana pobudką. Wszyscy glebowicze już się miotają po kątach nie dając mi pospać jak to sobie obiecałem wieczorem do „aż wstanę”. Wobec tego zbieram bety, spożywam śniadanie, piję pyszną poranną herbatkę i ruszam do Kuźnic. Ale to nie będzie spacer na busa do Palenicy o nie! Choć początkowy fragment na to wskazuje. Dochodząc do szlako wskazów skręcam w lewo w nieznane. I tylko w głowie chodzą myśli, aby żaden tatrzański miś nie chciał się ze mną spotkać twarzą w twarz w tym odludnym miejscu. Szlak wiedzie do góry. W gęstym lesie robi wrażenie dżungli. Wychodząc na prześwit robię foty bo myślę że dużo dziś ich nie będzie. Niespodziewanie po godzinie kieluję się na Polanie pod Wołoszynem. Nastepnym fragmentem raz już zmierzałem i z tego co pamiętam mówię do siebie: „spoko teraz będzie płasko”. Acha All inclusive! Jak to w kabarecie było. Okazało się, że wcale płasko nie było. Okazało się też, że mało pamiętałem. Strome podejścia i strome zejścia okazały się prawdziwe. Parę takich podejść i jestem na Waksmundzkiej Równi. W głowie już kotłują myśli: „ kovik nie męcz się jutro w pracy cię dojadą, idź na Gęsią Szyję i do Wierchporońca”. Dupa! Idę dalej, na polanie spotykam parę, która mijając mnie mówi: „to jednak są tu ludzie”. Lecę tak sobie w stronę Psiej Trawki mijając kilka Azy totalnie wyschnięty Pańszczycki Potok. Skrzyżowanie z czarnym na Brzeziny i znowu głowa pracuje na „leniwy wariant”. Po raz kolejny wygrałem i śmigam w stronę Wielkiego Kopieńca, na którym staje wcześniej niż planowałem. Niestety chmury nie pozwoliły mi się w pełni nacieszyć widokami jakie oferuje ten reglowy szczyt. Idąc w stronę Olczyskiej Polany daje się we znak zrywka drewna powodując obłocenie szlaku. Wobec tego spojrzenie na mapę i dobrą alternatywą będzie żółty szlak na Nosalową Przełęcz. Będąc już na niej decyduje się na bezpośrednie zejście do Kuźnic pomijając Nosal. Swoją wędrówkę kończę na kuźnickim rondzie chłonąc dwa pyszne złote trunki. Adios Tatry! Do następnego!